Otrzepała ręce z
okruszków, dopiła kawę, wstała od stołu i ruszyła w stronę wyjścia, licząc na
to, że przejdzie niezauważona.
– Gacuś, czekaj!
Dlaczego, przemknęło jej przez
myśl. Sigyn miała w nawyku rzucać różnego rodzaju wymyślne przezwiska
skierowane pod jej adresem, nie odstając w kreatywności i innowacyjności zbyt
daleko od jej braci. Ostatnio upodobała sobie przedstawicieli królestwa
zwierząt jako alternatywę dla imienia Anka, tak więc przy każdej okazji dało
się słyszeć: wąpierzątko, nasz czarny łabędziu, moje ty brzydkie kaczątko i
pochodne wariacje wyżej wspomnianych.
Ciężko wzdychając,
Anka odwróciła się i bardzo niechętnie spojrzała na rozmówcę. Sigyn lubiła być
w centrum uwagi, toteż niespecjalnie zdziwiło Ankę, że zagadała ją przy samym
wyjściu, aby wszyscy mogli bez problemu oglądać rozgrywający się dramat, podczas gdy
ona siedzi bezpiecznie schowana między swoimi ochroniarzami. Nahar i
Damon wlepili w nią spojrzenia. Aleksander widocznie musiał w między czasie
ulotnić się z sali, ponieważ krzesło po nim stało puste.
– Czego chcesz, Sigyn?
– Zbłądziłaś wczoraj
na korytarzu?
Pierwszy raz prosto z
mostu i bez metaforycznych aluzji. Anka była niemalże pod wrażeniem, nie spodziewała się tego.
– Wiesz, Sigyn –
zaczęła opanowanym, ale wciąż drwiącym tonem – gdybyś faktycznie chciała, żeby
twoje prywatne rozmowy pozostały prywatne, nie wydzierałabyś się na Korytarzu
Głównym – najmniej dyskretnym miejscu w całym zamku, za to najczęściej
odwiedzanym przez uczniów, nauczycieli i poltergeisty, bo tak jakby ten
korytarz stanowi przejście między wszystkimi ważnymi pomieszczeniami, dlatego
nazywa się Główny – tylko, nie wiem, zamiast tego może
zamknęłabyś się w jakimś małym, wyciszonym pokoju, żeby przypadkiem cię
nikt nie podsłuchał? Taka sugestia na przyszłość.
– Ma w tym jakąś puentę
– przyznał Damon melodyjnym tonem, patrząc wymownie na Sigyn, która w zamian
zgromiła go spojrzeniem.
– Mam. I dlatego
sądzę, że papranie się w nekromancji to też nie jest specjalnie dobry temat na
śniadanie w Sali Jadalnej – spojrzała odpowiednio na Damona i Nahara, który
zastygł z kubkiem kawy w ręku i o mały włos się nie zakrztusił. – Z drugiej
strony – kontynuowała, umyślnie nie podnosząc głosu – dyskrecja nigdy nie była
mocną stroną Damona, bo kiedy robisz coś po cichu, to nie ma ci kto przyklasnąć,
a przecież powszechną wiedzą jest to, że Damon nie potrafi normalnie
funkcjonować bez ogłuszającego aplauzu za sam fakt istnienia.
Sytuacja była
wystarczająco żenująca bez dodatkowych świadków, a to, co miała za chwilę
powiedzieć jeszcze bardziej pogrążyłoby Damona; ponieważ nikt nie
protestował, postanowiła do nich dołączyć, siadając na miejscu Romeczka obok
Sigyn. Dzisiaj po prostu nie miała ochoty bawić się w kotka i myszkę, nie zaraz
po Samhain.
– Nie ma w tym nic
złego, Damon, wszyscy jesteśmy atencyjnymi dziwkami – ściszyła głos – ale tak
dla twojej wiadomości, almagra to nie jest Kamień Wskrzeszenia. Powinieneś o
tym wiedzieć, w końcu twoja mama pisze o tym podręczniki... no ale za wiedzę
przecież oklasków nie dostaniesz.
– A ty się tym
interesujesz, bo…? – zaczął Nahar.
– Nie interesuję się
tym, wierz mi, ale to nie moja wina, że jesteście na tyle nieodpowiedzialnymi
idiotami, żeby rozmawiać o tym przy śniadaniu w sali pełnej uczniów i
nauczycieli. Ale to już nie moja sprawa.
Z jakiegoś powodu jej
słuchali. Być może ten Samhain był znacznie bardziej bolesny dla nich
wszystkich, może coś się zmieniło, a może po prostu wystarczyła sama świadomość, że był to ich ostatni wspólny Samhain,
ostatni wspólny rok... Być może jest to częścią dorastania: chociaż wciąż nie
traktowali wielu rzeczy serio, lubili się wygłupiać, lekceważyć
nauczycieli, to w ostatecznym rozrachunku potrafili uszanować siebie nawzajem. Co prawda nie zawsze i nie przy każdej okazji, ale potrafili.
– Generalnie zwisa mi
to – kontynuowała Anka – ale kiedy para dziewiętnastolatków z przerostem
ambicji stwierdza, że jest w stanie przywrócić do życia rozkładające się zwłoki,
gnijące od kilku miesięcy w ziemi zżerane przez robactwo, i rozmawia o
tym w tak lekkomyślny sposób, jakby przynajmniej planowali strategię na najbliższy mecz z
Czerwonymi, to wybacz, że nie chce mi się was traktować na poważnie, bo
jesteście po prostu żałośni. Tym bardziej śmieszy mnie to, że w jakiś sposób
wciągnęliście w to nauczyciela, ale z drugiej strony Mag też inteligencją nie
grzeszy, więc nikogo nie powinno to dziwić; szata wyjściowa za trzy tysiące
galeonów nie czyni z ciebie człowieka intelektu. Nie wiem, może dopieszcza
sobie tym ego, że Sigyn lata za nim jak pies za kiełbasą i rekompensuje
intelektualne braki drogimi szmatami. Co kto lubi… Sigyn, nie przejmuj się,
syndrom nieobecnego ojca to dość popularne zjawisko u młodych czarownic, a w te
wakacje zmarło się też i twojej babce. Ludzie robią różne dziwne rzeczy z
samotności.
– Nikt cię nie pytał o
zdanie – syknęła Sigyn przez zęby.
– To jest tylko
obiektywna obserwacja. Serce nie sługa – skwitowała Anka, tym razem patrząc na
Damona, który doskonale zrozumiał aluzję. – Zagadką jest dla mnie tylko Damon. Ale może fakt, że leci na starszą o kilkanaście lat asystentkę i nie czyta
podręczników napisanych przez Norę ma jakieś bardziej skomplikowane podłoże
problemów z…
– Nie chcesz kończyć
tego zdania – przerwał Damon, a Anka uśmiechnęła się tylko drwiąco. Udało się go sprowokować. Nic nie daje takiej satysfakcji jak wyprowadzenie z równowagi zazwyczaj w pełni opanowanego Damona.
– W każdym razie
almagra to Kamień Filozoficzny. Nazwisko Flamel też zapewne nic ci nie mówi? Wiem,
że nie lubicie Beauxbatons, ale to, że ktoś jest Francuzem nie oznacza zaraz,
że jest leniwy i niczego w życiu nie osiągnął. – Damon przyglądał się jej i
słuchał uważnie. Każde słowo Anki było jak łamigłówka, którą nie każdy potrafił rozwiązać; z jakiegoś
powodu wiedział, że i tym razem nie mówiła jedynie o francuskim czarodzieju,
ale o kimś jeszcze. – Flamel jest na karcie Czekoladowych Żab, nie macie takich
w Wielkiej Brytani?
Nie oczekiwała odpowiedzi,
ale zanim odeszła od stołu zwróciła się do Nahara:
– Wydaje ci się, że ty
jeden masz ciężko, bo straciłeś kogoś w tym roku. Rozejrzyj się dookoła.
Wszyscy coś straciliśmy.
~asylum~
Norah rozsiadła się na skórzanej kanapie, czekając na powrót męża. Chcąc
zagłuszyć myśli, postanowiła przeczytać list, który przyszedł kilka dni temu. Do tej pory nie miała okazji się nim zająć. Otworzyła
kopertę, założyła okulary z drobnymi, okrągłymi oprawkami na nos i zaczęła
czytać, wolną ręką głaszcząc szaro-rudą płomykówkę po brzuszku, która od czasu
do czasu kłapała dziobem z zadowolenia.
Te dwa miesiące minęły
za szybko… Niewiele się wydarzyło, ale i tak byłem zajęty, więc przepraszam, że
długo nie pisałem. Za dużo czasu spędzam w bibliotece i na konsultacjach z
nauczycielami. Wyjaśnię później, bo to ważne. Mam parę pytań.
Samhain był dziwny.
Ale może coś mniej przygnębiającego na początek.
Paru agentów
sportowych z Bułgarii odwiedziło szkołę – akurat byli w okolicy. Klub, który
reprezentują, rozgrywał ligowy mecz z Bazyliszkami z Bergen i... Mam dług u szanownego
dyrektora, bo przez cały wieczór upewniał się, by uwaga wizytatorów
była skupiona wyłącznie na mnie.
Chciałem po prostu powiedzieć dziękuję. Prywatne treningi z
Lilovem, nowa miotła i całe wakacje spędzone w Sofii nie były najtańsze... ale powiedzieli, że ostatecznie chcieliby mnie widzieć w składzie
narodowym. Bardzo hojnie z ich strony.
Na biurku leży roczny
kontrakt ze Smokami z Sofii na pozycji rezerwowego pałkarza. Właśnie
na niego patrzę, jeszcze nie podpisałem, bo chciałem spytać cię o zdanie. Co o
tym myślisz?
Pewnie wolałabyś, żebym bardziej skupiał się na alchemii, mniej na grze, ale… po prostu dziękuję. Bez Was byłoby to niemożliwe. Za całe trzy miesiące
treningów z najlepszym nauczycielem. Pamiętam, jak starszy coś marudził, że
kosztowało go to tyle, co zakup siedmiu tesnali andaluzyjskich (co, nie
oszukujmy się, byłoby względnie lepszą inwestycją, biorąc pod uwagę
okoliczności).
Prawda, wolałaby, żeby
Damon zajął się czymś mniej ryzykownym – w każdym znaczeniu tego słowa – niż
quidditch. Za każdym razem, gdy widziała jak wiruje w powietrzu jej serce
stawało na moment, w obawie, że zaraz spadnie. Nigdy jednak nie spadał, a w
każdym razie nie wtedy, kiedy ona patrzyła. Być może robił to dla niej; nie
zniosłaby tego, gdyby coś mu się stało.
A poza tym Samhain był
dziwny. Chyba zawsze jest, kiedy traci się kogoś bliskiego? Nahar sobie nie
radzi... Sigyn jak zawsze niewzruszona, może trochę tęskni za babką (chyba
raczej jej koniakiem i kompletnym oderwaniem od rzeczywistości), ale wiesz,
jaka jest Sigyn.
Starszy chyba też nie
miał łatwo? W końcu się przyjaźnili, on, Dołohow i Eru… Nie wiem…
Kilka akapitów później, usłyszała huk: drzwi frontowe
otworzyły się na oścież, uderzając o ścianę. Norah podskoczyła i zaalarmowana spojrzała w stronę przedpokoju. W całym domu zrobił się przeciąg, a
spłoszona sowa przeleciała przez salon i przysiadła na parapecie,
strosząc pióra.
Norah zerwała się z
kanapy i wybiegła z pokoju, zostawiając za sobą zawieszony w powietrzu list,
który zaczął powoli opadać na wypolerowana podłogę z ciemnego drewna.
Aterus, mając obie ręce
zajęte, niemalże wyważył drzwi z zawiasów solidnym kopniakiem. Przekroczył próg, trzymając w ramionach ledwie żywego Dołohowa.
Norah pobladła i poczuła, jak stopniowo miękną jej kolana.
— Nic ci nie jest? —
spytała, zamykając drzwi. Z troską obserwowała, jak wciągał bezwładne ciało do
salonu. Płomykówka pilnie obserwowała całe zamieszanie z bezpiecznej odległości,
niespokojnie kręcąc łebkiem.
— Nie. Dołohow oberwał.
— Połóż go tu. — Wskazała
na czarną skórzaną kanapę, odsuwając szklaną ławę pod ścianę, żeby zrobić
miejsce. — Co się stało?
— Jeden z pracowników
wylał mu coś na twarz, po tym jak Dołohow pozbawił go różdżki. Wytarł się, ale
może jakieś resztki zostały mu na ustach… może to połknął, bo zaczął się pienić
z pyska i kwiczeć, że traci wzrok.
Dołohow, jak na
zawołanie, zastękał, po czym wydał z siebie dziwny odgłos, a jego ciało
zadrżało.
Norah przez moment
zastygła w miejscu, zastanawiając się, co mogło wywołać takie objawy.
— Zrób coś, na co
czekasz?!
Natychmiast zbiegła na
dół do swojej pracowni i po chwili wróciła z turkusową sakiewką w ręce.
— Przytrzymaj mu głowę
do góry — powiedziała, wysypując zawartość sakiewki na dłoń.
Oślepiony Dołohow leżał
na kanapie i coś majaczył przez zaciśnięte zęby, od czasu do czasu zwijając się
w niekontrolowanych konwulsjach. Aterus stanął tuż nad nim i powoli
posadził głowę na oparciu kanapy, a Norah uklękła obok z wyciągniętą
różdżką w jednej dłoni i bezoarem w drugiej. Nachyliła się nad Dołohowem,
zdecydowanym ruchem zatoczyła krąg wokół jego twarzy, po czym skierowała czubek
różdżki na usta i czekała, aż zaklęcie otworzy je dostatecznie szeroko, by
zmieścil się tam bezoar.
— Musieliśmy przerwać —
wyjaśnił Aterus, kiedy Norah delikatnie domykała szczękę poszkodowanego. — Nie
zdążyliśmy zniszczyć wszystkiego zanim Zakon Feniksa zleciał się do pracowni
jak szarańcza i zaczął ciskać zaklęciami we wszystkie strony.
— Poznali was?
— Tylko Dołohowa. Któryś
z pracowników ściągnął mu maskę już na samym początku.
Zakład Badań Patologii
Magicznych należał do jednej z komórek Świętego Munga. Na podstawie wieloletnich
badań analizowano tam zależność i prawdopodobieństwo wystąpienia potomka pozbawionego
magicznych zdolności w rodzinie czarodziejów w celu opracowania możliwej
terapii mającej na celu wzmocnić magię charłaków.
Lord Voldemort nie
widział dalszej potrzeby istnienia tego zakładu, jego działalność była zupełnie
bezużyteczna.
— A co z naukowcami? — Norah
pomyślała o swoich kolegach po fachu. — Analitycy, badacze, stażyści…?
— Nie miałem wyjścia — Aterus
odparł bez żadnych emocji.
Skinęła tylko głową,
odwracając wzrok. Ogarnął ją smutek.
Nie miało to znaczenia,
że żadnego z pracowników nie znała osobiście. Chociaż sama była jedynie
naukowcem akademickim, a nie praktykującym alchemikiem, wciąż w jakiś sposób czuła
się związana z tym światem.
Dwa razy w miesiącu
prowadziła seminaria z uczniami w Sofii, ale nigdy nie angażowała się osobiście
w projekty mające na celu poprawić świat na lepsze, jak było to w przypadku
powstania i misji Zakładu Badań Patologii Magicznych. Resztę czasu poświęcała
na pisaniu nowego podręcznika o transmutacji metali nieszlachetnych, a oprócz
tego udzielała prywatnych konsultacji i korepetycji czarodziejom, którzy
chcieli poszerzyć swoją wiedzę z dziedziny alchemii.
Nie interesował ją świat
zewnętrzny, ani towarzystwo, w którym obracał się Aterus. Było tam dla niej
zbyt mrocznie i przygnębiająco. Ale podobnie jak konserwatyści nie powinni
dyskutować o polityce z liberałami, Norah nie dyskutowała z Aterusem o jego
wyborach. Dopóki trzymał interesy z daleka od domu, dopóki jej rodzina była
bezpieczna, to nie miało to większego znaczenia.
I w jakiś sposób udawało
jej się utrzymywać ten porządek: Damon większość czasu spędzał w
Durmstrangu, a na wakacje i tak zazwyczaj wyjeżdżał z dala od domu: albo razem z nią do Sofii, albo odwiedzał przyjaciół. W tym roku jednak wszystko wymknęło się spod kontroli, kiedy poznał tę całą Jennę, która wiedziała za dużo o
tym, co robi Aterus i dla kogo to robi.
Norah nie chciała
mieszać do tego Damona. Jedno dziecko już straciła przez nieostrożność; to była jej wina. Nie chciała stracić kolejnego, jeżeli tylko mogła temu zapobiec.
— Rozumiem, nie miałeś
wyboru — odparła obojętnym tonem, obserwując reakcję Dołohowa na bezoar.
Drgawki zdawały się ustępować. — Podam mu Eliksir Słodkiego Snu, jak odzyska
przytomność. Ma jeszcze białe łuski na oczach i nie ma pojęcia, co się
dzieje... Za parę minut powinno mu przejść.
Wstała z podłogi i
wygładziła pomiętolone warstwy czarnej sukni. Nie racząc Aterusa spojrzeniem,
ruszyła ponownie w kierunku piwnicy.
— Norah… — zaczął
przepraszającym tonem. Nie musiała mówić, co myśli o tej całej sytuacji.
Potrafił to doskonale wyczytać z jej twarzy i tonu głosu.
— Idę po eliksir —
wyjaśniła, nie oglądając się.
Aterus rozglądnął się po
pokoju. Płomykówka siedząca na parapecie zahukała cicho, jakby na powitanie.
— Cześć, Sanja.
Popatrzył pod nogi i
zauważył, że stoi na kawałku pergaminu. Podniósł go i obejrzał z obu stron:
Damon rozpisał się tym razem. Obojętnie odłożył list na ławę, nie miał teraz do
tego głowy, może przeczyta później; poza tym list nie był zaadresowany do niego.
W między czasie Norah wróciła z małym flakonikiem w dłoni.
— Byliście sami? —
spytała, siadając na brzegu kanapy.
— Nie. Był jeszcze
Yaxley, ale zmył się, jak tylko Moody zaczął ciskać w niego całym
arsenałem swoich wymyślnych przeciwzaklęć.
— A z Zakonu? Kto
jeszcze?
— Bones, Nathans i kilka
młodych. Nie znam twarzy, jacyś nowicjusze…
— Nathans? Jennifer
Nathans? — wtrąciła.
— Tak, ta sama... Jenna.
Norah zmarszczyła brwi i
mocno zacisnęła wargi. Wyglądała na zdenerwowaną.
— Znowu pracuje dla
Zakonu? — spytała po chwili.
— Raczej dla Moodyego —
Aterus wzruszył ramionami i podszedł do okna, żeby pogłaskać sowę. — Chociaż…
Mając na sobie wyrok śmierci nie zdziwiłbym się, gdyby wróciła do Zakonu.
— Damon napisał. — Norah
nagle zmieniła temat.
— Widziałem.
— Pytał o kamień.
Aterus przez chwilę
łączył wątki, przeczesując rude pióra Sanji, która cały czas upominała się o
pieszczoty.
— Nathans znowu się koło
niego kręci?
— Po tym jak dałeś jej
popalić w zeszłym roku? Nie sądzę. Pytał mnie o Kamień Filozoficzny, tylko, że
— przynajmniej tak wynika z listu — on myśli, że Kamień Filozoficzny i Kamień
Wskrzeszenia to jedno i to samo. — W jej tonie głosu słychać było
rozczarowanie.
Damon wprawdzie uczył
się alchemii, ale to nie satysfakcjonowało Nory. Miała sobie za złe, że nigdy
nie zaraziła go pasją. Uczył się dobrze, uzyskał nawet poziom czwarty drugiej
klasy z tego przedmiotu, ale zawsze wolał quidditch. Wspierała go, ale jednocześnie
nie mogła zrozumieć jego pasji. O wiele chętniej pomogłaby mu realizować jego
marzenie, gdyby było związane z transmutacją metali, albo gdyby chociaż chciał
zostać uzdrowicielem…
Nigdy nie czytał jej
opracowań, prac badawczych, podręczników i chociaż w salonie regały były
wypełnione pozycjami o alchemii, Damona bardziej interesowały książki o
strategii i metodologii treningu zawodnika, a parę razy zastała go czytającego
kilka pozycji o hodowli magicznych zwierząt. Chciał się tak zabezpieczyć.
Zapewniał, że jeżeli nie wyjdzie mu kariera sportowa, to przejmie interes po
ojcu.
Ale tak ogromna pomyłka
w terminologii była dla niej osobistą porażką.
— Chyba, że po prostu był rozkojarzony,
jak to pisał… zdobył kontrakt, pisał zaraz po Nocy Duchów — próbowała go
usprawiedliwiać. — Używa nazwy almagra, a to jest pospolita nazwa na
lapis philosophorum, czyli Kamień Filozoficzny — kontynuowała, nie kryjąc
rozczarowania. — Może w tamtych podręcznikach to jest
bardziej spopularyzowany termin… Nie wiem, tylko, skąd ta błędna interpretacja.
Kamień Wskrzeszenia to coś zupełnie innego.
— Daj mu spokój,
kobieto. Ty i te twoje akademickie czepialstwo... — Wywrócił oczami. —
Oba kamienie dają życie. Efekt końcowy jest ten sam. Każdy mógł się pomylić. —
Norah ugryzła się w język, by nie powiedzieć czegoś, czego mogła za
chwilę żałować. — Zwłaszcza, że nikt nie widział ani jednego, ani drugiego na
oczy — dodał beztrosko Aterus, rozsiadając się w fotelu przy kominku.
Norah spojrzała na niego
z oburzeniem.
Oczywiście, każdy mógł
się pomylić, ale nie jej syn. Dlaczego Aterus tego nie rozumiał? Dlaczego nie
mógł chociaż raz spojrzeć na sprawy z jej perspektywy? Dlaczego nie mógł
dostrzec, że czuła się, jakby go zawiodła, bo nie potrafiła przekazać wiedzy
własnemu synowi? Co z tego, że pomogła dziesiątkom uczniów dostać się do
Wyższej Bałkańskiej Szkoły Alchemii i napisała podręczniki powszechnie używane
w szkolnictwie, skoro jej własny syn nie odróżniał jednego kamienia od
drugiego?
To była jej wina.
Nie mogła winić o to
nauczycieli alchemii w Durmstrangu: w ciągu dziewięciu lat, Damon miał czterech
różnych nauczycieli, a obecnie nauczała go Salomea, z którą Norah studiowała w
Sofii. Choć Salomea była wymagającym nauczycielem, nie była najlepszą
czarownicą.
Z tego, co Norah
wiedziała, historię dokonań Nicolasa Flamela w programie zaledwie liźnięto, a
odkąd Grindelwald nie pozostawił po sobie nic, prócz złej sławy i znaku na
ścianie, o Insygniach Śmierci w zasadzie nie dyskutowano w Durmstrangu.
Podchodzono do tematu z jakimś dziwnym uprzedzeniem, jakby to był temat tabu.
Prześmiewczym tonem dementowano plotki na temat istnienia insygniów, jakoby to
było szczytem absurdów. Chwalono natomiast inne dokonania Grindelwalda, takie
jak opanowanie czarnej sztuki nekromancji — nie wprost, oczywiście, ale
członkowie Mort Noir wiedzieli, gdzie w bibliotece można było znaleźć
szczegóły, a dyrektor, Ognian Vasilev, przymykał na to oko, głęboko wierząc, że
wszystko miał pod kontrolą. Co najgorszego mogłoby się stać? Dzieciaki najwyżej
stworzyłyby niepełnosprawnego inferiusa, przecież to tylko dzieciaki. Nawet
uczniowie ostatniego roku nie byli w połowie tak utalentowani, za jakich
się uważali! Nie było się czym przejmować.
— Czyli uważasz, że to
nie jest problem? — Norah drążyła dalej temat, nie dając za wygraną.
— Powiedziałem, że efekt
końcowy jest ten sam. Co za różnica…
— Bo to jest błędna
nomenklatura! Almagra jest potoczną nazwą i w dosłownym tłumaczeniu oznacza
czerwoną ziemię, a nie Kamień Filozoficzny.
— Merlinie, zlituj się…
Nawet sam Grindelwald miał mylne pojęcie, co do właściwości Kamienia
Wskrzeszenia, a ty masz problem, że nastoletni dzieciak używa innego terminu
niż ważni panowie profesorowie w Sofii. Almagra jest krótsza i bardziej
praktyczna, a kolory i tak się zgadzają. Damon nie planuje studiów w Wyższej
Bałkańskiej Szkole Alchemii, tylko dostał propozycję od klubu sportowego w
Bułgarii i tam będzie się realizował. Koniec tematu.
— Dobrze, zostawmy to.
Ale… Wiesz, że nie chcę się wtrącać, ale… nie mówiłeś mi przypadkiem, że Czarny
Pan dał zadanie Belli? Znaleźć Flamela?
— Tak. Marnie jej idzie.
Aterus podszedł do
kominka. Otworzył wieczko prostokątnego pudełka, w którym trzymał czarną fajkę
i zapas ulubionego tytoniu.
— Ale wiesz, kto w tym
czasie szuka Kamienia Filozoficznego na własną rękę? Magnus Walter. Sam
mówiłeś, że Mag i Bella konkurują ze sobą… Jeżeli Magnus go wciągnął w jakieś
swoje gierki, to…
— Magnus boi się, bo
naobiecywał wiele, a nie dotrzymał ani słowa — powiedział, przekręcając srebrną
obręcz wokół członu fajki. — Najpierw szukał go z Nathans, bo Nathans szukała
go dla Moodyego, a Moody dla Dumbledore’a. Nic z tego nie wyszło, więc pewnie
siwieje, rozmyślając nocami, jak to załatwić, bo minęło półtora roku, a on dalej
nie ma nic do zaoferowania prócz tej swojej pięknej buźki. A teraz będzie
szukał kamienia z dziewiętnastoletnimi szczeniakami. Czy to nie brzmi jak
desperacja? Trochę żałosne, nawet jak na niego.
— Nie w tym rzecz… Nie
chcę, żeby wciągał Damona do tego, przecież rozmawialiśmy o tym. Miałeś trzymać
interesy z daleka od rodziny, a tymczasem się okazuje, że… — W tym momencie
Dołohow poderwał się do góry, łapczywie nabierając powietrza, i z szeroko
otwartymi oczami rozejrzał się po pokoju.
Nie od razu rozpoznał,
gdzie jest. Wypolerowana podłoga z ciemnego drewna, ściany pokryte wzorem
rozety w kolorach fioletu i czerni, biały marmurowy kominek, tuż obok szklana
ława, a na górze kryształowy żyrandol zwisający z sufitu. Nie poznał ani otoczenia,
ani smukłej, pięknej kobiety o kruczoczarnych włosach, która siedziała obok
niego na kanapie. Nie poznał też jasnowłosego mężczyzny z blizną
przy prawej skroni, który przyglądał mu się uważnie z fotela przy kominku. Kim
oni byli? Czy wylądował w domu jednego z członków Zakonu? Czy zaraz zaczną go
przesłuchiwać? Nic im nie powie. Będzie trzymał dziób na kłódkę, choćby miał
sobie wyrwać język.
Jego dłonie zaczęły
nerwowo błądzić po kieszeniach w poszukiwaniu różdżki. Z przerażeniem
stwierdził, że nie ma jej ani w płaszczu, ani w spodniach.
— Spokojnie, towarzyszu,
jesteśmy w Southampton — uspokoił go Aterus, widząc jak się miota. — Wziąłem
cię do siebie. Mieliśmy mały incydent w laboratorium przy Świętym Mungu.
Oberwałeś czymś, Norah się tobą zajęła.
Dołohow wykrzywił twarz
w gniewnym grymasie. Na wzmiankę o Świętym Mungu zaczął przypominać sobie, co
zaszło.
— Zabiję skurwysyna —
wycedził przez zęby, po czym głośno zapytał z ciężkim rosyjskim akcentem: —
Gdzie moja różdżka?!
— Spokojnie, jest tutaj
— Aterus wyciągnął ją z lewego rękawa i położył na ławę. — A ty powinieneś
odpocząć. Nie wiemy, co właściwie wylali ci na mordę. Chociaż… W sumie
nie było czego psuć.
Dołohow opuścił nogi na
podłogę. Powoli wstał, ciężko sapiąc, podszedł do ławy i sięgnął po różdżkę.
— Mam jakiś dziwny
posmak gówna na języku. Co to jest?
— To bezoar — wyjaśniła
Norah, również wstając z kanapy. — Chodź, zaprowadzę cię do pokoju. Powinieneś
to odespać.
— Nie. Czarny Pan musi
się dowiedzieć, że...
— Uspokój się. — Aterus zaciągnął się i nonszalancko wypuścił dym z ust. — Pewnie Yaxley już się tym
zajął, możesz tu przenocować.
— Yaxley to pierdoła i
tchórz. Widziałeś, co zrobił, kiedy Moody się do niego przykleił? A poza tym
zjawił się znacznie wcześniej niż przewidywaliśmy. Albo ktoś puścił farbę, albo
ktoś ich wezwał, zanim zdążyliśmy go sprzątnąć.
— W sumie… Masz rację. Yaxley to pierdoła. — Wymienili spojrzenia, a Aterus uśmiechnął się drwiąco. — Dobra wiadomość jest taka, że nikt nie przeżył — podsumował zrelaksowany, zataczając fajką ósemki w powietrzu. Norah spojrzała na niego z wyrzutem, ale ją zignorował. — Natomiast zła wiadomość jest taka, że nie udało nam się skasować całego laboratorium. Jeżeli chcesz robić za boskiego posłańca, nie będę ci stawał na drodze.
— W sumie… Masz rację. Yaxley to pierdoła. — Wymienili spojrzenia, a Aterus uśmiechnął się drwiąco. — Dobra wiadomość jest taka, że nikt nie przeżył — podsumował zrelaksowany, zataczając fajką ósemki w powietrzu. Norah spojrzała na niego z wyrzutem, ale ją zignorował. — Natomiast zła wiadomość jest taka, że nie udało nam się skasować całego laboratorium. Jeżeli chcesz robić za boskiego posłańca, nie będę ci stawał na drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz