Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

niedziela, 11 września 2016

Rozdział VII (cz. 2)

Otrzepała ręce z okruszków, dopiła kawę, wstała od stołu i ruszyła w stronę wyjścia, licząc na to, że przejdzie niezauważona.
 Gacuś, czekaj!
Dlaczego, przemknęło jej przez myśl. Sigyn miała w nawyku rzucać różnego rodzaju wymyślne przezwiska skierowane pod jej adresem, nie odstając w kreatywności i innowacyjności zbyt daleko od jej braci. Ostatnio upodobała sobie przedstawicieli królestwa zwierząt jako alternatywę dla imienia Anka, tak więc przy każdej okazji dało się słyszeć: wąpierzątko, nasz czarny łabędziu, moje ty brzydkie kaczątko i pochodne wariacje wyżej wspomnianych.
Ciężko wzdychając, Anka odwróciła się i bardzo niechętnie spojrzała na rozmówcę. Sigyn lubiła być w centrum uwagi, toteż niespecjalnie zdziwiło Ankę, że zagadała ją przy samym wyjściu, aby wszyscy mogli bez problemu oglądać rozgrywający się dramat, podczas gdy ona siedzi bezpiecznie schowana między swoimi ochroniarzami. Nahar i Damon wlepili w nią spojrzenia. Aleksander widocznie musiał w między czasie ulotnić się z sali, ponieważ krzesło po nim stało puste.
– Czego chcesz, Sigyn?
– Zbłądziłaś wczoraj na korytarzu?
Pierwszy raz prosto z mostu i bez metaforycznych aluzji. Anka była niemalże pod wrażeniem, nie spodziewała się tego.
– Wiesz, Sigyn – zaczęła opanowanym, ale wciąż drwiącym tonem – gdybyś faktycznie chciała, żeby twoje prywatne rozmowy pozostały prywatne, nie wydzierałabyś się na Korytarzu Głównym – najmniej dyskretnym miejscu w całym zamku, za to najczęściej odwiedzanym przez uczniów, nauczycieli i poltergeisty, bo tak jakby ten korytarz stanowi przejście między wszystkimi ważnymi pomieszczeniami, dlatego nazywa się Główny – tylko, nie wiem, zamiast tego może zamknęłabyś się w jakimś małym, wyciszonym pokoju, żeby przypadkiem cię nikt nie podsłuchał? Taka sugestia na przyszłość.
– Ma w tym jakąś puentę – przyznał Damon melodyjnym tonem, patrząc wymownie na Sigyn, która w zamian zgromiła go spojrzeniem.
– Mam. I dlatego sądzę, że papranie się w nekromancji to też nie jest specjalnie dobry temat na śniadanie w Sali Jadalnej – spojrzała odpowiednio na Damona i Nahara, który zastygł z kubkiem kawy w ręku i o mały włos się nie zakrztusił. – Z drugiej strony – kontynuowała, umyślnie nie podnosząc głosu – dyskrecja nigdy nie była mocną stroną Damona, bo kiedy robisz coś po cichu, to nie ma ci kto przyklasnąć, a przecież powszechną wiedzą jest to, że Damon nie potrafi normalnie funkcjonować bez ogłuszającego aplauzu za sam fakt istnienia.
Sytuacja była wystarczająco żenująca bez dodatkowych świadków, a to, co miała za chwilę powiedzieć jeszcze bardziej pogrążyłoby Damona; ponieważ nikt nie protestował, postanowiła do nich dołączyć, siadając na miejscu Romeczka obok Sigyn. Dzisiaj po prostu nie miała ochoty bawić się w kotka i myszkę, nie zaraz po Samhain.
– Nie ma w tym nic złego, Damon, wszyscy jesteśmy atencyjnymi dziwkami – ściszyła głos – ale tak dla twojej wiadomości, almagra to nie jest Kamień Wskrzeszenia. Powinieneś o tym wiedzieć, w końcu twoja mama pisze o tym podręczniki... no ale za wiedzę przecież oklasków nie dostaniesz.
– A ty się tym interesujesz, bo…? – zaczął Nahar.
– Nie interesuję się tym, wierz mi, ale to nie moja wina, że jesteście na tyle nieodpowiedzialnymi idiotami, żeby rozmawiać o tym przy śniadaniu w sali pełnej uczniów i nauczycieli. Ale to już nie moja sprawa.
Z jakiegoś powodu jej słuchali. Być może ten Samhain był znacznie bardziej bolesny dla nich wszystkich, może coś się zmieniło, a może po prostu wystarczyła sama świadomość, że był to ich ostatni wspólny Samhain, ostatni wspólny rok... Być może jest to częścią dorastania: chociaż wciąż nie traktowali wielu rzeczy serio, lubili się wygłupiać, lekceważyć nauczycieli, to w ostatecznym rozrachunku potrafili uszanować siebie nawzajem. Co prawda nie zawsze i nie przy każdej okazji, ale potrafili.
– Generalnie zwisa mi to – kontynuowała Anka – ale kiedy para dziewiętnastolatków z przerostem ambicji stwierdza, że jest w stanie przywrócić do życia rozkładające się zwłoki, gnijące od kilku miesięcy w ziemi zżerane przez robactwo, i rozmawia o tym w tak lekkomyślny sposób, jakby przynajmniej planowali strategię na najbliższy mecz z Czerwonymi, to wybacz, że nie chce mi się was traktować na poważnie, bo jesteście po prostu żałośni. Tym bardziej śmieszy mnie to, że w jakiś sposób wciągnęliście w to nauczyciela, ale z drugiej strony Mag też inteligencją nie grzeszy, więc nikogo nie powinno to dziwić; szata wyjściowa za trzy tysiące galeonów nie czyni z ciebie człowieka intelektu. Nie wiem, może dopieszcza sobie tym ego, że Sigyn lata za nim jak pies za kiełbasą i rekompensuje intelektualne braki drogimi szmatami. Co kto lubi… Sigyn, nie przejmuj się, syndrom nieobecnego ojca to dość popularne zjawisko u młodych czarownic, a w te wakacje zmarło się też i twojej babce. Ludzie robią różne dziwne rzeczy z samotności.
– Nikt cię nie pytał o zdanie – syknęła Sigyn przez zęby.
– To jest tylko obiektywna obserwacja. Serce nie sługa – skwitowała Anka, tym razem patrząc na Damona, który doskonale zrozumiał aluzję. – Zagadką jest dla mnie tylko Damon. Ale może fakt, że leci na starszą o kilkanaście lat asystentkę i nie czyta podręczników napisanych przez Norę ma jakieś bardziej skomplikowane podłoże problemów z…
– Nie chcesz kończyć tego zdania – przerwał Damon, a Anka uśmiechnęła się tylko drwiąco. Udało się go sprowokować. Nic nie daje takiej satysfakcji jak wyprowadzenie  z równowagi zazwyczaj w pełni opanowanego Damona.
– W każdym razie almagra to Kamień Filozoficzny. Nazwisko Flamel też zapewne nic ci nie mówi? Wiem, że nie lubicie Beauxbatons, ale to, że ktoś jest Francuzem nie oznacza zaraz, że jest leniwy i niczego w życiu nie osiągnął. – Damon przyglądał się jej i słuchał uważnie. Każde słowo Anki było jak łamigłówka, którą nie każdy potrafił rozwiązać; z jakiegoś powodu wiedział, że i tym razem nie mówiła jedynie o francuskim czarodzieju, ale o kimś jeszcze. – Flamel jest na karcie Czekoladowych Żab, nie macie takich w Wielkiej Brytani?
Nie oczekiwała odpowiedzi, ale zanim odeszła od stołu zwróciła się do Nahara:
– Wydaje ci się, że ty jeden masz ciężko, bo straciłeś kogoś w tym roku. Rozejrzyj się dookoła. Wszyscy coś straciliśmy. 
~asylum~
Norah rozsiadła się na skórzanej kanapie, czekając na powrót męża. Chcąc zagłuszyć myśli, postanowiła przeczytać list, który przyszedł kilka dni temu. Do tej pory nie miała okazji się nim zająć. Otworzyła kopertę, założyła okulary z drobnymi, okrągłymi oprawkami na nos i zaczęła czytać, wolną ręką głaszcząc szaro-rudą płomykówkę po brzuszku, która od czasu do czasu kłapała dziobem z zadowolenia.

Te dwa miesiące minęły za szybko… Niewiele się wydarzyło, ale i tak byłem zajęty, więc przepraszam, że długo nie pisałem. Za dużo czasu spędzam w bibliotece i na konsultacjach z nauczycielami. Wyjaśnię później, bo to ważne. Mam parę pytań.
Samhain był dziwny. Ale może coś mniej przygnębiającego na początek.
Paru agentów sportowych z Bułgarii odwiedziło szkołę – akurat byli w okolicy. Klub, który reprezentują, rozgrywał ligowy mecz z Bazyliszkami z Bergen i... Mam dług u szanownego dyrektora, bo przez cały wieczór upewniał się, by uwaga wizytatorów była skupiona wyłącznie na mnie.
Chciałem po prostu powiedzieć dziękuję. Prywatne treningi z Lilovem, nowa miotła i całe wakacje spędzone w Sofii nie były najtańsze... ale powiedzieli, że ostatecznie chcieliby mnie widzieć w składzie narodowym. Bardzo hojnie z ich strony. 
Na biurku leży roczny kontrakt ze Smokami z Sofii na pozycji rezerwowego pałkarza. Właśnie na niego patrzę, jeszcze nie podpisałem, bo chciałem spytać cię o zdanie. Co o tym myślisz?
Pewnie wolałabyś, żebym bardziej skupiał się na alchemii, mniej na grze, ale… po prostu dziękuję. Bez Was byłoby to niemożliwe. Za całe trzy miesiące treningów z najlepszym nauczycielem. Pamiętam, jak starszy coś marudził, że kosztowało go to tyle, co zakup siedmiu tesnali andaluzyjskich (co, nie oszukujmy się, byłoby względnie lepszą inwestycją, biorąc pod uwagę okoliczności). 

Prawda, wolałaby, żeby Damon zajął się czymś mniej ryzykownym – w każdym znaczeniu tego słowa – niż quidditch. Za każdym razem, gdy widziała jak wiruje w powietrzu jej serce stawało na moment, w obawie, że zaraz spadnie. Nigdy jednak nie spadał, a w każdym razie nie wtedy, kiedy ona patrzyła. Być może robił to dla niej; nie zniosłaby tego, gdyby coś mu się stało.

A poza tym Samhain był dziwny. Chyba zawsze jest, kiedy traci się kogoś bliskiego? Nahar sobie nie radzi... Sigyn jak zawsze niewzruszona, może trochę tęskni za babką (chyba raczej jej koniakiem i kompletnym oderwaniem od rzeczywistości), ale wiesz, jaka jest Sigyn. 
Starszy chyba też nie miał łatwo? W końcu się przyjaźnili, on, Dołohow i Eru… Nie wiem…

Kilka akapitów później, usłyszała huk: drzwi frontowe otworzyły się na oścież, uderzając o ścianę. Norah podskoczyła i zaalarmowana spojrzała w stronę przedpokoju. W całym domu zrobił się przeciąg, a spłoszona sowa przeleciała przez salon i przysiadła na parapecie, strosząc pióra.
Norah zerwała się z kanapy i wybiegła z pokoju, zostawiając za sobą zawieszony w powietrzu list, który zaczął powoli opadać na wypolerowana podłogę z ciemnego drewna.
Aterus, mając obie ręce zajęte, niemalże wyważył drzwi z zawiasów solidnym kopniakiem. Przekroczył próg, trzymając w ramionach ledwie żywego Dołohowa. Norah pobladła i poczuła, jak stopniowo miękną jej kolana.
— Nic ci nie jest? — spytała, zamykając drzwi. Z troską obserwowała, jak wciągał bezwładne ciało do salonu. Płomykówka pilnie obserwowała całe zamieszanie z bezpiecznej odległości, niespokojnie kręcąc łebkiem. 
— Nie. Dołohow oberwał.
— Połóż go tu. — Wskazała na czarną skórzaną kanapę, odsuwając szklaną ławę pod ścianę, żeby zrobić miejsce. — Co się stało?
— Jeden z pracowników wylał mu coś na twarz, po tym jak Dołohow pozbawił go różdżki. Wytarł się, ale może jakieś resztki zostały mu na ustach… może to połknął, bo zaczął się pienić z pyska i kwiczeć, że traci wzrok.
Dołohow, jak na zawołanie, zastękał, po czym wydał z siebie dziwny odgłos, a jego ciało zadrżało.
Norah przez moment zastygła w miejscu, zastanawiając się, co mogło wywołać takie objawy.
—  Zrób coś, na co czekasz?!
Natychmiast zbiegła na dół do swojej pracowni i po chwili wróciła z turkusową sakiewką w ręce.
— Przytrzymaj mu głowę do góry — powiedziała, wysypując zawartość sakiewki na dłoń.
Oślepiony Dołohow leżał na kanapie i coś majaczył przez zaciśnięte zęby, od czasu do czasu zwijając się w niekontrolowanych konwulsjach. Aterus stanął tuż nad nim i powoli posadził głowę na oparciu kanapy, a Norah uklękła obok z wyciągniętą różdżką w jednej dłoni i bezoarem w drugiej. Nachyliła się nad Dołohowem, zdecydowanym ruchem zatoczyła krąg wokół jego twarzy, po czym skierowała czubek różdżki na usta i czekała, aż zaklęcie otworzy je dostatecznie szeroko, by zmieścil się tam bezoar.
— Musieliśmy przerwać — wyjaśnił Aterus, kiedy Norah delikatnie domykała szczękę poszkodowanego. — Nie zdążyliśmy zniszczyć wszystkiego zanim Zakon Feniksa zleciał się do pracowni jak szarańcza i zaczął ciskać zaklęciami we wszystkie strony.
— Poznali was?
— Tylko Dołohowa. Któryś z pracowników ściągnął mu maskę już na samym początku.
Zakład Badań Patologii Magicznych należał do jednej z komórek Świętego Munga. Na podstawie wieloletnich badań analizowano tam zależność i prawdopodobieństwo wystąpienia potomka pozbawionego magicznych zdolności w rodzinie czarodziejów w celu opracowania możliwej terapii mającej na celu wzmocnić magię charłaków.
Lord Voldemort nie widział dalszej potrzeby istnienia tego zakładu, jego działalność była zupełnie bezużyteczna.
— A co z naukowcami? — Norah pomyślała o swoich kolegach po fachu. — Analitycy, badacze, stażyści…?
— Nie miałem wyjścia — Aterus odparł bez żadnych emocji.
Skinęła tylko głową, odwracając wzrok. Ogarnął ją smutek.
Nie miało to znaczenia, że żadnego z pracowników nie znała osobiście. Chociaż sama była jedynie naukowcem akademickim, a nie praktykującym alchemikiem, wciąż w jakiś sposób czuła się związana z tym światem.
Dwa razy w miesiącu prowadziła seminaria z uczniami w Sofii, ale nigdy nie angażowała się osobiście w projekty mające na celu poprawić świat na lepsze, jak było to w przypadku powstania i misji Zakładu Badań Patologii Magicznych. Resztę czasu poświęcała na pisaniu nowego podręcznika o transmutacji metali nieszlachetnych, a oprócz tego udzielała prywatnych konsultacji i korepetycji czarodziejom, którzy chcieli poszerzyć swoją wiedzę z dziedziny alchemii.
Nie interesował ją świat zewnętrzny, ani towarzystwo, w którym obracał się Aterus. Było tam dla niej zbyt mrocznie i przygnębiająco. Ale podobnie jak konserwatyści nie powinni dyskutować o polityce z liberałami, Norah nie dyskutowała z Aterusem o jego wyborach. Dopóki trzymał interesy z daleka od domu, dopóki jej rodzina była bezpieczna, to nie miało to większego znaczenia.
I w jakiś sposób udawało jej się utrzymywać ten porządek: Damon większość czasu spędzał w Durmstrangu, a na wakacje i tak zazwyczaj wyjeżdżał z dala od domu: albo razem z nią do Sofii, albo odwiedzał przyjaciół. W tym roku jednak wszystko wymknęło się spod kontroli, kiedy poznał tę całą Jennę, która wiedziała za dużo o tym, co robi Aterus i dla kogo to robi.
Norah nie chciała mieszać do tego Damona. Jedno dziecko już straciła przez nieostrożność; to była jej wina. Nie chciała stracić kolejnego, jeżeli tylko mogła temu zapobiec.
— Rozumiem, nie miałeś wyboru — odparła obojętnym tonem, obserwując reakcję Dołohowa na bezoar. Drgawki zdawały się ustępować. — Podam mu Eliksir Słodkiego Snu, jak odzyska przytomność. Ma jeszcze białe łuski na oczach i nie ma pojęcia, co się dzieje... Za parę minut powinno mu przejść.
Wstała z podłogi i wygładziła pomiętolone warstwy czarnej sukni. Nie racząc Aterusa spojrzeniem, ruszyła ponownie w kierunku piwnicy.
— Norah… — zaczął przepraszającym tonem. Nie musiała mówić, co myśli o tej całej sytuacji. Potrafił to doskonale wyczytać z jej twarzy i tonu głosu.
— Idę po eliksir — wyjaśniła, nie oglądając się.
Aterus rozglądnął się po pokoju. Płomykówka siedząca na parapecie zahukała cicho, jakby na powitanie.
— Cześć, Sanja.
Popatrzył pod nogi i zauważył, że stoi na kawałku pergaminu. Podniósł go i obejrzał z obu stron: Damon rozpisał się tym razem. Obojętnie odłożył list na ławę, nie miał teraz do tego głowy, może przeczyta później; poza tym list nie był zaadresowany do niego. W między czasie Norah wróciła z małym flakonikiem w dłoni.
— Byliście sami? — spytała, siadając na brzegu kanapy.
— Nie. Był jeszcze Yaxley, ale zmył się, jak tylko Moody zaczął ciskać w niego całym arsenałem swoich wymyślnych przeciwzaklęć.
— A z Zakonu? Kto jeszcze?
— Bones, Nathans i kilka młodych. Nie znam twarzy, jacyś nowicjusze…
— Nathans? Jennifer Nathans? — wtrąciła.
— Tak, ta sama... Jenna.
Norah zmarszczyła brwi i mocno zacisnęła wargi. Wyglądała na zdenerwowaną.
— Znowu pracuje dla Zakonu? — spytała po chwili.
— Raczej dla Moodyego — Aterus wzruszył ramionami i podszedł do okna, żeby pogłaskać sowę. — Chociaż… Mając na sobie wyrok śmierci nie zdziwiłbym się, gdyby wróciła do Zakonu.
— Damon napisał. — Norah nagle zmieniła temat.
— Widziałem.
— Pytał o kamień.
Aterus przez chwilę łączył wątki, przeczesując rude pióra Sanji, która cały czas upominała się o pieszczoty.
— Nathans znowu się koło niego kręci?
— Po tym jak dałeś jej popalić w zeszłym roku? Nie sądzę. Pytał mnie o Kamień Filozoficzny, tylko, że — przynajmniej tak wynika z listu — on myśli, że Kamień Filozoficzny i Kamień Wskrzeszenia to jedno i to samo. — W jej tonie głosu słychać było rozczarowanie.
Damon wprawdzie uczył się alchemii, ale to nie satysfakcjonowało Nory. Miała sobie za złe, że nigdy nie zaraziła go pasją. Uczył się dobrze, uzyskał nawet poziom czwarty drugiej klasy z tego przedmiotu, ale zawsze wolał quidditch. Wspierała go, ale jednocześnie nie mogła zrozumieć jego pasji. O wiele chętniej pomogłaby mu realizować jego marzenie, gdyby było związane z transmutacją metali, albo gdyby chociaż chciał zostać uzdrowicielem…
Nigdy nie czytał jej opracowań, prac badawczych, podręczników i chociaż w salonie regały były wypełnione pozycjami o alchemii, Damona bardziej interesowały książki o strategii i metodologii treningu zawodnika, a parę razy zastała go czytającego kilka pozycji o hodowli magicznych zwierząt. Chciał się tak zabezpieczyć. Zapewniał, że jeżeli nie wyjdzie mu kariera sportowa, to przejmie interes po ojcu.
Ale tak ogromna pomyłka w terminologii była dla niej osobistą porażką.
— Chyba, że po prostu był rozkojarzony, jak to pisał… zdobył kontrakt, pisał zaraz po Nocy Duchów —  próbowała go usprawiedliwiać. —  Używa nazwy almagra, a to jest pospolita nazwa na lapis philosophorum, czyli Kamień Filozoficzny —  kontynuowała, nie kryjąc rozczarowania. —  Może w tamtych podręcznikach to jest bardziej spopularyzowany termin… Nie wiem, tylko, skąd ta błędna interpretacja. Kamień Wskrzeszenia to coś zupełnie innego.
— Daj mu spokój, kobieto. Ty i te twoje akademickie czepialstwo... —  Wywrócił oczami. — Oba kamienie dają życie. Efekt końcowy jest ten sam. Każdy mógł się pomylić. —  Norah ugryzła się w język, by nie powiedzieć czegoś, czego mogła za chwilę żałować. — Zwłaszcza, że nikt nie widział ani jednego, ani drugiego na oczy — dodał beztrosko Aterus, rozsiadając się w fotelu przy kominku.
Norah spojrzała na niego z oburzeniem.
Oczywiście, każdy mógł się pomylić, ale nie jej syn. Dlaczego Aterus tego nie rozumiał? Dlaczego nie mógł chociaż raz spojrzeć na sprawy z jej perspektywy? Dlaczego nie mógł dostrzec, że czuła się, jakby go zawiodła, bo nie potrafiła przekazać wiedzy własnemu synowi? Co z tego, że pomogła dziesiątkom uczniów dostać się do Wyższej Bałkańskiej Szkoły Alchemii i napisała podręczniki powszechnie używane w szkolnictwie, skoro jej własny syn nie odróżniał jednego kamienia od drugiego?
To była jej wina.
Nie mogła winić o to nauczycieli alchemii w Durmstrangu: w ciągu dziewięciu lat, Damon miał czterech różnych nauczycieli, a obecnie nauczała go Salomea, z którą Norah studiowała w Sofii. Choć Salomea była wymagającym nauczycielem, nie była najlepszą czarownicą.
Z tego, co Norah wiedziała, historię dokonań Nicolasa Flamela w programie zaledwie liźnięto, a odkąd Grindelwald nie pozostawił po sobie nic, prócz złej sławy i znaku na ścianie, o Insygniach Śmierci w zasadzie nie dyskutowano w Durmstrangu. Podchodzono do tematu z jakimś dziwnym uprzedzeniem, jakby to był temat tabu. Prześmiewczym tonem dementowano plotki na temat istnienia insygniów, jakoby to było szczytem absurdów. Chwalono natomiast inne dokonania Grindelwalda, takie jak opanowanie czarnej sztuki nekromancji — nie wprost, oczywiście, ale członkowie Mort Noir wiedzieli, gdzie w bibliotece można było znaleźć szczegóły, a dyrektor, Ognian Vasilev, przymykał na to oko, głęboko wierząc, że wszystko miał pod kontrolą. Co najgorszego mogłoby się stać? Dzieciaki najwyżej stworzyłyby niepełnosprawnego inferiusa, przecież to tylko dzieciaki. Nawet uczniowie ostatniego roku nie byli w połowie tak utalentowani, za jakich się uważali! Nie było się czym przejmować.
— Czyli uważasz, że to nie jest problem? — Norah drążyła dalej temat, nie dając za wygraną.
— Powiedziałem, że efekt końcowy jest ten sam. Co za różnica…
— Bo to jest błędna nomenklatura! Almagra jest potoczną nazwą i w dosłownym tłumaczeniu oznacza czerwoną ziemię, a nie Kamień Filozoficzny.
— Merlinie, zlituj się… Nawet sam Grindelwald miał mylne pojęcie, co do właściwości Kamienia Wskrzeszenia, a ty masz problem, że nastoletni dzieciak używa innego terminu niż ważni panowie profesorowie w Sofii. Almagra jest krótsza i bardziej praktyczna, a kolory i tak się zgadzają. Damon nie planuje studiów w Wyższej Bałkańskiej Szkole Alchemii, tylko dostał propozycję od klubu sportowego w Bułgarii i tam będzie się realizował. Koniec tematu.
— Dobrze, zostawmy to. Ale… Wiesz, że nie chcę się wtrącać, ale… nie mówiłeś mi przypadkiem, że Czarny Pan dał zadanie Belli? Znaleźć Flamela?
— Tak. Marnie jej idzie.
Aterus podszedł do kominka. Otworzył wieczko prostokątnego pudełka, w którym trzymał czarną fajkę i zapas ulubionego tytoniu.
— Ale wiesz, kto w tym czasie szuka Kamienia Filozoficznego na własną rękę? Magnus Walter. Sam mówiłeś, że Mag i Bella konkurują ze sobą… Jeżeli Magnus go wciągnął w jakieś swoje gierki, to…
— Magnus boi się, bo naobiecywał wiele, a nie dotrzymał ani słowa — powiedział, przekręcając srebrną obręcz wokół członu fajki. — Najpierw szukał go z Nathans, bo Nathans szukała go dla Moodyego, a Moody dla Dumbledore’a. Nic z tego nie wyszło, więc pewnie siwieje, rozmyślając nocami, jak to załatwić, bo minęło półtora roku, a on dalej nie ma nic do zaoferowania prócz tej swojej pięknej buźki. A teraz będzie szukał kamienia z dziewiętnastoletnimi szczeniakami. Czy to nie brzmi jak desperacja? Trochę żałosne, nawet jak na niego.
— Nie w tym rzecz… Nie chcę, żeby wciągał Damona do tego, przecież rozmawialiśmy o tym. Miałeś trzymać interesy z daleka od rodziny, a tymczasem się okazuje, że… — W tym momencie Dołohow poderwał się do góry, łapczywie nabierając powietrza, i z szeroko otwartymi oczami rozejrzał się po pokoju.
Nie od razu rozpoznał, gdzie jest. Wypolerowana podłoga z ciemnego drewna, ściany pokryte wzorem rozety w kolorach fioletu i czerni, biały marmurowy kominek, tuż obok szklana ława, a na górze kryształowy żyrandol zwisający z sufitu. Nie poznał ani otoczenia, ani smukłej, pięknej kobiety o kruczoczarnych włosach, która siedziała obok niego na kanapie. Nie poznał też jasnowłosego mężczyzny z blizną przy prawej skroni, który przyglądał mu się uważnie z fotela przy kominku. Kim oni byli? Czy wylądował w domu jednego z członków Zakonu? Czy zaraz zaczną go przesłuchiwać? Nic im nie powie. Będzie trzymał dziób na kłódkę, choćby miał sobie wyrwać język.
Jego dłonie zaczęły nerwowo błądzić po kieszeniach w poszukiwaniu różdżki. Z przerażeniem stwierdził, że nie ma jej ani w płaszczu, ani w spodniach.
— Spokojnie, towarzyszu, jesteśmy w Southampton — uspokoił go Aterus, widząc jak się miota. — Wziąłem cię do siebie. Mieliśmy mały incydent w laboratorium przy Świętym Mungu. Oberwałeś czymś, Norah się tobą zajęła.
Dołohow wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. Na wzmiankę o Świętym Mungu zaczął przypominać sobie, co zaszło.
— Zabiję skurwysyna — wycedził przez zęby, po czym głośno zapytał z ciężkim rosyjskim akcentem: — Gdzie moja różdżka?!
— Spokojnie, jest tutaj — Aterus wyciągnął ją z lewego rękawa i położył na ławę. — A ty powinieneś odpocząć. Nie wiemy, co właściwie wylali ci na mordę. Chociaż… W sumie nie było czego psuć.
Dołohow opuścił nogi na podłogę. Powoli wstał, ciężko sapiąc, podszedł do ławy i sięgnął po różdżkę.
— Mam jakiś dziwny posmak gówna na języku. Co to jest?
— To bezoar — wyjaśniła Norah, również wstając z kanapy. — Chodź, zaprowadzę cię do pokoju. Powinieneś to odespać.
— Nie. Czarny Pan musi się dowiedzieć, że...
— Uspokój się. — Aterus zaciągnął się i nonszalancko wypuścił dym z ust. — Pewnie Yaxley już się tym zajął, możesz tu przenocować.
— Yaxley to pierdoła i tchórz. Widziałeś, co zrobił, kiedy Moody się do niego przykleił? A poza tym zjawił się znacznie wcześniej niż przewidywaliśmy. Albo ktoś puścił farbę, albo ktoś ich wezwał, zanim zdążyliśmy go sprzątnąć.
— W sumie… Masz rację. Yaxley to pierdoła. — Wymienili spojrzenia, a Aterus uśmiechnął się drwiąco. — Dobra wiadomość jest taka, że nikt nie przeżył — podsumował zrelaksowany, zataczając fajką ósemki w powietrzu. Norah spojrzała na niego z wyrzutem, ale ją zignorował. —  Natomiast zła wiadomość jest taka, że nie udało nam się skasować całego laboratorium. Jeżeli chcesz robić za boskiego posłańca, nie będę ci stawał na drodze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz