Moody wyciągnął z szafki
biurka przezroczysty flakonik z błyszczącą substancją w środku.
– Co to? Eliksir?
– Wspomnienie.
– No widzę, że nawet na
dwa łyczki nie starczy. Szef sam wszystko tak wypił? – spytała Jenna z
niedowierzaniem. – Ładnie to tak?
– Tłumaczę ci, kobieto,
że to wspomnienie! Nie widziałaś nigdy wspomnienia?
– Widziałam, ale zawsze
wydawało mi się, że są przezroczyste. To w środku natomiast to srebrny glut.
– Dlatego, że jest w
zamkniętym obiekcie.
– Brak tlenu ma wpływ na
barwę wspomnienia? Zachodzi jakaś reakcja alchemiczna?
Moody niedbale nałożył
na siebie płaszcz i wsadził falkon do wewnętrznej kieszeni.
– Idziemy.
– Dobra, ale gdzie?
– Do Hogwartu.
– No chyba cię szefie
już całkiem popier…
– Myślodsiewnia –
ryknął, nie dając jej dokończyć – jest w Hogwarcie. Ewentualnie moglibyśmy
skorzystać z tej w Ministerstwie Magii, względnie bliżej, ale…
– O nie, nie, nie, nie,
nie. To ja już wolę Hogwart.
– Tak też myślałem.
– Niech zgadnę…
Podróżujemy przez ten zasrany komin w Dziurawym Kotle?
– Eee, jakby ci to…
– Kurwa.
– Dumbledore zgodził się
otworzyć przejście tylko na pół godziny, idziemy.
Chwilę później byli już
na miejscu. Jenna nie omieszkała nawymyślać na ułomność magicznych środków
transportu.
– Zamkniesz się
wreszcie? Chyba nie chcesz, żeby Dumbledore słyszał te twoje marudzenie?!
– Szczerze mówiąc, mam
to w dupie.
– Ja będę mówił, a ty po
prostu postaraj się nie odzywać i najlepiej udawaj, że cię nie ma.
– Brzmi to nawet jak całkiem
dobry plan.
– Cicho – warknął na
nią, po czym ryknął w głąb gabinetu: – Albusie?!
– Uszanowanko! –
krzyknęła Jenna za nim.
– Miałaś się nie odzywać…
– A ta co tu robi? – zapytał
jeden z portretów, ewidentnie oburzony.
– Jestem jego gorylem.
– Moody nigdy nie
wyglądał na takiego, co potrzebuje obstawy.
– Tak naprawdę to ja
tylko do towarzystwa, bo czasem nie ma z kim wypić, a sam nie lubi.
– Zamilknij, kobieto!
~asylum~
– Na chwilę obecną
nie mamy ani kamienia, ani trupa, a twojej krwi rekreacyjnie przelewać wręcz
nie wypada. Teraz, jeśli wybaczysz, mam ważne spotkanie z Vasilevem, na które
muszę się udać. Bezzwłocznie. Poza tym, ktoś chyba ciebie czeka? – wskazał w
stronę drzwi, na korytarzu pierwszoroczni czekali na swojego tutora.
Kiedyś obiję mu mordę,
jak słowo daję, pomyślał zrezygnowany, ślubując w sercu, że któregoś dnia po
prostu strzeli Magnusowi w pysk i nawet się nie zawaha.
Teraz nie wiedział tylko, czy
naprawdę Mag miał jakieś tam niby ważne spotkanie, czy po prostu szukał wymówki,
by zapobiec przypadkowemu spotkaniu Sigyn, której z powodzeniem unikał od Nocy Duchów.
(A jak wiadomo, Sigyn często kręciła się w towarzystwie Nahara i Damona.) Tak
czy inaczej, Nahar poczuł się spławiony i zawiedziony.
Nie rozumiał tego
zachowania… Zawsze mógł liczyć na pomoc Maga, jeśli chodziło o dodatkowe prace,
czy szukanie alternatywnych źródeł informacji – ten jeden raz, kiedy faktycznie zależało mu na tym, żeby ten „projekt” doprowadzić do końca, Mag nagle stał się
niedostępny. Czasu wolnego było niewiele – sezon egzaminów za pasem, obowiązki tutora,
prace domowe, treningi… Został z tym problemem całkiem sam.
I z Damonem oczywiście, na którego zawsze mógł liczyć, ale mimo zaawansowanej wiedzy przyswojonej w ciągu ostatnich tygodni, wciąż przydałaby się
im ręka kogoś bardziej doświadczonego w dziedzinie czarnej magii.
Najgorsze jest to, że
nikt nie rozumiał przez, co przechodził i dlaczego był tak bardzo zdeterminowany,
by odzyskać ojca, który odszedł za wcześnie. Ale o tym później.
W tej chwili czekała na
niego dziewiątka szczeniaków: zamiast popołudniowej przerwy, Magnus zaplanował dla nich ćwiczenia
utrwalające zaklęcie Asylum przed wejściem do Wilczej Nory. Nahar, jak tylko
przeliczył grupę – cała dziewiątka zwarta i gotowa na nowe wyzwania – założył
na twarz maskę odpowiedzialnego tutora i zaczął prowadzić ich ponownie na sam dół
zamku. To było teraz priorytetem.
– Tutorze, czy mogę mieć
pytanie?
– Możesz mieć.
– Vasilev zawsze zachęca
nas, żebyśmy znaleźli sobie jakiegoś wielkiego czarodzieja i brali go za wzór
do naśladowania... Dlaczego? I czy zawsze musi być to jakiś, no wiesz, wielki
czarodziej?
– Svein, masz ile tam?
Jedenaście lat, może? Ilu znasz wielkich czarodziei?
Chłopczyk zastanowił się
chwilę, po czym zaczał liczyć na palcach.
– Merlin, Freja, bracia
Peverell… Slav Lilov… – Zamyślony dodał po chwili:
– Ognian Vasilev!
– Właśnie… Merlin, Freja,
Peverell – w większości legendy, które pewnie mama opowiadała ci na dobranoc?
Slav Lilov, świetny sportowiec i genialny wytwórca mioteł, ale czy wielki? Vasilev, no to się rozumie samo
przez się, ale którego z nich chciał byś naśladować? Czy ktoś z nich sprawia,
że chcesz sięgać po więcej wiedzy każdego dnia? Inspiruje cię w jakiś sposób?
Czy myśl o braciach Peverell sprawia, że wolisz nie spać całą noc, by opanować
zaawansowane zaklęcie, które jest nieosiągalne dla większości czarodziejów w twoim
wieku? Czy osiągnięcia Lilova q Quidditchu budzą cię dwie godziny wcześniej
rano, żeby polatać i oswoić ciało z przeciążeniami wgniatającymi cię w miotłę
przy gwałtownych zmianach prędkości, które są zwłaszcza odczuwalne na miotłach
Lilova? Czy Freja i jej magiczny, zaczarowany naszyjnik wnoszą cokolwiek do
waszego życia?
– Eee…
– Tak myślałem.
Przez moment szli w
ciszy, ale widząc jak smutek wykrzywia ich zwykle pogodne twarze, coś go
ścisnęło w środku.
– Dobra, powiem tak:
musicie szukać poza tym, co już znacie. Poza tym, co wpajali wam wasi rodzice,
nauczyciele, nawet ja.
– Ale czy zawsze musi
być to ktoś wielki?
– Może być ktokolwiek,
nawet twoja koleżanka z roku Emma – spojrzał na dziewczynkę, która była
ewidentnie zaskoczona, że ktoś taki jak Nahar mógł uważać, że ktoś taki jak ona
mógłby być dla innych wzorem do naśladowania.
Emma Ólafsdóttir – zapamiętał
ją, nie dlatego, że była specjalnie utalentowana, ale coś, co Naharowi się
naprawdę w niej podobało: walczyła do końca. Różdżka w ogóle nie reagowała na większość
komend, a Emma walczyła dalej, do skutku. (Swoją drogą Islandczycy mają całkiem
porąbane te nazwiska, pomyślał, oprócz Sigyn. U Sigyn akurat wszystko jest
porąbane.)
– A ty? – Emma wlepiła w
niego ciekawskie oczy, uśmiechając się od ucha do ucha.
Nahar zmarszczył czoło i
wziął głęboki oddech, chcąc kupić sobie trochę czasu na przemyślenie odpowiedzi.
Najpierw był dumny jak
paw, że komuś w ogóle przeszła taka myśl przez głowę – Nahar Valo, wielki czarodziej, ale zaraz dotarło do
niego, że pierwszoroczni znają go tylko od tej strony: jako tutora. Znają tylko
jego najlepszą stronę, nie mają pojęcia, jakim jest czarodziejem, jakie – ktoś
mógłby rzec – plugawe rzeczy robi ze
swoją różdżką, kiedy pracuje nad nowymi projektami. Nie wstydził się tego, kim
jest, ale też niekoniecznie chciał, by kiedykolwiek poznali tę „drugą” osobę.
Lubił ich. Bycie tutorem
sprawiało mu przyjemność, nawet sama świadomość, że ma wpływ na przyszłe
pokolenie czarodziejów dawała mu ogromną satysfakcję. Mówiąc do nich z pozycji
autorytetu nadanego odgórnie przez dyrektora, mógł manipulować ich sposobem
myślenia, mógł wpoić im swoje ideały, a cała dziewiątka łyknęłaby każde jego
słowo jak pelikan. Uwielbiał to, ale właśnie złapał się na tym, że manipulacja
– nawet w dobrej wierze – to wciąż manipulacja. Nie chciał, by kiedykolwiek
poczuli się rozczarowani tylko dlatego, że postanowili wziąć go sobie za idola.
– Nie jestem wzorem do
naśladowania. Nie bierzcie mnie za przykład – powiedział surowo.
– Ogromną zaletą czarodziei, którzy już umarli, jest to, że nigdy
was nie rozczarują, bo nie mają już przyszłości. Nie popełnią żadnego błędu, bo
nie żyją. A świat dawno zapomniał o wadach i pomyłkach razem z ich śmiercią.
Na chwilę zapadła cisza,
którą w końcu przerwała ponownie Emma, ogromnie zachęcona faktem, że tutor uważał
ją za kogoś wartościowego, wzór dla innych.
– Ale powiesz nam, kto
jest dla ciebie przykładem? – zagaiła pewna siebie. – Mogłoby to nam pomóc w
nauce tutaj, prawda?
– No więc… Eee… Zależy.
Gellert Grindelwald zawsze mnie fascynował, o tym już wiecie.
Dotarli do podziemi, tuż
przed wejściem do Wilczej Nory. Wszyscy otoczyli Nahara i czekali w milczeniu,
aż dokończy myśl. Uwielbiali go słuchać.
Nie ograniczał się w
niczym zupełnie. Zaczynając od życia osobistego, a na wielkości umysłu i
opanowaniu i pełnej kontroli magii kończąc. Kochał wszystko, co było dla niego
wyzwaniem, nieważne czy był to inny czarodziej, czy nowe zaklęcie. Grindelwald
kochał… Na Odyna!
Miał zamiar powiedzieć: Grindelwald
kochał się w każdym i z każdym, zwłaszcza z wielkimi czarodziejami naszych
czasów, ale w porę ugryzł się w język. Młodzi jeszcze nie musieli wiedzieć
wszystkiego na temat sekretnego życia wielkich czarodziei.
Nahar odchrząknął
niepewnie, po czym kontynuował, jak gdyby nigdy nic:
– Albus Dumbledore! –
sprytnie zmienił temat, udając, że właśnie przypomniał sobie o czarodzieju,
który pokonał Grindelwalda. – Kolejny wielki czarodziej, genialny umysł, absolutny mistrz zaklęć,
chciałbym móc kiedyś z nim porozmawiać... Ale pamiętajmy, że Grindelwald
wylądował w Nurmengardzie, nie ma co przesadzać z tą gloryfikacją naszych
idoli, w końcu to też tylko ludzie – zakończył, zadowolony z siebie, że jakoś
udało mu się z tego wybrnąć. – Dobra, koniec, jest robota! Dzisiaj ćwiczymy
zaklęcie Asylum. Ustawcie się w rzędzie, wyciągnijcie różdżki, zobaczymy co z
tego wyjdzie… – powiedział, kątem oka obserwując jak Cień wyłania się ze ściany
naprzeciwko i zaintrygowanymi ślepiami łypie na podenerwowanych uczniów.
~asylum~
Magnus zauważył
wychudzonego smarkacza i od razu sobie przypomniał wieczór Samhain.
– Nazywasz się Sss… – na
usta cisnęło mu się „smarkacz”, ale nie wypadało obrażać czarodzieja,
tylko dlatego, że ledwo skończył te siedemnaście lat i wyglądał jak zamarynowany
w formalinie patyczak, a poza tym miał u niego dług wdzięczności. Magnus, w
swoim rozległym wachlarzu wad, jednak miał jakieś znikome namiastki zalet, chociażby potrafił
docenić dobrze wykonaną robotę.
– Snape. Severus.
– Severus, oczywiście. Chciałem ci pogratulować, twoje zaklęcie okazało się skuteczne.
Dobra robota.
Severus najwyraźniej
zaskoczony komplementem zamrugał kilka razy, próbując połączyć ze sobą wątki,
po czym zrezygnowany spuścił wzrok na podłogę i wymamrotał coś niezrozumiałego
pod nosem.
– Vulnera Sanentur –
wyjaśnił Magnus, widząc zakłopotanie chłopca. – Twoje zaklęcie ocaliło kogoś
ważnego dla mnie. Myślę, że masz talent do…
– O, Walter!
Wołanie z drugiego końca
pokoju rozproszyło go. Mag i młody Snape zwrócili głowy w
stronę donośnego głosu – Aterus Darvell zerwał się ze skórzanego fotela i ruszył w stronę
towarzyszy, po drodze zgarniając z lewitującej srebrnej tacy dwa kieliszki
wypełnione Ognistą Whisky.
– Wspaniała szata, to
soból czy farbowana fretka? – Zapytał, wciskając Magnusowi kieliszek w wolną
dłoń (w drugiej naturalnie trzymał czarną laskę z główką w kształcie pysku
hipogryfa, który kłapnął dziobem złowrogo jak tylko Aterus podszedł bliżej.)
– Aterus, jak to mówią…
– Z gracją uniósł kieliszek do góry, kłaniając się wdzięcznie. – Człowiek może
wyjechać ze wsi, ale stajenny smród łajna hipogryfa ciągnie się za nim,
rujnując nawet nienagannie czyste, drzewem sandałowym pachnące i kawiorem perfumowane
salony państwa Lestrange. Nie szata zdobi człowieka. Zdrowie Rudolfa i Belli! –
Przechylił kieliszek i odstawił z powrotem na pustą tacę trzymaną przez skrzata
domowego kursującego po pokoju.
– Zdaje się, że musimy
porozmawiać?
– Tak ci się zdaje?
– Magnus spojrzał mu w oczy, jakby tym samym rzucał mu wyzwanie.
Snape, czując narastający
dyskomfort, jaki zawsze odczuwa dziecko będąc świadkiem rozmowy dorosłych,
dyskretnie ulotnił się w głąb pokoju, szukając sobie jakiegoś zajęcia.
– Trochę jeszcze za
młody szczyl jesteś, żeby tak do mnie pyskować. – Aterus szarpnął Magnusa za
wysoki purpurowy kołnierz i przycisnął do ściany. – Niby taki arystokrata z
pięknym nazwiskiem, a nie nauczyli cię manier w domu?
– Wydziedziczyli mnie na
długo zanim nauczyłem się używać różdżki, więc guwernantka miała niewiele do roboty.
– Wzruszyłem się. Życie
w cieniu uwielbianej przez wszystkich siostrzyczki musi być straszne.
– Tam, gdzie nie ma
słońca, nie pada cień.
– To dlatego
przeprowadziłeś się do Norwegii?
Magnus spróbował
wyszarpać się z uścisku Aterusa – bez powodzenia. Niestety słynny hodowca
aetonanów przewyższał go fizycznie i przycisnął go mocniej tak, że Mag uderzył
tyłem głowy o ścianę i syknął cicho z bólu.
– Powiem to tylko raz,
więc słuchaj uważnie, szczylu.
Mag mocno zacisnął zęby
i zaczął nerwowo sapać, a jego nozdrza falowały rytmicznie.
– Wszystko w porządku
tam, towarzysze? – krzyknął Dołohow, który właśnie wszedł do pokoju. – Darvell?
– Śpiewająco – warknął
Aterus, nie spuszczając Maga z oczu.
– Jak na sobotni wieczór
u Lestrange’ów przystało – potwierdził Walter.
Dołohow tylko zarechotał
i machnął na nich ręką. Obserwowanie przyjaciela w akcji zawsze sprawiało mu
frajdę.
– Słuchaj no – powtórzył
jadowicie Aterus. – Nie obchodzi mnie, ile nowych fraczków ci naobiecywano w zamian
za ten przeklęty kamień; a szukaj go sobie, ile wlezie! Gdzie chcesz, z kim
chcesz i krzyż ci na drogę… ale ani się waż werbować mojego syna do tej twojej
żałosnej roboty. Słyszysz, przebrany szczylu?!
– Bo co? – zapytał z
drwiącym uśmieszkiem.
Aterus może i
przewyższał go siłą, ale nie sprytem. Nie zauważył, jak dłoń Maga powędrowała
do kieszeni fraka i chwyciła za różdżkę, której koniec w ułamku sekundy znalazł
się przy gardle przeciwnika. – Na twoim miejscu uważałbym...
Nie dokończył, bo nagle dekoncentrowało
go bolesne ukłucie w okolicach krocza. Najwyraźniej nie docenił przeciwnika.
– Takie tam małe
świństewka – zaśmiał się Mag, nie bardzo wiedząc, jak inaczej sobie
poradzić z tą sytuacją. – Z drugiej strony, czego innego się spodziewać po
hodowcy bydła.
Mógł rzucić jedno zaklęcie i tym samym ryzykować zrujnowanie wszystkim wieczoru, Aterus nie
miałby szans. Po szybkiej kalkulacji strat i zysków, postanowił jednak
odpuścić.
– Nie wiesz, z kim się
mierzysz. Kiedy indziej? – zasugerował, nie opuszczając różdżki.
– Nie boję się ciebie,
szczylu. Nie boję się też ubrudzić sobie rączek, w przeciwieństwie do ciebie.
– O, czyli z łajnem
końskim za pan brat?
– Rozumiem, że cokolwiek
tam masz między nogami musi być niewiele warte, skoro dalej masz tupet
pyskować?
Magnus przez chwilę
rozważał, czy splunięcie mu prosto w twarz byłoby w tej chwili bardzo
nierozsądne, biorąc pod uwagę okoliczności. Zamiast tego niechętnie opuścił
różdżkę. Po prostu nie warto; nie dzisiaj, nie w tym fraku.
– Nawet twoja siostra ma
większe jaja od ciebie. Każdego dnia pakuje tuziny takich jak ty do pierdla, ty
w między czasie boisz się nawet podnieść różdżkę, a wręcz dobrowolnie ją
opuszczasz. Jesteś zerem.
Magnus wpatrywał się
tępym wzrokiem w Aterusa, pamiętając o tym, by ani razu nie mrugnąć i zachować
kamienną twarz, aż do końca jego monologu. Niech się poczuje ważny.
– Spróbuj tylko wciągnąć
Damona w te swoje wielkie plany. Śmierć wyda ci się bardzo
łagodnym i sprawiedliwym wyrokiem, kiedy dobiorę się do twojego…
– Aterusie, puść go –
syczący głos przygłuszył wszystkie inne rozmowy w pokoju. – Walter na pewno zrozumiał
treść przekazu.
Aterus skinął głową, odwrócił
się na pięcie i miał już ruszyć, ale zawahał się na chwilę:
– Tak tylko dla
pewności, ku pamięci… – Zamachnął się i z całej siły przyłożył Magnusowi pięścią
w twarz. Magnusa odrzuciło do tyłu, laska z główką hipogryfa opadła na podłogę, a on próbował nie
stracić równowagi, opierając się o ścianę obiema rękami. Zakasłał, z trudem łapiąc oddech; z kącika warg popłynęły obfite strugi krwi.
Dołohow wydał się bardzo
rozbawiony całym zajściem, Aterus zaraz dołączył do niego, nie zwracając już
najmniejszej uwagi na Waltera. Zostawił go zdanego na łaskę ich Pana.
Jak tylko Mag doszedł do
siebie, Pan przemówił syczącym głosem:
– Belli nie udało się
znaleźć jeszcze Nikolasa Flamela. Wierzę, że chociaż ty mnie nie
rozczarujesz?