Ogólnie napisałam
coś dziwnego (jak zawsze), ale to dlatego, że pisałam ten rozdział od
czerwca (a szkice miałam jeszcze dłużej blablabla) i nawet nie macie pojęcia
ile tekstu trzeba było wypierdolić do kosza i przerobić na coś zupełnie innego,
bo zwyczajnie nie żarło. Nie jestem zadowolona, ale
zadowolenie nie leży w mojej naturze, więc chyba najwyższy czas się z tym
pogodzić. Mam nadzieję, że żadna postać nie prezentuje się aż tak bardzo OOC,
zwłaszcza te postacie z końcowej sceny.
~asylum~
Damon wywrócił oczami i
zrezygnowany po raz kolejny rozpoczął czytanie tego samego akapitu. Nic nie
wskazywało na to, by Sigyn miała zamiar opuścić bibliotekę i zostawić go w
spokoju, więc równie dobrze mógł zająć się tym, co miał do zrobienia. Im więcej
zdoła przeczytać, tym lepiej – zawsze istniała taka możliwość, że Sigyn w
między–czasie o czymś sobie przypomni, otworzy gębę i zacznie truć na temat w
tej chwili wyjątkowo nieistotny.
Ku zdumieniu obojga –
milczała. Nie przyszła tu po to, żeby dręczyć Damona. (O czym on naturalnie
nie wiedział, bo niby co innego Sigyn mogłaby robić w pomieszczeniu pełnym
książek?) W ciągu ostatnich kilku lat swój związek z biblioteką określała jako skomplikowany, ale
teraz naprawdę potrzebowała poszukać informacji na temat rytuałów z okazji
święta Samhain, którymi nigdy wcześniej się specjalnie nie parała. Miała zbyt
wiele pytań, które wymagały odpowiedzi i miała zamiar uzyskać je jutrzejszej
nocy. Święto umarlaków będzie jak znalazł.
Damon wrócił do Najczarniejszych Zakamarków Magii Godelota i nawet nie zauważył momentu,
kiedy Sigyn wyłożyła na stół dwa obszerne tomiszcza, i – sądząc po tytułach –
definitywnie pochodziły z działu o klątwach i urokach.
Zerknął na nią
podejrzliwie. Nie wiedział, co tym razem strzeliło jej do głowy, ale kiedy Sigyn
postanawia poświęcić czas wolny na romantyczny wieczór z książkami – mając do
dyspozycji tyle innych, ciekawszych zajęć – wygląda to co najmniej niecodziennie,
jeśli nie podejrzanie.
– Sigyn? – Damon
zagaił niepewnie, chcąc bliżej zbadać sprawę.
Przy Sigyn zwyczajnie
nie dało się być zbyt ostrożnym i, o ile nie zawsze mógł przewidzieć, co następnie zamierza
zrobić, to przynajmniej chciał wiedzieć, co będzie się z nim działo w
tej chwili. Tak więc – na wszelki wypadek – wolał sprawdzić, czy nie
zostanie uwikłany w jakiś nie do końca najlepszy plan wysadzenia biblioteki w
powietrze. To tylko taki przykład; Sigyn potrafiła być bardzo kreatywna,
jeśli chodzi o pokazy pirotechniczne. Dla odmiany mogłaby puścić cały zamek z
dymem.
Nie otrzymał żadnej
odpowiedzi, więc spróbował ponownie, szturchając ją natrętnie:
– Sigyn.
Wreszcie spojrzała na
niego i wyglądała na poirytowaną.
– Co robisz? –
spytał Damon tonem sugerującym, że ani trochę nie kupuje jej niby rutynowej
wizyty w bibliotece.
– Czytam? –
Damon przechylił tylko głowę na bok, uśmiechając się z politowaniem. – Mamy
egzaminy niedługo?
– Egzaminy –
powtórzył tonem przygłupa, dodając w myślach „są za dwa miesiące.”
– Egzaminy, koniec
semestru, sąd ostateczny Erelheimu. Mówi ci to coś?
– Planujesz
apokalipsę?
Spojrzała na niego tak,
jakby skretyniał o jakieś dwa miliony jednostek w porywach do nieskończoności. Bardzo możliwe, że tak właśnie się stało, w końcu nigdy nie wykluczała, że ta
chwila kiedyś nadejdzie.
– Planuję pogadać z
truposzami, muszę mieć jakąś rozrywkę jutro.
Damon uśmiechnął się
tylko i pokręcił głową.
Nie licząc odgłosu
wertowanych kartek, panowała zupełna cisza, a od czasu do czasu Biała Dama
przypominała o swojej obecności, nucąc pod nosem melodie pełne dysonansów,
które, choć drażniły ucho, to dziwnym sposobem pomagały utrzymać koncentrację.
Damon zatrzymał się na
dłużej przy czarnomagicznym uroku, dzięki któremu, jak autor księgi twierdził,
można przywrócić życie osobie zmarłej nawet wieki wcześniej. A dokładnie to było
im potrzebne, by móc w ogóle zacząć cokolwiek planować w sprawie związanej ze
śmiercią Eru, ojca Nahara.
I tu zaczynały się
schody.
Po pierwsze, zaklęcie
opracowane przez Godelota wymagało wielu składników – większość z nich i tak
była niemożliwa do zdobycia na tej szerokości geograficznej. A po drugie, już
samo rzucanie uroku wyglądało na zadanie dla doświadczonego czarodzieja
światowej klasy, Damon wątpił, czy sam Mag dałby sobie radę, mimo ogromu wiedzy,
jaką posiadał.
To nie było zadanie dla
amatorów, na pewno, ale co z tego, że w tej chwili jeszcze nie miał pojęcia,
jak sobie z tym poradzą – był to zawsze jakiś początek, punkt wyjściowy do czegoś. Może
istniało gdzieś alternatywne wyjście, jakieś inne zaklęcie, inny urok, inny
rytuał. Godelot opublikował swoje dzieło wieki temu, na pewno przez tyle lat
ktoś próbował udoskonalić formułkę albo opracował zupełnie inną.
Damon uśmiechnął się do
siebie. Nareszcie znalazł jakiś trop i wiedział, że w końcu znajdzie dokładnie
to, czego im potrzeba. Znalazł rzecz piętnaście minut później w artykule o
Grindelwaldzie. W sumie powinien był zacząć od Grindelwalda – zupełnie nie
rozumiał, dlaczego tego nie zrobił, przecież to było oczywiste. Potrzebny był tylko kamień, krew i nieboszczyk.
Nie chciał nękać
nauczycieli pytaniami, na które oni sami często nie znali odpowiedzi. Sprawa
sama w sobie była już wystarczająco delikatna, nawet kontrowersyjna w świecie
magicznym, więc każde próba podjęcia rozmowy w temacie była ryzykowna. W końcu
mowa tu o klątwie rzuconej przez czarnoksiężnika, który już od dawna nie żyje
(jakkolwiek by nie było w rzeczywistości, jest to wersja, w którą wierzy Nahar)
i zrządzeniem losu cofnąć zły urok może tylko osoba oryginalnie odpowiedzialna
za niego.
Prędzej czy później byle
idiota dojdzie do wniosku, że w tym przypadku zwyczajnie nie da się nie
poruszyć tematu nekromancji.
Może Vasilev by coś
wiedział. Jakby dobrze go podejść, nie wyrzuciłby go od razu ze szkoły, biorąc
pod uwagę jak bardzo sam podziwiał Grindelwalda.
Ale nawet jeśli sam
dyrektor, Magnus Walter i jeszcze paru nauczycieli, darzyli Damona czymś w
rodzaju sympatii, i może faktycznie mogliby pomóc (przecież oni także mieli
skryte ambicje, by dokonać niemożliwego), to sam doskonale
wiedział, jak wielkiego ryzyka by się podjęli, gdyby zezwolili na praktykowanie
tej czarnomagicznej sztuki, nawet w formie teoretycznej. Gdyby to wyszło na jaw
– skandal takiego kalibru pociągnąłby Vasileva na samo dno wraz z reputacją
szkoły. Nieodwracalnie. A dla Durmstrangu nie było nic cenniejszego niż
reputacja.
~asylum~
– Obecnie istnieje
znacznie więcej perspektyw dla młodych czarownic niż jeszcze, powiedzmy
pięćdziesiąt lat temu, więc jak to się stało, że trafiła panienka właśnie
tutaj?
Typowy urzędas. Urzędasy
zawsze chcą wiedzieć wszystko o wszystkich.
Najpierw wyciąga z niej obiektywną opinię
o dyrektorze (koń jaki jest każdy widzi) i każe się
ustosunkować do obecnej sytuacji politycznej w świecie magicznym (mam
nadzieję, że nie zaatakują nas Ruscy), żeby następnie szczegółowo
wypytać o osobisty stosunek do życia (wstrząśnięty, nie mieszany) i
kontakty z rówieśnikami (w skali od jeden do dziesięciu czy narysować
wykres?).
Brakuje jeszcze tylko
pytania, jak dużo wódki potrafi wypić na raz i czym podciera sobie tyłek.
(Odpowiedź brzmi dużo i zapachowym różowym aksamitnym.)
Trzeba być naprawdę
zdesperowanym, żeby szukać potencjalnych pracowników wśród młodych czarodziei,
którzy jeszcze nawet nie ukończyli szkoły. Ale, oczywiście, to był cały
Durmstrang i jego cholerna reputacja. Szczerze wątpiła, by w
innych szkołach przeprowadzano „wywiady środowiskowe”.
Urzędnik odchrząka
znacząco, przypominając o swojej obecności (jakby ktoś mógł zapomnieć w takich
okolicznościach) i ponownie zadaje pytanie:
– Panienko Sigrún.
Dlaczego Durmstrang, a nie – dajmy na to – Beauxbatons?
Sigyn spogląda na niego,
jakby był niespełna rozumu. Z trudem powstrzymuje się od złośliwego komentarza
na temat jego niedorzecznej szaty wyjściowej, absurdalnego binokla w krzykliwie
zielonej oprawie i jeszcze bardziej kretyńskiego kapelusza z pawim piórem na
głowie. Nic dziwnego, że nikt nie lubi żabojadów. (Ce n'est pas ma
faute [1], że nie umiesz się ubrać.)
Przez chwilę rozważa
kilka różnych odpowiedzi na to pytanie, a w głowie mimowolnie pojawiają się
obrazy z rodzinnego domu. Sytuacje, które ostatecznie doprowadziły ją właśnie
tutaj… dlaczego wybrała Durmstrang. (Lub innymi
słowy, dlaczego teraz siedzi w opuszczonym gabinecie Magnusa
Waltera, a urzędowy przygłup z tupetem próbuje z nią uskutecznić – jak widać
bez większych sukcesów – dyskusję na temat jej nieistniejącego potencjału
rynkowego.)
Wraca myślami do
momentu, w którym zaczęła wykazywać zdolności magiczne. No cóż, zdarzyło się
niechcący podpalić salon. Tak. I może raz wysadziła w powietrze wredną kotkę
kręcącą się po domu, jeden Odyn wie dlaczego (a poza tym, czy to ona jedna wysadziła kota?), no i ponieważ było to tylko raz,
to się nie liczy.
Zdarzyło się wywołać koszmary senne u ojca, może trochę więcej niż raz, ale to
niechcący. I zdarzyło się wejść w umysł matki, gdy planowała zabić staruszka,
ale niestety na planach się skończyło. (A szkoda.) Do dziś się zastanawia, o co
im wtedy poszło. Sama niewiele pamięta z tego okresu. Może nie było nic. A może
była zazdrość, zdrada i złamane serce. W końcu, nie ma co się oszukiwać, mężczyźni zawsze będą tylko mężczyznami; magiczne zdolności tu niczego nie zmieniają.
Pamięta urywki
rozmów: nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd..., wysadzenie kota w powietrze to
jedno, ale legilimencja i kontrola snów... I jeszcze jedno pytanie, które
potrafiło czasem zaboleć: dlaczego nie możemy mieć normalnego dziecka?
Nie chcieli z nią
rozmawiać. Nie chcieli jej dotykać. Nie chcieli jej w domu. Nie chcieli jej.
„Ale Sigyn jest po
prostu wyjątkowa,” zapewniała za każdym razem bełkocącym głosem prababka,
popijając Północny Koniaczek. Jej nietrzeźwe komentarze przyniosły tylko taki
efekt, że sama musiała przygarnąć Sigyn, pod własny dach, bo ani ojciec, ani
matka nie mogli już znieść nienormalnych zachowań.
Szybka przeprowadzka.
Chłodny uścisk dłoni na pożegnanie. Później nigdy więcej ich nie widziała.
Nie tęskni. Bo za czym?
Nie rozpamiętuje. Bo po co?
Ma jedynie urywki
wspomnień... Urywki, bo niepełne, postrzępione, mgliste i zupełnie obce. Jakby
z roku na rok było ich coraz mniej. Jakby podświadomie się ich pozbywała. Jakby
należały do kogoś innego.
Więc kiedy wreszcie
przyszedł moment wyboru szkoły, była to jej szansa na moment
ucieczki – od wspomnień, a może raczej od siebie samej. Tylko dlatego
wybrała Durmstrang. Nie chciała czarować.
Dlaczego niby miałaby
się uczyć magii, skoro i tak jest wybrykiem natury już z samego faktu
istnienia? Czy tak bardzo pożądane na całym świecie przez wszystkich rodziców normalne
dzieci wymachują różdżkami na prawo i lewo, szastając kolorowymi
światełkami po oczach? Nie. Nie ma w tym nic normalnego. Wszyscy jesteśmy do porzygania wyjątkowi.
„Jak to nie chcesz
czarować? Co to ma znaczyć? Co ci się nie podoba?” pytała babka, próbując
przekonać Sigyn. „Ale po Durmstrangu możesz robić tyle rzeczy, chociażby... O!
Praca w Magicznym Kręgu Północy! To przecież dobra praca, no jak to nie? Nie? To
czego chcesz od życia, Sigyn?” Dlaczego wszyscy o to pytają? Skoro nikogo to
tak naprawdę nie obchodzi. Ani niczego nie zmienia.
– Więc, panienko
Sigrún? Dlaczego Durmstrang? – Z zamyślenia wyrywa ją natrętny głos
francuskiego urzędnika.
Sigyn uśmiecha się
lekceważąco i odpowiada:
– Następne pytanie.
~asylum~
– Damon, może... –
zawahała się Sigyn, zawieszając wzrok na stronie, którą akurat czytał. Nie
powinna wtryniać nosa w nieswoje książki, no ale kiedy esej nosi tytuł Nekromancja
według Grindelwalda, to po prostu nie można przejść obojętnie. – O
czym to jest? – dokończyła szybko, nie zastanawiając się już dłużej nad tym, co
robi. Jeżeli nauczyła się czegoś w życiu, to to, że trzeba działać szybko.
(Zanim do niej dotrze, że to bez sensu.)
Jak na komendę, Damon
zatrzasnął księgę. Trochę zły na siebie, że nie zdążył zaznaczyć ostatniej
strony, trochę zaskoczony, bo nie przypomina sobie, od kiedy Sigyn interesuje
się jego preferencjami literackimi.
– I tak
przeczytałam. – Prychnęła, wzruszając obojętnie ramionami. Czytanie run do
góry nogami nie było specjalnie trudne. – Ale, tak na marginesie,
praktykowanie tego w Europie jest zabronione.
– Jeszcze jakby cię
to obchodziło, co w Europie jest zabronione...
– Mnie nie, ale
ciebie powinno.
Posłał jej uśmiech pełen
politowania i zabrał się za szukanie strony, na której skończył, zanim mu przerwano.
– No chyba, że
chcesz spędzić resztę swojego nędznego żywota w Nurmengardzie.
– To mam się
przeprowadzić?
– Nie wiem,
Grindelwaldowi to jakoś nie pomogło. No, ale przecież ty nie
jesteś Grindelwaldem – dodała pompatycznym tonem.
Oficjalnie Grindelwalda
uwielbiano za „inne wspaniałe osiągnięcia”, ale to największe, najbardziej
spektakularne trzeba było przemilczeć. Im mniej osób wiedziało, co tak naprawdę
przyciągało młodych czarodziei do fenomenu, jakim Grindelwald niewątpliwie był, przynajmniej na pewno na północy, tym lepiej. Tym bezpieczniej.
– Ej, ale powiedz
mi tak szczerze, pociągają cię żywe trupy? No bo wiesz, nigdy się z tym jakoś
nie kryłeś, że wolisz starsze, ale żeby zaraz martwe...
– Zamknij się,
Sigyn.
Uniosła niewinnie ręce
do góry.
– Dobra, dobra, ja
tylko mówię... Ale Jenna naprawdę nieźle cię udupiła, skoro wolisz siedzieć
tutaj zamiast zająć się, no nie wiem, pałkowaniem na miotle, czy coś.
– Po co znowu
zaczynasz temat? Wkurza cię, że miała coś, czego ty nie masz?
– Na przykład
zmarszczki – wtrąciła prześmiewczym tonem.
– Skończ.
Przez chwilę posyłali
sobie gniewne spojrzenia i żadne z nich nie miało zamiaru przerwać kontaktu wzrokowego.
Nawet Biała Dama skończyła swoje marne podśpiewki i w napięciu obserwowała, co
będzie dalej.
Damon wiedział, że Sigyn
prawdopodobnie chciała tylko zasugerować, żeby przestał się dręczyć, bo to nie
ma sensu, a im dłużej będzie o niej myślał, tym
więcej czasu będzie potrzebował na uleczenie ran. Rzadko, bo rzadko, ale Sigyn
miewała swoje momenty bezinteresownej pomocy. (Poza tym znalazła dzisiaj
Naharową książkę z przepisami – w znacznie gorszym stanie niż podejrzewała,
zakurzoną i poszarpaną, ale znalazła! Zawsze mogła nie znaleźć,
a tak to przynajmniej uratowała Naharowy tyłek, a to już o czymś świadczy!)
– Mam pytanie –
powiedziała po chwili takim tonem, jakby siedziała na zajęciach z alchemii i
chciała sprawdzić, czy dobrze zrozumiała polecenie. Damon uniósł brwi i
prychnął cicho, co było jednoznaczne z tym, że mogła kontynuować. – Nie robisz
tego dla Nahara. Chcesz tym coś udowodnić? – Skinęła głową na księgi. – Chcesz jej coś
udowodnić?
Damon milczał. Bo
miała rację.
– Myślisz, że jak
ożywisz jakiegoś umrzyka to ona wróci do ciebie?
– Idź się powiesić,
czy coś. Ze śmiercią ci do twarzy.
– Dziękuję.
– A jeśli chodzi o
to – wskazał palcem na książki – mam trochę większe ambicje niż stworzenie
inferiusa. Być może mi w tym pomożesz, bo najwyraźniej znasz się na tym.
– Dobra, skończmy
ten temat raz, na zawsze: wydymała cię, nie wraca, adieu. – Wyrecytowała Sigyn,
zanim dotarło do niej, co Damon powiedział. – Co? – spytała ciszej,
znacznie mniej pewna siebie.
– Masz ładne włosy.
Damon zaśmiał się
szyderczo i sądząc po jej minie, wiedział, że uderzył we właściwą strunę.
– O, proszę. Tak
niewiele potrzeba, żeby cię zamknąć.
– Czerwony to kolor
krwi. To też cię pociąga? – warknęła przez zęby. – Musimy poważnie porozmawiać
o twoich preferencjach, mogą być to jakieś poważniejsze zaburzenia.
– Skoro zaczęłaś
temat, to może skupimy się raczej na tym, jak przez całe życie wyżywasz się na
innych za to, że nie możesz być normalna i wolisz zaprzeczać samej sobie, bo
wiesz, że nie jesteś człowiekiem, tylko walkirią, więc nie można cię traktować,
jak każdy inny przypadek o zdolnościach magicznych, bo zwyczajnie nie należysz
do gatunku ludzkiego.
Jeżeli kiedykolwiek
podczas kłótni oczy drugiej osoby zaszkliły się, Damon wiedział, że przekroczył
pewną granicę, której prawdopodobnie nie powinien był przekraczać. Ale nigdy
nie widział, by Sigyn chowała twarz w dłoniach, by ukryć łzy które coraz
szybciej spływały po jej policzkach.
– Czy to cię
brzydzi? – spytała po chwili, nie dociekając, skąd wiedział, czym jest, ani nie kwestionując w żaden sposób tego, co
powiedział. Bo miał rację.
– Nie. Widzę w tym
raczej... możliwość.
Sigyn prychnęła ze
wstrętem.
– I właśnie w tym
problem. – Niedbale otarła łzy z policzków, spoglądając na Damona
zakrwawionymi, wciąż szklącymi się oczami. – Wszyscy widzą w tym możliwość. Ty,
moja pijana babka, Magnus...
– Magnus?
– Ta. Jesteś
moją ulubioną osobą, Sigyn – zacytowała naśladując powściągliwy i
cyniczny głos Magnusa. – A mówiąc Ty, mam na myśli twoje magiczne właściwości. Chodźmy
się wszyscy utopić, zobaczymy, czy Sigyn spotka się z nami w zaświatach. Tyle,
jeśli chodzi o magiczne właściwości.
Damon zmarszczył czoło i
uśmiechnął się tajemniczo.
– Myślę, że Magnus
mówi dokładnie to, co myśli.
– Żartujesz? Magnus
jest oportunistą – nie ruszy gówna, dopóki nie będzie widział w tym potencjału
na inwestycję.
– Nie oceniaj
siebie tak nisko! – skwitował Damon z przesadnym współczuciem.
– Ale nie licząc magicznych
właściwości, to mój potencjał rynkowy jest zerowy, o czym mnie zresztą
uświadomił dzisiaj Pan Żabojad. No dobra, ja go też uświadomiłam o paru
rzeczach i poradziłam zwolnić stylistę.
~asylum~
Wioska Tyneham, tego
samego wieczora
Czarne kłęby dymu
przecięły rozgwieżdżone niebo i zatrzymały się przed ruinami kościoła. Wioska
położona nad klifowym wybrzeżem stanowiła idealne miejsce do poufnych spotkań –
zupełnie opuszczona, okoliczni mieszkańcy uważali ją za wioskę duchów i nikt
o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tam po nocy.
Z czarnej chmury
wyłoniła się smukła kobieta w eleganckim płaszczu, godnym arystokratki.
– Wzywałeś mnie,
panie? – spytała, wciąż czując palące piętno na lewym przedramieniu. Niepewnym
krokiem zbliżyła się do wysokiej postaci stojącej na progu dawnego kościoła.
– Tak. – Usłyszała
w odpowiedzi przeciągły syk i zadrżała, kiedy wreszcie ujrzała twarz swojego
Pana. Wyglądał na chorego: zbyt mocno wystające kości policzkowe, blada, prawie
przezroczysta cera… Jego wygląd znacznie się pogorszył od ich ostatniego
spotkania. Ale to nieważne. Ważne, że teraz był tutaj razem z nią.
– Bello, chcę zebyś
coś dla mnie zrobiła.
Spojrzała na niego z
wdzięcznością i uwielbieniem, jakby fascynował ją kontrast jasnej skóry na tle
nocy, i w milczeniu oczekiwała dalszych wskazówek.
– Potrzebuję
zabezpieczyć coś dla mnie bardzo cennego. Sądzę,
że wasza krypta w banku będzie do tego odpowiednia.
Wyciągnął dłoń przed
siebie i zatoczył okręg, które wypełniły kłęby czarnego dymu, zlewającego się z
ciemnością panującą dookoła. Po chwili trzymał przed sobą złoty puchar. Uniósł
go nieco do góry, tak, by Bella mogła się mu dobrze przyjrzeć.
– Był ze mną
bezpieczny przez jakiś czas. – Stwierdził beznamiętnie, obracając naczynie w
dłoni. – Lecz po ostatnim nalocie aurorów chyba rozsądniej będzie zostawić go
pod opieką nie wzbudzających niczyich podejrzeń goblinów. – Westchnął głośno. –
Istoty wyjątkowo interesowne i bardzo świadome własnej wartości – wtrącił,
odbiegając na chwilę od tematu, a w tonie jego głosu przebrzmiewało
zadowolenie, jakby miał coś konkretnego na myśli. – Chcę, żebyś go ukryła.
Powoli wyciągnął dłoń w
jej kierunku i nieznacznie skinął głową, zachęcając, by wzięła czarkę. Bella
sięgnęła po naczynie drżącymi dłońmi, nie mogąc zapanować nad rosnącym uczuciem
dumy i satysfakcji. Ze wszystkich zaufanych śmierciożerców, Czarny Pan wyróżnił
właśnie ją.
Żaden Dołohow, Rosier,
Rookwood, Yaxley, Darvell… Tylko ona, Bellatriks Lestrange. Tylko ona była
wystarczająco dobra, tylko ona się nadawała, tylko ona była jego godna.
– Czy to…?
– Puchar Helgi
Hufflepuff, tak – dokończył za nią.
– Niemożliwe –
wyszeptała, chłonąc oczami blask odbijający się w złocie czarki.
– Jak widać ludzie
mają wiele słabości… ale wystarczy poznać tylko jedną, żeby zniszczyć każdego.
Przeniosła spojrzenie na
swojego Pana, oczekując wyjaśnienia, kolejnej życiowej mądrości. Była gotowa
poznać wszystkie tajemnice ludzkiej natury, jakie tylko byłby łaskaw jej
wyjawić. Chciała uczyć się od niego.
– Miłość.
Największa słabość ze wszystkich.
(Gdyby tylko Tom Riddle,
bardziej znany jako Lord Voldemort, wiedział, co spotka go trzy lata później w
Dolinie Godryka, być może staranniej dobierałby słowa.)
– A zaraz po niej
próżność. Zresztą, najczęściej idą w parze – dodał od niechcenia, myśląc o tym,
jak żałośni potrafią być ludzie. – Jak taka Chefsiba Smith.
Głupiutka i naiwna
Chefsiba, pomyślał. Uwierzyła we własną wyjątkowość i była do tego stopnia
przekonana, że zasługuje na miłość, że spijała każde słowo z
jego ust, więc zdobycie pucharu i medalionu kosztowało ledwie kilka fałszywych
komplementów, parę uwodzicielskich spojrzeń, tajemniczych półuśmieszków i
słodkich niedomówień. Próżna, zdesperowana kobieta. Żałosna kobieta.
Wiedział dokładnie, co grubiutka i niezbyt urodziwa Chefsiba chciała usłyszeć,
więc szybko owinął ją sobie wokół palca. Zresztą, zawsze potrafił oczarować
ludzi – zwłaszcza tych, którzy mogli mu coś zaoferować, a potem wszystko szło
już zgodnie z planem.
– Schowaj go –
rozkazał despotycznie, widząc jak Bellatriks wciąż z uwielbieniem obraca
naczynie w rękach i pieszczotliwie gładzi opuszkami po złotych wzorach.
Zmiana w jego głosie
podziałała na Bellatriks jak elektryczna obroża na psa. Puchar w ułamku sekundy
znalazł się w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż pod sercem. (Tam, gdzie jego
miejsce.)
– Jest jeszcze coś…
– Tak, mój Panie? –
spytała cicho, gotowa zrobić wszystko, o co by poprosił.
– Znajdź Nicolasa
Flamela.
Jej twarz
rozpromieniała, a w oczach pojawił się błysk pełen determinacji. Wkrótce niebo
nad Tyneham ponownie przecięły kłęby czarnego dymu. Przez kilka chwil dwie
gęste chmury sunęły obok siebie, aż w końcu rozdzieliły się i poszybowały w
przeciwnych kierunkach.
__________________________
[1]
Ce n'est pas ma faute - nie moja wina; miałam w głowie piosenkę z Liaisons,
bo najwyraźniej pisząc tę część o Sigyn byłam w trakcie oglądania serialu Smash
i nie rozumiem dlaczego Sigyn miałaby nie znać paru zwrotów po francusku.
Scena z horkruksem i
nawiązanie do kamienia filozoficznego w jakiś sposób to było coś, co miałam w
planie od początku i co mi jest potrzebne. Zobaczymy, co dalej.
Wielkiego sekretu nie ujawnię mówiąc, że moją ulubioną częścią tego rozdziału była scena z Voldemortem, prawda? (jakbym nie dała tego do zrozumienia w większości swoich fików. :P)
OdpowiedzUsuńA tak na serio, urzeka mnie relacja Sigyn-Damon. Jest w niej wiele... szorstkości (nazwijmy to w ten sposób, dobrze?), ale przy tym także wiele magii. Budujesz między nimi pewnego rodzaju napięcie, które mogłoby sugerować, że jednak coś ich łączyło, ale nie zostało to wspomniane, albo dopiero coś, choć na chwilę ich połączy. Nie twierdzę jednak, że chciałabym, żeby tak było. Nie, ta relacja jest dobra, doskonała wręcz, lekko napięta, jak to między kobietą a mężczyzną, ale właśnie taka jest doskonała i nie zmieniaj jej! :D
Twoje opowiadanie zatrzymało mnie na chwilę w codziennym biegu, za co bardzo Ci dziękuję, droga xBC.
Komentarz miałki i krótki, ja wiem, ale na więcej niestety mnie nie stać. :(
Napisane dobrze, dawaj nam częściej takie "tocosie" :))
I trzymaj się w tym Londonie, nie daj się, bądź dzielna i silna! I pomyśl o tym jak niezwykła już jesteś. :)
Buziaki i uściski! :*
@Anta Mercure
OdpowiedzUsuńTak, nie ukrywam, ze nie jest to jakas wielka tajemnica w Twoim przypadku ;)
Kurde, mysle ze Damon-Sigyn to po prostu odzwierciedlenie mojego przekonania o tym, ze te relacje nigdy nie sa ''zwyczajne'', bo zawsze jest jakiegos rodzaju napiecie. Ale z drugiej strony jakbym pisala o lajtowych relacjach bez konfliktu to nikt by tego nie czytal, co nie?
Ciesze sie, ze nie tylko dla mnie jest ten fanfik ucieczka od codziennosci. Fikcja jest przyjemna.
Mam dalej do skomentowania rozdzial u Ciebie, bo przeczytalam juz daaaawno temu, a ciagle odkladalam na pozniej, az zapomnialam co chcialam powiedziec. Ale niedlugo mam przerwe, wiec wroce do tego... A tymczasem lece na drugi koniec Londynu, bo najwyrazniej paczki z Polski nie moga przyjsc po ludzku do drzwi, gdzie czlowiek mieszka, tylko trzeba po nie zapieprzac 2934852875982 mil dalej :)))
Jest wesolo. Dziekuje Ci za komentarz, jak zawsze jestes niezawodna! :3
Sciskam mocno! xxx
Hej ;] Trafiłam tutaj dopiero dzisiaj i nawet nie wiesz jak żałuję, że nie wcześniej. Masz cudowny styl pisania, jest lekki, nie przesadny, świetnie się go czyta. Dialogi wychodzą Ci naturalnie i czytając, czuję się jakbym tam była, razem z bohaterami. Jednak wydaje mi się, że potraktowałaś Ankę trochę po macoszemu. Nie wiem czy dobrze odczuwam, ale jest wymieniona jako bohater główny, a pojawia się w tekście sporadycznie. Raczej wydaje się być postacią drugo-, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że drugoipółplanową. Ale to tylko takie moje odczucie. ;]
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoich profesorów. Są prawdziwi i tak bardzo podobni do moich profesorów z uczelni. xd Wiesz ile razy usłyszałam, że mam się potępiać, ponieważ czegoś nie wiem? Jednak mimo tego nauczyli mnie więcej niż taka nauczycielka, która była milutka i 'babcina'. Taak.
Cóż, cieszę się, że trafiłam do miejsca, gdzie rozwija się talent pisarski. I mimo że studiuję prawo, więc powinnam być 'ułożona i nie interesować się fantastyką' (pff, serio mamo?) to będę zaglądała tu regularnie, w oczekiwaniu na nowy rozdział.
Pozdrawiam i ściskam serdecznie z zimnego Londynu,
Roo ;]
@AnonimowyA witam, witam, bardzo mi miło, że wpadłaś i że miło spędzasz czas :)
OdpowiedzUsuńNauczyciele są tacy realni, no bo - wiadomo - najbardziej inspiruje nas życie :')
A Anka, hm, ona jest bohaterem drugoplanowym. Nie ma co tu kryć. Na razie nie ma większej potrzeby na nią, ale jak zaistnieje taka potrzeba, to się pojawi.
Jeśli chodzi o to, że jest w zakładce o bohaterach "z czołówką", to dlatego, że są to postaci, które powstały jako pierwsze i są charakterystyczne dla historii.
Prawo i fantastyka? Czemu nie! Wyobraźnia jest dostępna dla każdego. :)
Pozdrawiam również!
Wreszcie przeczytałam zaległe rozdziały! Miałam to zrobić już wcześniej, ale... Życie, ot co.
OdpowiedzUsuńSigyn jest zdecydowanie moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. Dokucza innym uczniom oraz nauczycielom (może nie bezpośrednio, ale jednak :D), nie przejmuje się karami, generalnie ma większość reguł i zasad głęboko w... No, wiadomo gdzie. Przy tym jest inteligentna i cwana. I przy okazji. Po pierwsze, wielkie uznanie za tak perfekcyjne wykreowanie bohaterów, samego Durmstrangu oraz włączenie w fabułę mitów skandynawskich (nie czarujmy się, ubóstwiam Cię za to!). Po drugie, masz genialny styl pisania.
Pozdrawiam serdecznie!