Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

środa, 15 października 2014

Rozdział V (cz. 2)


Ogólnie napisałam coś dziwnego (jak zawsze), ale to dlatego, że pisałam ten rozdział od czerwca (a szkice miałam jeszcze dłużej blablabla) i nawet nie macie pojęcia ile tekstu trzeba było wypierdolić do kosza i przerobić na coś zupełnie innego, bo zwyczajnie nie żarło. Nie jestem zadowolona, ale zadowolenie nie leży w mojej naturze, więc chyba najwyższy czas się z tym pogodzić. Mam nadzieję, że żadna postać nie prezentuje się aż tak bardzo OOC, zwłaszcza te postacie z końcowej sceny.

~asylum~

Damon wywrócił oczami i zrezygnowany po raz kolejny rozpoczął czytanie tego samego akapitu. Nic nie wskazywało na to, by Sigyn miała zamiar opuścić bibliotekę i zostawić go w spokoju, więc równie dobrze mógł zająć się tym, co miał do zrobienia. Im więcej zdoła przeczytać, tym lepiej – zawsze istniała taka możliwość, że Sigyn w między–czasie o czymś sobie przypomni, otworzy gębę i zacznie truć na temat w tej chwili wyjątkowo nieistotny.
Ku zdumieniu obojga – milczała. Nie przyszła tu po to, żeby dręczyć Damona. (O czym on naturalnie nie wiedział, bo niby co innego Sigyn mogłaby robić w pomieszczeniu pełnym książek?) W ciągu ostatnich kilku lat swój związek z biblioteką określała jako skomplikowany, ale teraz naprawdę potrzebowała poszukać informacji na temat rytuałów z okazji święta Samhain, którymi nigdy wcześniej się specjalnie nie parała. Miała zbyt wiele pytań, które wymagały odpowiedzi i miała zamiar uzyskać je jutrzejszej nocy. Święto umarlaków będzie jak znalazł.
Damon wrócił do Najczarniejszych Zakamarków Magii Godelota i nawet nie zauważył momentu, kiedy Sigyn wyłożyła na stół dwa obszerne tomiszcza, i – sądząc po tytułach – definitywnie pochodziły z działu o klątwach i urokach.
Zerknął na nią podejrzliwie. Nie wiedział, co tym razem strzeliło jej do głowy, ale kiedy Sigyn postanawia poświęcić czas wolny na romantyczny wieczór z książkami – mając do dyspozycji tyle innych, ciekawszych zajęć – wygląda to co najmniej niecodziennie, jeśli nie podejrzanie.
– Sigyn? – Damon zagaił niepewnie, chcąc bliżej zbadać sprawę.
Przy Sigyn zwyczajnie nie dało się być zbyt ostrożnym i, o ile nie zawsze mógł przewidzieć, co następnie zamierza zrobić, to przynajmniej chciał wiedzieć, co będzie się z nim działo w tej chwili. Tak więc – na wszelki wypadek – wolał sprawdzić, czy nie zostanie uwikłany w jakiś nie do końca najlepszy plan wysadzenia biblioteki w powietrze. To tylko taki przykład; Sigyn potrafiła być bardzo kreatywna, jeśli chodzi o pokazy pirotechniczne. Dla odmiany mogłaby puścić cały zamek z dymem.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, więc spróbował ponownie, szturchając ją natrętnie:
– Sigyn.
Wreszcie spojrzała na niego i wyglądała na poirytowaną.
– Co robisz? – spytał Damon tonem sugerującym, że ani trochę nie kupuje jej niby rutynowej wizyty w bibliotece.
– Czytam? – Damon przechylił tylko głowę na bok, uśmiechając się z politowaniem. – Mamy egzaminy niedługo?
– Egzaminy – powtórzył tonem przygłupa, dodając w myślach „są za dwa miesiące.”
– Egzaminy, koniec semestru, sąd ostateczny Erelheimu. Mówi ci to coś?
– Planujesz apokalipsę?
Spojrzała na niego tak, jakby skretyniał o jakieś dwa miliony jednostek w porywach do nieskończoności. Bardzo możliwe, że tak właśnie się stało, w końcu nigdy nie wykluczała, że ta chwila kiedyś nadejdzie.
– Planuję pogadać z truposzami, muszę mieć jakąś rozrywkę jutro.
Damon uśmiechnął się tylko i pokręcił głową.
Nie licząc odgłosu wertowanych kartek, panowała zupełna cisza, a od czasu do czasu Biała Dama przypominała o swojej obecności, nucąc pod nosem melodie pełne dysonansów, które, choć drażniły ucho, to dziwnym sposobem pomagały utrzymać koncentrację.
Damon zatrzymał się na dłużej przy czarnomagicznym uroku, dzięki któremu, jak autor księgi twierdził, można przywrócić życie osobie zmarłej nawet wieki wcześniej. A dokładnie to było im potrzebne, by móc w ogóle zacząć cokolwiek planować w sprawie związanej ze śmiercią Eru, ojca Nahara.
I tu zaczynały się schody.
Po pierwsze, zaklęcie opracowane przez Godelota wymagało wielu składników – większość z nich i tak była niemożliwa do zdobycia na tej szerokości geograficznej. A po drugie, już samo rzucanie uroku wyglądało na zadanie dla doświadczonego czarodzieja światowej klasy, Damon wątpił, czy sam Mag dałby sobie radę, mimo ogromu wiedzy, jaką posiadał.
To nie było zadanie dla amatorów, na pewno, ale co z tego, że w tej chwili jeszcze nie miał pojęcia, jak sobie z tym poradzą – był to zawsze jakiś początek, punkt wyjściowy do czegoś. Może istniało gdzieś alternatywne wyjście, jakieś inne zaklęcie, inny urok, inny rytuał. Godelot opublikował swoje dzieło wieki temu, na pewno przez tyle lat ktoś próbował udoskonalić formułkę albo opracował zupełnie inną.
Damon uśmiechnął się do siebie. Nareszcie znalazł jakiś trop i wiedział, że w końcu znajdzie dokładnie to, czego im potrzeba. Znalazł rzecz piętnaście minut później w artykule o Grindelwaldzie. W sumie powinien był zacząć od Grindelwalda – zupełnie nie rozumiał, dlaczego tego nie zrobił, przecież to było oczywiste. Potrzebny był tylko kamień, krew i nieboszczyk.
Nie chciał nękać nauczycieli pytaniami, na które oni sami często nie znali odpowiedzi. Sprawa sama w sobie była już wystarczająco delikatna, nawet kontrowersyjna w świecie magicznym, więc każde próba podjęcia rozmowy w temacie była ryzykowna. W końcu mowa tu o klątwie rzuconej przez czarnoksiężnika, który już od dawna nie żyje (jakkolwiek by nie było w rzeczywistości, jest to wersja, w którą wierzy Nahar) i zrządzeniem losu cofnąć zły urok może tylko osoba oryginalnie odpowiedzialna za niego.
Prędzej czy później byle idiota dojdzie do wniosku, że w tym przypadku zwyczajnie nie da się nie poruszyć tematu nekromancji.
Może Vasilev by coś wiedział. Jakby dobrze go podejść, nie wyrzuciłby go od razu ze szkoły, biorąc pod uwagę jak bardzo sam podziwiał Grindelwalda.
Ale nawet jeśli sam dyrektor, Magnus Walter i jeszcze paru nauczycieli, darzyli Damona czymś w rodzaju sympatii, i może faktycznie mogliby pomóc (przecież oni także mieli skryte ambicje, by dokonać niemożliwego), to sam doskonale wiedział, jak wielkiego ryzyka by się podjęli, gdyby zezwolili na praktykowanie tej czarnomagicznej sztuki, nawet w formie teoretycznej. Gdyby to wyszło na jaw – skandal takiego kalibru pociągnąłby Vasileva na samo dno wraz z reputacją szkoły. Nieodwracalnie. A dla Durmstrangu nie było nic cenniejszego niż reputacja.

~asylum~

– Obecnie istnieje znacznie więcej perspektyw dla młodych czarownic niż jeszcze, powiedzmy pięćdziesiąt lat temu, więc jak to się stało, że trafiła panienka właśnie tutaj?
Typowy urzędas. Urzędasy zawsze chcą wiedzieć wszystko o wszystkich.
Najpierw wyciąga z niej obiektywną opinię o dyrektorze (koń jaki jest każdy widzi) i każe się ustosunkować do obecnej sytuacji politycznej w świecie magicznym (mam nadzieję, że nie zaatakują nas Ruscy), żeby następnie szczegółowo wypytać o osobisty stosunek do życia (wstrząśnięty, nie mieszany) i kontakty z rówieśnikami (w skali od jeden do dziesięciu czy narysować wykres?).
Brakuje jeszcze tylko pytania, jak dużo wódki potrafi wypić na raz i czym podciera sobie tyłek. (Odpowiedź brzmi dużo i zapachowym różowym aksamitnym.)
Trzeba być naprawdę zdesperowanym, żeby szukać potencjalnych pracowników wśród młodych czarodziei, którzy jeszcze nawet nie ukończyli szkoły. Ale, oczywiście, to był cały Durmstrang i jego cholerna reputacja. Szczerze wątpiła, by w innych szkołach przeprowadzano „wywiady środowiskowe”.
Urzędnik odchrząka znacząco, przypominając o swojej obecności (jakby ktoś mógł zapomnieć w takich okolicznościach) i ponownie zadaje pytanie:
– Panienko Sigrún. Dlaczego Durmstrang, a nie – dajmy na to – Beauxbatons?
Sigyn spogląda na niego, jakby był niespełna rozumu. Z trudem powstrzymuje się od złośliwego komentarza na temat jego niedorzecznej szaty wyjściowej, absurdalnego binokla w krzykliwie zielonej oprawie i jeszcze bardziej kretyńskiego kapelusza z pawim piórem na głowie. Nic dziwnego, że nikt nie lubi żabojadów. (Ce n'est pas ma faute [1], że nie umiesz się ubrać.)
Przez chwilę rozważa kilka różnych odpowiedzi na to pytanie, a w głowie mimowolnie pojawiają się obrazy z rodzinnego domu. Sytuacje, które ostatecznie doprowadziły ją właśnie tutaj… dlaczego wybrała Durmstrang(Lub innymi słowy, dlaczego teraz siedzi w opuszczonym gabinecie Magnusa Waltera, a urzędowy przygłup z tupetem próbuje z nią uskutecznić – jak widać bez większych sukcesów – dyskusję na temat jej nieistniejącego potencjału rynkowego.)
Wraca myślami do momentu, w którym zaczęła wykazywać zdolności magiczne. No cóż, zdarzyło się niechcący podpalić salon. Tak. I może raz wysadziła w powietrze wredną kotkę kręcącą się po domu, jeden Odyn wie dlaczego (a poza tym, czy to ona jedna wysadziła kota?), no i ponieważ było to tylko raz, to się nie liczy.
Zdarzyło się wywołać koszmary senne u ojca, może trochę więcej niż raz, ale to niechcący. I zdarzyło się wejść w umysł matki, gdy planowała zabić staruszka, ale niestety na planach się skończyło. (A szkoda.) Do dziś się zastanawia, o co im wtedy poszło. Sama niewiele pamięta z tego okresu. Może nie było nic. A może była zazdrość, zdrada i złamane serce. W końcu, nie ma co się oszukiwać, mężczyźni zawsze będą tylko mężczyznami; magiczne zdolności tu niczego nie zmieniają.
Pamięta urywki rozmów: nie wiem, gdzie popełniliśmy błąd..., wysadzenie kota w powietrze to jedno, ale legilimencja i kontrola snów... I jeszcze jedno pytanie, które potrafiło czasem zaboleć: dlaczego nie możemy mieć normalnego dziecka?
Nie chcieli z nią rozmawiać. Nie chcieli jej dotykać. Nie chcieli jej w domu. Nie chcieli jej.
„Ale Sigyn jest po prostu wyjątkowa,” zapewniała za każdym razem bełkocącym głosem prababka, popijając Północny Koniaczek. Jej nietrzeźwe komentarze przyniosły tylko taki efekt, że sama musiała przygarnąć Sigyn, pod własny dach, bo ani ojciec, ani matka nie mogli już znieść nienormalnych zachowań.
Szybka przeprowadzka. Chłodny uścisk dłoni na pożegnanie. Później nigdy więcej ich nie widziała.
Nie tęskni. Bo za czym? Nie rozpamiętuje. Bo po co?
Ma jedynie urywki wspomnień... Urywki, bo niepełne, postrzępione, mgliste i zupełnie obce. Jakby z roku na rok było ich coraz mniej. Jakby podświadomie się ich pozbywała. Jakby należały do kogoś innego.
Więc kiedy wreszcie przyszedł moment wyboru szkoły, była to jej szansa na moment ucieczki – od wspomnień, a może raczej od siebie samej. Tylko dlatego wybrała Durmstrang. Nie chciała czarować.
Dlaczego niby miałaby się uczyć magii, skoro i tak jest wybrykiem natury już z samego faktu istnienia? Czy tak bardzo pożądane na całym świecie przez wszystkich rodziców normalne dzieci wymachują różdżkami na prawo i lewo, szastając kolorowymi światełkami po oczach? Nie. Nie ma w tym nic normalnego. Wszyscy jesteśmy do porzygania wyjątkowi.
„Jak to nie chcesz czarować? Co to ma znaczyć? Co ci się nie podoba?” pytała babka, próbując przekonać Sigyn. „Ale po Durmstrangu możesz robić tyle rzeczy, chociażby... O! Praca w Magicznym Kręgu Północy! To przecież dobra praca, no jak to nie? Nie? To czego chcesz od życia, Sigyn?” Dlaczego wszyscy o to pytają? Skoro nikogo to tak naprawdę nie obchodzi. Ani niczego nie zmienia.
– Więc, panienko Sigrún? Dlaczego Durmstrang? – Z zamyślenia wyrywa ją natrętny głos francuskiego urzędnika.
Sigyn uśmiecha się lekceważąco i odpowiada:
– Następne pytanie.

~asylum~

– Damon, może... – zawahała się Sigyn, zawieszając wzrok na stronie, którą akurat czytał. Nie powinna wtryniać nosa w nieswoje książki, no ale kiedy esej nosi tytuł Nekromancja według Grindelwalda, to po prostu nie można przejść obojętnie. – O czym to jest? – dokończyła szybko, nie zastanawiając się już dłużej nad tym, co robi. Jeżeli nauczyła się czegoś w życiu, to to, że trzeba działać szybko. (Zanim do niej dotrze, że to bez sensu.)
Jak na komendę, Damon zatrzasnął księgę. Trochę zły na siebie, że nie zdążył zaznaczyć ostatniej strony, trochę zaskoczony, bo nie przypomina sobie, od kiedy Sigyn interesuje się jego preferencjami literackimi.
– I tak przeczytałam. – Prychnęła, wzruszając obojętnie ramionami. Czytanie run do góry nogami nie było specjalnie trudne. – Ale, tak na marginesie, praktykowanie tego w Europie jest zabronione.
– Jeszcze jakby cię to obchodziło, co w Europie jest zabronione...
– Mnie nie, ale ciebie powinno.
Posłał jej uśmiech pełen politowania i zabrał się za szukanie strony, na której skończył, zanim mu przerwano.
– No chyba, że chcesz spędzić resztę swojego nędznego żywota w Nurmengardzie.
– To mam się przeprowadzić?
– Nie wiem, Grindelwaldowi to jakoś nie pomogło. No, ale przecież ty nie jesteś Grindelwaldem – dodała pompatycznym tonem.
Oficjalnie Grindelwalda uwielbiano za „inne wspaniałe osiągnięcia”, ale to największe, najbardziej spektakularne trzeba było przemilczeć. Im mniej osób wiedziało, co tak naprawdę przyciągało młodych czarodziei do fenomenu, jakim Grindelwald niewątpliwie był, przynajmniej na pewno na północy, tym lepiej. Tym bezpieczniej.
– Ej, ale powiedz mi tak szczerze, pociągają cię żywe trupy? No bo wiesz, nigdy się z tym jakoś nie kryłeś, że wolisz starsze, ale żeby zaraz martwe...
– Zamknij się, Sigyn.
Uniosła niewinnie ręce do góry.
– Dobra, dobra, ja tylko mówię... Ale Jenna naprawdę nieźle cię udupiła, skoro wolisz siedzieć tutaj zamiast zająć się, no nie wiem, pałkowaniem na miotle, czy coś.
– Po co znowu zaczynasz temat? Wkurza cię, że miała coś, czego ty nie masz?
– Na przykład zmarszczki – wtrąciła prześmiewczym tonem.
– Skończ.
Przez chwilę posyłali sobie gniewne spojrzenia i żadne z nich nie miało zamiaru przerwać kontaktu wzrokowego. Nawet Biała Dama skończyła swoje marne podśpiewki i w napięciu obserwowała, co będzie dalej.
Damon wiedział, że Sigyn prawdopodobnie chciała tylko zasugerować, żeby przestał się dręczyć, bo to nie ma sensu, a im dłużej będzie o niej myślał, tym więcej czasu będzie potrzebował na uleczenie ran. Rzadko, bo rzadko, ale Sigyn miewała swoje momenty bezinteresownej pomocy. (Poza tym znalazła dzisiaj Naharową książkę z przepisami – w znacznie gorszym stanie niż podejrzewała, zakurzoną i poszarpaną, ale znalazła! Zawsze mogła nie znaleźć, a tak to przynajmniej uratowała Naharowy tyłek, a to już o czymś świadczy!)
– Mam pytanie – powiedziała po chwili takim tonem, jakby siedziała na zajęciach z alchemii i chciała sprawdzić, czy dobrze zrozumiała polecenie. Damon uniósł brwi i prychnął cicho, co było jednoznaczne z tym, że mogła kontynuować. – Nie robisz tego dla Nahara. Chcesz tym coś udowodnić? – Skinęła głową na księgi. – Chcesz jej coś udowodnić?
Damon milczał. Bo miała rację.
– Myślisz, że jak ożywisz jakiegoś umrzyka to ona wróci do ciebie?
– Idź się powiesić, czy coś. Ze śmiercią ci do twarzy.
– Dziękuję.
– A jeśli chodzi o to – wskazał palcem na książki – mam trochę większe ambicje niż stworzenie inferiusa. Być może mi w tym pomożesz, bo najwyraźniej znasz się na tym.
– Dobra, skończmy ten temat raz, na zawsze: wydymała cię, nie wraca, adieu. – Wyrecytowała Sigyn, zanim dotarło do niej, co Damon powiedział. – Co? – spytała ciszej, znacznie mniej pewna siebie.
– Masz ładne włosy.
Damon zaśmiał się szyderczo i sądząc po jej minie, wiedział, że uderzył we właściwą strunę.
– O, proszę. Tak niewiele potrzeba, żeby cię zamknąć.
– Czerwony to kolor krwi. To też cię pociąga? – warknęła przez zęby. – Musimy poważnie porozmawiać o twoich preferencjach, mogą być to jakieś poważniejsze zaburzenia.
– Skoro zaczęłaś temat, to może skupimy się raczej na tym, jak przez całe życie wyżywasz się na innych za to, że nie możesz być normalna i wolisz zaprzeczać samej sobie, bo wiesz, że nie jesteś człowiekiem, tylko walkirią, więc nie można cię traktować, jak każdy inny przypadek o zdolnościach magicznych, bo zwyczajnie nie należysz do gatunku ludzkiego.
Jeżeli kiedykolwiek podczas kłótni oczy drugiej osoby zaszkliły się, Damon wiedział, że przekroczył pewną granicę, której prawdopodobnie nie powinien był przekraczać. Ale nigdy nie widział, by Sigyn chowała twarz w dłoniach, by ukryć łzy które coraz szybciej spływały po jej policzkach.
– Czy to cię brzydzi? – spytała po chwili, nie dociekając, skąd wiedział, czym jest, ani nie kwestionując w żaden sposób tego, co powiedział. Bo miał rację.
– Nie. Widzę w tym raczej... możliwość.
Sigyn prychnęła ze wstrętem.
– I właśnie w tym problem. – Niedbale otarła łzy z policzków, spoglądając na Damona zakrwawionymi, wciąż szklącymi się oczami. – Wszyscy widzą w tym możliwość. Ty, moja pijana babka, Magnus...
– Magnus?
– Ta. Jesteś moją ulubioną osobą, Sigyn – zacytowała naśladując powściągliwy i cyniczny głos Magnusa. – A mówiąc Ty, mam na myśli twoje magiczne właściwości. Chodźmy się wszyscy utopić, zobaczymy, czy Sigyn spotka się z nami w zaświatach. Tyle, jeśli chodzi o magiczne właściwości.
Damon zmarszczył czoło i uśmiechnął się tajemniczo.
– Myślę, że Magnus mówi dokładnie to, co myśli.
– Żartujesz? Magnus jest oportunistą – nie ruszy gówna, dopóki nie będzie widział w tym potencjału na inwestycję.
– Nie oceniaj siebie tak nisko! – skwitował Damon z przesadnym współczuciem.
– Ale nie licząc magicznych właściwości, to mój potencjał rynkowy jest zerowy, o czym mnie zresztą uświadomił dzisiaj Pan Żabojad. No dobra, ja go też uświadomiłam o paru rzeczach i poradziłam zwolnić stylistę.

~asylum~

Wioska Tyneham, tego samego wieczora

Czarne kłęby dymu przecięły rozgwieżdżone niebo i zatrzymały się przed ruinami kościoła. Wioska położona nad klifowym wybrzeżem stanowiła idealne miejsce do poufnych spotkań – zupełnie opuszczona, okoliczni mieszkańcy uważali ją za wioskę duchów i nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tam po nocy.
Z czarnej chmury wyłoniła się smukła kobieta w eleganckim płaszczu, godnym arystokratki.
– Wzywałeś mnie, panie? – spytała, wciąż czując palące piętno na lewym przedramieniu. Niepewnym krokiem zbliżyła się do wysokiej postaci stojącej na progu dawnego kościoła.
– Tak. – Usłyszała w odpowiedzi przeciągły syk i zadrżała, kiedy wreszcie ujrzała twarz swojego Pana. Wyglądał na chorego: zbyt mocno wystające kości policzkowe, blada, prawie przezroczysta cera… Jego wygląd znacznie się pogorszył od ich ostatniego spotkania. Ale to nieważne. Ważne, że teraz był tutaj razem z nią.
– Bello, chcę zebyś coś dla mnie zrobiła.
Spojrzała na niego z wdzięcznością i uwielbieniem, jakby fascynował ją kontrast jasnej skóry na tle nocy, i w milczeniu oczekiwała dalszych wskazówek.
– Potrzebuję zabezpieczyć coś dla mnie bardzo cennego. Sądzę, że wasza krypta w banku będzie do tego odpowiednia.
Wyciągnął dłoń przed siebie i zatoczył okręg, które wypełniły kłęby czarnego dymu, zlewającego się z ciemnością panującą dookoła. Po chwili trzymał przed sobą złoty puchar. Uniósł go nieco do góry, tak, by Bella mogła się mu dobrze przyjrzeć.
– Był ze mną bezpieczny przez jakiś czas. – Stwierdził beznamiętnie, obracając naczynie w dłoni. – Lecz po ostatnim nalocie aurorów chyba rozsądniej będzie zostawić go pod opieką nie wzbudzających niczyich podejrzeń goblinów. – Westchnął głośno. – Istoty wyjątkowo interesowne i bardzo świadome własnej wartości – wtrącił, odbiegając na chwilę od tematu, a w tonie jego głosu przebrzmiewało zadowolenie, jakby miał coś konkretnego na myśli. – Chcę, żebyś go ukryła.
Powoli wyciągnął dłoń w jej kierunku i nieznacznie skinął głową, zachęcając, by wzięła czarkę. Bella sięgnęła po naczynie drżącymi dłońmi, nie mogąc zapanować nad rosnącym uczuciem dumy i satysfakcji. Ze wszystkich zaufanych śmierciożerców, Czarny Pan wyróżnił właśnie .
Żaden Dołohow, Rosier, Rookwood, Yaxley, Darvell… Tylko ona, Bellatriks Lestrange. Tylko ona była wystarczająco dobra, tylko ona się nadawała, tylko ona była jego godna.
– Czy to…?
– Puchar Helgi Hufflepuff, tak – dokończył za nią.
– Niemożliwe – wyszeptała, chłonąc oczami blask odbijający się w złocie czarki.
– Jak widać ludzie mają wiele słabości… ale wystarczy poznać tylko jedną, żeby zniszczyć każdego.
Przeniosła spojrzenie na swojego Pana, oczekując wyjaśnienia, kolejnej życiowej mądrości. Była gotowa poznać wszystkie tajemnice ludzkiej natury, jakie tylko byłby łaskaw jej wyjawić. Chciała uczyć się od niego.
– Miłość. Największa słabość ze wszystkich.
(Gdyby tylko Tom Riddle, bardziej znany jako Lord Voldemort, wiedział, co spotka go trzy lata później w Dolinie Godryka, być może staranniej dobierałby słowa.)
– A zaraz po niej próżność. Zresztą, najczęściej idą w parze – dodał od niechcenia, myśląc o tym, jak żałośni potrafią być ludzie. – Jak taka Chefsiba Smith.
Głupiutka i naiwna Chefsiba, pomyślał. Uwierzyła we własną wyjątkowość i była do tego stopnia przekonana, że zasługuje na miłość, że spijała każde słowo z jego ust, więc zdobycie pucharu i medalionu kosztowało ledwie kilka fałszywych komplementów, parę uwodzicielskich spojrzeń, tajemniczych półuśmieszków i słodkich niedomówień. Próżna, zdesperowana kobieta. Żałosna kobieta. Wiedział dokładnie, co grubiutka i niezbyt urodziwa Chefsiba chciała usłyszeć, więc szybko owinął ją sobie wokół palca. Zresztą, zawsze potrafił oczarować ludzi – zwłaszcza tych, którzy mogli mu coś zaoferować, a potem wszystko szło już zgodnie z planem.
– Schowaj go – rozkazał despotycznie, widząc jak Bellatriks wciąż z uwielbieniem obraca naczynie w rękach i pieszczotliwie gładzi opuszkami po złotych wzorach.
Zmiana w jego głosie podziałała na Bellatriks jak elektryczna obroża na psa. Puchar w ułamku sekundy znalazł się w wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż pod sercem. (Tam, gdzie jego miejsce.)
– Jest jeszcze coś…
– Tak, mój Panie? – spytała cicho, gotowa zrobić wszystko, o co by poprosił.
– Znajdź Nicolasa Flamela.
Jej twarz rozpromieniała, a w oczach pojawił się błysk pełen determinacji. Wkrótce niebo nad Tyneham ponownie przecięły kłęby czarnego dymu. Przez kilka chwil dwie gęste chmury sunęły obok siebie, aż w końcu rozdzieliły się i poszybowały w przeciwnych kierunkach.
__________________________
[1] Ce n'est pas ma faute nie moja wina; miałam w głowie piosenkę z Liaisons, bo najwyraźniej pisząc tę część o Sigyn byłam w trakcie oglądania serialu Smash i nie rozumiem dlaczego Sigyn miałaby nie znać paru zwrotów po francusku.

Scena z horkruksem i nawiązanie do kamienia filozoficznego w jakiś sposób to było coś, co miałam w planie od początku i co mi jest potrzebne. Zobaczymy, co dalej.

5 komentarzy:

  1. Wielkiego sekretu nie ujawnię mówiąc, że moją ulubioną częścią tego rozdziału była scena z Voldemortem, prawda? (jakbym nie dała tego do zrozumienia w większości swoich fików. :P)
    A tak na serio, urzeka mnie relacja Sigyn-Damon. Jest w niej wiele... szorstkości (nazwijmy to w ten sposób, dobrze?), ale przy tym także wiele magii. Budujesz między nimi pewnego rodzaju napięcie, które mogłoby sugerować, że jednak coś ich łączyło, ale nie zostało to wspomniane, albo dopiero coś, choć na chwilę ich połączy. Nie twierdzę jednak, że chciałabym, żeby tak było. Nie, ta relacja jest dobra, doskonała wręcz, lekko napięta, jak to między kobietą a mężczyzną, ale właśnie taka jest doskonała i nie zmieniaj jej! :D
    Twoje opowiadanie zatrzymało mnie na chwilę w codziennym biegu, za co bardzo Ci dziękuję, droga xBC.
    Komentarz miałki i krótki, ja wiem, ale na więcej niestety mnie nie stać. :(
    Napisane dobrze, dawaj nam częściej takie "tocosie" :))

    I trzymaj się w tym Londonie, nie daj się, bądź dzielna i silna! I pomyśl o tym jak niezwykła już jesteś. :)

    Buziaki i uściski! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. @Anta Mercure

    Tak, nie ukrywam, ze nie jest to jakas wielka tajemnica w Twoim przypadku ;)

    Kurde, mysle ze Damon-Sigyn to po prostu odzwierciedlenie mojego przekonania o tym, ze te relacje nigdy nie sa ''zwyczajne'', bo zawsze jest jakiegos rodzaju napiecie. Ale z drugiej strony jakbym pisala o lajtowych relacjach bez konfliktu to nikt by tego nie czytal, co nie?

    Ciesze sie, ze nie tylko dla mnie jest ten fanfik ucieczka od codziennosci. Fikcja jest przyjemna.

    Mam dalej do skomentowania rozdzial u Ciebie, bo przeczytalam juz daaaawno temu, a ciagle odkladalam na pozniej, az zapomnialam co chcialam powiedziec. Ale niedlugo mam przerwe, wiec wroce do tego... A tymczasem lece na drugi koniec Londynu, bo najwyrazniej paczki z Polski nie moga przyjsc po ludzku do drzwi, gdzie czlowiek mieszka, tylko trzeba po nie zapieprzac 2934852875982 mil dalej :)))

    Jest wesolo. Dziekuje Ci za komentarz, jak zawsze jestes niezawodna! :3

    Sciskam mocno! xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ;] Trafiłam tutaj dopiero dzisiaj i nawet nie wiesz jak żałuję, że nie wcześniej. Masz cudowny styl pisania, jest lekki, nie przesadny, świetnie się go czyta. Dialogi wychodzą Ci naturalnie i czytając, czuję się jakbym tam była, razem z bohaterami. Jednak wydaje mi się, że potraktowałaś Ankę trochę po macoszemu. Nie wiem czy dobrze odczuwam, ale jest wymieniona jako bohater główny, a pojawia się w tekście sporadycznie. Raczej wydaje się być postacią drugo-, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że drugoipółplanową. Ale to tylko takie moje odczucie. ;]
    Uwielbiam twoich profesorów. Są prawdziwi i tak bardzo podobni do moich profesorów z uczelni. xd Wiesz ile razy usłyszałam, że mam się potępiać, ponieważ czegoś nie wiem? Jednak mimo tego nauczyli mnie więcej niż taka nauczycielka, która była milutka i 'babcina'. Taak.
    Cóż, cieszę się, że trafiłam do miejsca, gdzie rozwija się talent pisarski. I mimo że studiuję prawo, więc powinnam być 'ułożona i nie interesować się fantastyką' (pff, serio mamo?) to będę zaglądała tu regularnie, w oczekiwaniu na nowy rozdział.
    Pozdrawiam i ściskam serdecznie z zimnego Londynu,
    Roo ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. @AnonimowyA witam, witam, bardzo mi miło, że wpadłaś i że miło spędzasz czas :)

    Nauczyciele są tacy realni, no bo - wiadomo - najbardziej inspiruje nas życie :')

    A Anka, hm, ona jest bohaterem drugoplanowym. Nie ma co tu kryć. Na razie nie ma większej potrzeby na nią, ale jak zaistnieje taka potrzeba, to się pojawi.

    Jeśli chodzi o to, że jest w zakładce o bohaterach "z czołówką", to dlatego, że są to postaci, które powstały jako pierwsze i są charakterystyczne dla historii.

    Prawo i fantastyka? Czemu nie! Wyobraźnia jest dostępna dla każdego. :)

    Pozdrawiam również!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie przeczytałam zaległe rozdziały! Miałam to zrobić już wcześniej, ale... Życie, ot co.
    Sigyn jest zdecydowanie moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. Dokucza innym uczniom oraz nauczycielom (może nie bezpośrednio, ale jednak :D), nie przejmuje się karami, generalnie ma większość reguł i zasad głęboko w... No, wiadomo gdzie. Przy tym jest inteligentna i cwana. I przy okazji. Po pierwsze, wielkie uznanie za tak perfekcyjne wykreowanie bohaterów, samego Durmstrangu oraz włączenie w fabułę mitów skandynawskich (nie czarujmy się, ubóstwiam Cię za to!). Po drugie, masz genialny styl pisania.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń