Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

wtorek, 25 lipca 2017

Rozdział VIII: Różdżki

Moody wyciągnął z szafki biurka przezroczysty flakonik z błyszczącą substancją w środku.
– Co to? Eliksir?
– Wspomnienie.
– No widzę, że nawet na dwa łyczki nie starczy. Szef sam wszystko tak wypił? – spytała Jenna z niedowierzaniem. – Ładnie to tak?
– Tłumaczę ci, kobieto, że to wspomnienie! Nie widziałaś nigdy wspomnienia?
– Widziałam, ale zawsze wydawało mi się, że są przezroczyste. To w środku natomiast to srebrny glut.
– Dlatego, że jest w zamkniętym obiekcie.
– Brak tlenu ma wpływ na barwę wspomnienia? Zachodzi jakaś reakcja alchemiczna?
Moody niedbale nałożył na siebie płaszcz i wsadził falkon do wewnętrznej kieszeni.
– Idziemy.
– Dobra, ale gdzie?
– Do Hogwartu.
– No chyba cię szefie już całkiem popier…
– Myślodsiewnia – ryknął, nie dając jej dokończyć – jest w Hogwarcie. Ewentualnie moglibyśmy skorzystać z tej w Ministerstwie Magii, względnie bliżej, ale…
– O nie, nie, nie, nie, nie. To ja już wolę Hogwart.
– Tak też myślałem.
– Niech zgadnę… Podróżujemy przez ten zasrany komin w Dziurawym Kotle?
– Eee, jakby ci to…
– Kurwa.
– Dumbledore zgodził się otworzyć przejście tylko na pół godziny, idziemy.
Chwilę później byli już na miejscu. Jenna nie omieszkała nawymyślać na ułomność magicznych środków transportu.
– Zamkniesz się wreszcie? Chyba nie chcesz, żeby Dumbledore słyszał te twoje marudzenie?!
– Szczerze mówiąc, mam to w dupie.
– Ja będę mówił, a ty po prostu postaraj się nie odzywać i najlepiej udawaj, że cię nie ma.
– Brzmi to nawet jak całkiem dobry plan.
– Cicho – warknął na nią, po czym ryknął w głąb gabinetu: – Albusie?!
– Uszanowanko! – krzyknęła Jenna za nim.
– Miałaś się nie odzywać…
– A ta co tu robi? – zapytał jeden z portretów, ewidentnie oburzony.
– Jestem jego gorylem.
– Moody nigdy nie wyglądał na takiego, co potrzebuje obstawy.
– Tak naprawdę to ja tylko do towarzystwa, bo czasem nie ma z kim wypić, a sam nie lubi.
– Zamilknij, kobieto!
~asylum~

– Na chwilę obecną nie mamy ani kamienia, ani trupa, a twojej krwi rekreacyjnie przelewać wręcz nie wypada. Teraz, jeśli wybaczysz, mam ważne spotkanie z Vasilevem, na które muszę się udać. Bezzwłocznie. Poza tym, ktoś chyba ciebie czeka? – wskazał w stronę drzwi, na korytarzu pierwszoroczni czekali na swojego tutora.
Kiedyś obiję mu mordę, jak słowo daję, pomyślał zrezygnowany, ślubując w sercu, że któregoś dnia po prostu strzeli Magnusowi w pysk i nawet się nie zawaha.
Teraz nie wiedział tylko, czy naprawdę Mag miał jakieś tam niby ważne spotkanie, czy po prostu szukał wymówki, by zapobiec przypadkowemu spotkaniu Sigyn, której z powodzeniem unikał od Nocy Duchów. (A jak wiadomo, Sigyn często kręciła się w towarzystwie Nahara i Damona.) Tak czy inaczej, Nahar poczuł się spławiony i zawiedziony.
Nie rozumiał tego zachowania… Zawsze mógł liczyć na pomoc Maga, jeśli chodziło o dodatkowe prace, czy szukanie alternatywnych źródeł informacji – ten jeden raz, kiedy faktycznie zależało mu na tym, żeby ten „projekt” doprowadzić do końca, Mag nagle stał się niedostępny. Czasu wolnego było niewiele – sezon egzaminów za pasem, obowiązki tutora, prace domowe, treningi… Został z tym problemem całkiem sam. I z Damonem oczywiście, na którego zawsze mógł liczyć, ale mimo zaawansowanej wiedzy przyswojonej w ciągu ostatnich tygodni, wciąż przydałaby się im ręka kogoś bardziej doświadczonego w dziedzinie czarnej magii.
Najgorsze jest to, że nikt nie rozumiał przez, co przechodził i dlaczego był tak bardzo zdeterminowany, by odzyskać ojca, który odszedł za wcześnie. Ale o tym później.
W tej chwili czekała na niego dziewiątka szczeniaków: zamiast popołudniowej przerwy, Magnus zaplanował dla nich ćwiczenia utrwalające zaklęcie Asylum przed wejściem do Wilczej Nory. Nahar, jak tylko przeliczył grupę – cała dziewiątka zwarta i gotowa na nowe wyzwania – założył na twarz maskę odpowiedzialnego tutora i zaczął prowadzić ich ponownie na sam dół zamku. To było teraz priorytetem.
– Tutorze, czy mogę mieć pytanie?
– Możesz mieć.
– Vasilev zawsze zachęca nas, żebyśmy znaleźli sobie jakiegoś wielkiego czarodzieja i brali go za wzór do naśladowania... Dlaczego? I czy zawsze musi być to jakiś, no wiesz, wielki czarodziej?
– Svein, masz ile tam? Jedenaście lat, może? Ilu znasz wielkich czarodziei?
Chłopczyk zastanowił się chwilę, po czym zaczał liczyć na palcach.
– Merlin, Freja, bracia Peverell… Slav Lilov… –  Zamyślony dodał po chwili: –  Ognian Vasilev!
– Właśnie… Merlin, Freja, Peverell – w większości legendy, które pewnie mama opowiadała ci na dobranoc? Slav Lilov, świetny sportowiec i genialny wytwórca mioteł, ale czy wielki? Vasilev, no to się rozumie samo przez się, ale którego z nich chciał byś naśladować? Czy ktoś z nich sprawia, że chcesz sięgać po więcej wiedzy każdego dnia? Inspiruje cię w jakiś sposób? Czy myśl o braciach Peverell sprawia, że wolisz nie spać całą noc, by opanować zaawansowane zaklęcie, które jest nieosiągalne dla większości czarodziejów w twoim wieku? Czy osiągnięcia Lilova q Quidditchu budzą cię dwie godziny wcześniej rano, żeby polatać i oswoić ciało z przeciążeniami wgniatającymi cię w miotłę przy gwałtownych zmianach prędkości, które są zwłaszcza odczuwalne na miotłach Lilova? Czy Freja i jej magiczny, zaczarowany naszyjnik wnoszą cokolwiek do waszego życia?
– Eee…
– Tak myślałem.
Przez moment szli w ciszy, ale widząc jak smutek wykrzywia ich zwykle pogodne twarze, coś go ścisnęło w środku.
– Dobra, powiem tak: musicie szukać poza tym, co już znacie. Poza tym, co wpajali wam wasi rodzice, nauczyciele, nawet ja.
– Ale czy zawsze musi być to ktoś wielki?
– Może być ktokolwiek, nawet twoja koleżanka z roku Emma – spojrzał na dziewczynkę, która była ewidentnie zaskoczona, że ktoś taki jak Nahar mógł uważać, że ktoś taki jak ona mógłby być dla innych wzorem do naśladowania.
Emma Ólafsdóttir – zapamiętał ją, nie dlatego, że była specjalnie utalentowana, ale coś, co Naharowi się naprawdę w niej podobało: walczyła do końca. Różdżka w ogóle nie reagowała na większość komend, a Emma walczyła dalej, do skutku. (Swoją drogą Islandczycy mają całkiem porąbane te nazwiska, pomyślał, oprócz Sigyn. U Sigyn akurat wszystko jest porąbane.)
– A ty? – Emma wlepiła w niego ciekawskie oczy, uśmiechając się od ucha do ucha.
Nahar zmarszczył czoło i wziął głęboki oddech, chcąc kupić sobie trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi.
Najpierw był dumny jak paw, że komuś w ogóle przeszła taka myśl przez głowę – Nahar Valo, wielki czarodziej, ale zaraz dotarło do niego, że pierwszoroczni znają go tylko od tej strony: jako tutora. Znają tylko jego najlepszą stronę, nie mają pojęcia, jakim jest czarodziejem, jakie – ktoś mógłby rzec –  plugawe rzeczy robi ze swoją różdżką, kiedy pracuje nad nowymi projektami. Nie wstydził się tego, kim jest, ale też niekoniecznie chciał, by kiedykolwiek poznali tę „drugą” osobę.
Lubił ich. Bycie tutorem sprawiało mu przyjemność, nawet sama świadomość, że ma wpływ na przyszłe pokolenie czarodziejów dawała mu ogromną satysfakcję. Mówiąc do nich z pozycji autorytetu nadanego odgórnie przez dyrektora, mógł manipulować ich sposobem myślenia, mógł wpoić im swoje ideały, a cała dziewiątka łyknęłaby każde jego słowo jak pelikan. Uwielbiał to, ale właśnie złapał się na tym, że manipulacja – nawet w dobrej wierze – to wciąż manipulacja. Nie chciał, by kiedykolwiek poczuli się rozczarowani tylko dlatego, że postanowili wziąć go sobie za idola.
– Nie jestem wzorem do naśladowania. Nie bierzcie mnie za przykład – powiedział surowo. –  Ogromną zaletą czarodziei, którzy już umarli, jest to, że nigdy was nie rozczarują, bo nie mają już przyszłości. Nie popełnią żadnego błędu, bo nie żyją. A świat dawno zapomniał o wadach i pomyłkach razem z ich śmiercią.
Na chwilę zapadła cisza, którą w końcu przerwała ponownie Emma, ogromnie zachęcona faktem, że tutor uważał ją za kogoś wartościowego, wzór dla innych.
– Ale powiesz nam, kto jest dla ciebie przykładem? – zagaiła pewna siebie. – Mogłoby to nam pomóc w nauce tutaj, prawda?
– No więc… Eee… Zależy. Gellert Grindelwald zawsze mnie fascynował, o tym już wiecie.
Dotarli do podziemi, tuż przed wejściem do Wilczej Nory. Wszyscy otoczyli Nahara i czekali w milczeniu, aż dokończy myśl. Uwielbiali go słuchać.
Nie ograniczał się w niczym zupełnie. Zaczynając od życia osobistego, a na wielkości umysłu i opanowaniu i pełnej kontroli magii kończąc. Kochał wszystko, co było dla niego wyzwaniem, nieważne czy był to inny czarodziej, czy nowe zaklęcie. Grindelwald kochał… Na Odyna!
Miał zamiar powiedzieć: Grindelwald kochał się w każdym i z każdym, zwłaszcza z wielkimi czarodziejami naszych czasów, ale w porę ugryzł się w język. Młodzi jeszcze nie musieli wiedzieć wszystkiego na temat sekretnego życia wielkich czarodziei.
Nahar odchrząknął niepewnie, po czym kontynuował, jak gdyby nigdy nic:
– Albus Dumbledore! – sprytnie zmienił temat, udając, że właśnie przypomniał sobie o czarodzieju, który pokonał Grindelwalda. – Kolejny wielki czarodziej,  genialny umysł, absolutny mistrz zaklęć, chciałbym móc kiedyś z nim porozmawiać... Ale pamiętajmy, że Grindelwald wylądował w Nurmengardzie, nie ma co przesadzać z tą gloryfikacją naszych idoli, w końcu to też tylko ludzie – zakończył, zadowolony z siebie, że jakoś udało mu się z tego wybrnąć. – Dobra, koniec, jest robota! Dzisiaj ćwiczymy zaklęcie Asylum. Ustawcie się w rzędzie, wyciągnijcie różdżki, zobaczymy co z tego wyjdzie… – powiedział, kątem oka obserwując jak Cień wyłania się ze ściany naprzeciwko i zaintrygowanymi ślepiami łypie na podenerwowanych uczniów.

~asylum~

Magnus zauważył wychudzonego smarkacza i od razu sobie przypomniał wieczór Samhain.
– Nazywasz się Sss… – na usta cisnęło mu się „smarkacz”, ale nie wypadało obrażać czarodzieja, tylko dlatego, że ledwo skończył te siedemnaście lat i wyglądał jak zamarynowany w formalinie patyczak, a poza tym miał u niego dług wdzięczności. Magnus, w swoim rozległym wachlarzu wad, jednak miał jakieś znikome namiastki zalet, chociażby potrafił docenić dobrze wykonaną robotę.
– Snape. Severus.
– Severus, oczywiście. Chciałem ci pogratulować, twoje zaklęcie okazało się skuteczne. Dobra robota.
Severus najwyraźniej zaskoczony komplementem zamrugał kilka razy, próbując połączyć ze sobą wątki, po czym zrezygnowany spuścił wzrok na podłogę i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
– Vulnera Sanentur – wyjaśnił Magnus, widząc zakłopotanie chłopca. – Twoje zaklęcie ocaliło kogoś ważnego dla mnie. Myślę, że masz talent do…
– O, Walter!
Wołanie z drugiego końca pokoju rozproszyło go. Mag i młody Snape zwrócili głowy w stronę donośnego głosu – Aterus Darvell zerwał się ze skórzanego fotela i ruszył w stronę towarzyszy, po drodze zgarniając z lewitującej srebrnej tacy dwa kieliszki wypełnione Ognistą Whisky.
– Wspaniała szata, to soból czy farbowana fretka? – Zapytał, wciskając Magnusowi kieliszek w wolną dłoń (w drugiej naturalnie trzymał czarną laskę z główką w kształcie pysku hipogryfa, który kłapnął dziobem złowrogo jak tylko Aterus podszedł bliżej.)
– Aterus, jak to mówią… – Z gracją uniósł kieliszek do góry, kłaniając się wdzięcznie. – Człowiek może wyjechać ze wsi, ale stajenny smród łajna hipogryfa ciągnie się za nim, rujnując nawet nienagannie czyste, drzewem sandałowym pachnące i kawiorem perfumowane salony państwa Lestrange. Nie szata zdobi człowieka. Zdrowie Rudolfa i Belli! – Przechylił kieliszek i odstawił z powrotem na pustą tacę trzymaną przez skrzata domowego kursującego po pokoju.
– Zdaje się, że musimy porozmawiać?
– Tak ci się zdaje? – Magnus spojrzał mu w oczy, jakby tym samym rzucał mu wyzwanie.
Snape, czując narastający dyskomfort, jaki zawsze odczuwa dziecko będąc świadkiem rozmowy dorosłych, dyskretnie ulotnił się w głąb pokoju, szukając sobie jakiegoś zajęcia.
– Trochę jeszcze za młody szczyl jesteś, żeby tak do mnie pyskować. – Aterus szarpnął Magnusa za wysoki purpurowy kołnierz i przycisnął do ściany. – Niby taki arystokrata z pięknym nazwiskiem, a nie nauczyli cię manier w domu?
– Wydziedziczyli mnie na długo zanim nauczyłem się używać różdżki, więc guwernantka miała niewiele do roboty.
– Wzruszyłem się. Życie w cieniu uwielbianej przez wszystkich siostrzyczki musi być straszne.
– Tam, gdzie nie ma słońca, nie pada cień.
– To dlatego przeprowadziłeś się do Norwegii?
Magnus spróbował wyszarpać się z uścisku Aterusa – bez powodzenia. Niestety słynny hodowca aetonanów przewyższał go fizycznie i przycisnął go mocniej tak, że Mag uderzył tyłem głowy o ścianę i syknął cicho z bólu.
– Powiem to tylko raz, więc słuchaj uważnie, szczylu.
Mag mocno zacisnął zęby i zaczął nerwowo sapać, a jego nozdrza falowały rytmicznie.
– Wszystko w porządku tam, towarzysze? – krzyknął Dołohow, który właśnie wszedł do pokoju. – Darvell?
– Śpiewająco – warknął Aterus, nie spuszczając Maga z oczu.
– Jak na sobotni wieczór u Lestrange’ów przystało – potwierdził Walter.
Dołohow tylko zarechotał i machnął na nich ręką. Obserwowanie przyjaciela w akcji zawsze sprawiało mu frajdę.
– Słuchaj no – powtórzył jadowicie Aterus. – Nie obchodzi mnie, ile nowych fraczków ci naobiecywano w zamian za ten przeklęty kamień; a szukaj go sobie, ile wlezie! Gdzie chcesz, z kim chcesz i krzyż ci na drogę… ale ani się waż werbować mojego syna do tej twojej żałosnej roboty. Słyszysz, przebrany szczylu?!
– Bo co? – zapytał z drwiącym uśmieszkiem.
Aterus może i przewyższał go siłą, ale nie sprytem. Nie zauważył, jak dłoń Maga powędrowała do kieszeni fraka i chwyciła za różdżkę, której koniec w ułamku sekundy znalazł się przy gardle przeciwnika. – Na twoim miejscu uważałbym...
Nie dokończył, bo nagle dekoncentrowało go bolesne ukłucie w okolicach krocza. Najwyraźniej nie docenił przeciwnika.
– Takie tam małe świństewka – zaśmiał się Mag, nie bardzo wiedząc, jak inaczej sobie poradzić z tą sytuacją. – Z drugiej strony, czego innego się spodziewać po hodowcy bydła.
Mógł rzucić jedno zaklęcie i tym samym ryzykować zrujnowanie wszystkim wieczoru, Aterus nie miałby szans. Po szybkiej kalkulacji strat i zysków, postanowił jednak odpuścić.
– Nie wiesz, z kim się mierzysz. Kiedy indziej? – zasugerował, nie opuszczając różdżki.
– Nie boję się ciebie, szczylu. Nie boję się też ubrudzić sobie rączek, w przeciwieństwie do ciebie.
– O, czyli z łajnem końskim za pan brat?
– Rozumiem, że cokolwiek tam masz między nogami musi być niewiele warte, skoro dalej masz tupet pyskować? 
Magnus przez chwilę rozważał, czy splunięcie mu prosto w twarz byłoby w tej chwili bardzo nierozsądne, biorąc pod uwagę okoliczności. Zamiast tego niechętnie opuścił różdżkę. Po prostu nie warto; nie dzisiaj, nie w tym fraku.
– Nawet twoja siostra ma większe jaja od ciebie. Każdego dnia pakuje tuziny takich jak ty do pierdla, ty w między czasie boisz się nawet podnieść różdżkę, a wręcz dobrowolnie ją opuszczasz. Jesteś zerem.
Magnus wpatrywał się tępym wzrokiem w Aterusa, pamiętając o tym, by ani razu nie mrugnąć i zachować kamienną twarz, aż do końca jego monologu. Niech się poczuje ważny.
– Spróbuj tylko wciągnąć Damona w te swoje wielkie plany. Śmierć wyda ci się bardzo łagodnym i sprawiedliwym wyrokiem, kiedy dobiorę się do twojego…
– Aterusie, puść go – syczący głos przygłuszył wszystkie inne rozmowy w pokoju. – Walter na pewno zrozumiał treść przekazu.
Aterus skinął głową, odwrócił się na pięcie i miał już ruszyć, ale zawahał się na chwilę:
– Tak tylko dla pewności, ku pamięci… – Zamachnął się i z całej siły przyłożył Magnusowi pięścią w twarz. Magnusa odrzuciło do tyłu, laska z główką hipogryfa opadła na podłogę, a on próbował nie stracić równowagi, opierając się o ścianę obiema rękami. Zakasłał, z trudem łapiąc oddech; z kącika warg popłynęły obfite strugi krwi.
Dołohow wydał się bardzo rozbawiony całym zajściem, Aterus zaraz dołączył do niego, nie zwracając już najmniejszej uwagi na Waltera. Zostawił go zdanego na łaskę ich Pana.
Jak tylko Mag doszedł do siebie, Pan przemówił syczącym głosem:
– Belli nie udało się znaleźć jeszcze Nikolasa Flamela. Wierzę, że chociaż ty mnie nie rozczarujesz?