Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

środa, 16 lipca 2014

Rozdział V: Czuła jest noc.

Okolice gabinetu Magnusa Waltera posiadały dwie niezwykle pożyteczne cechy – nikt się tam nie zapuszczał podczas weekendów, a okna na korytarzu prowadzącym do gabinetu miały wyjątkowo szerokie, wygodne parapety.
– Sigyn, pamiętasz ten podręcznik z zaklęciami, który ci pożyczyłem w pierwszej klasie, żebyś mogła zaliczyć semestr?
Sigyn zamarła z zębami wbitymi w kanapkę i jeszcze nieprzeżutym pół-gryzem w buzi z poprzedniego kęsa, kiedy usłyszała za plecami głos Nahara. W ułamku sekundy zwróciła twarz do rozmówcy i wychyliła się, by sprawdzić, czy przypadkiem nie przyprowadził swojej wesołej watahy ze sobą. Co dziwne, był sam.
– Bymo-be – odparła, wzruszając ramionami. – A-so?
– Bo właśnie dzisiaj jest dzień, w którym mi go wreszcie oddasz.
Głośno i szybko przełknęła, a Nahar obdarzył ją czarująco-ironicznym uśmieszkiem i nonszalancko oparł się o framugę okna, krzyżując ręce na piersiach.
– Nadeszła ta wiekopomna chwila – burknęła Sigyn. Rozglądnęła się w poszukiwaniu pretekstu do ucieczki. Niestety pomoc długo nie nadchodziła. – Wiesz, że dzisiaj robią wywiad środowiskowy?
– Nie zmieniaj tematu. Gdzie moja książka?
– Ciekawe, że wybrali akurat ten dzień na przeprowadzenie wywiadu środowiskowego. W sumie Vasilev mówił, że jesteśmy pod stałą obserwacją, czy coś.
– I dlatego postanowiłaś potraktować zaklęciem zapomnienia biednego Nikolova? Bardzo dojrzale.
– Selektywnego zapomnienia, pewnie przekonuje teraz uzdrowicieli o tym, że tak naprawdę jest tyranozaurem. A po drugie, to było w obronie własnej! 
– Nie wątpię. Jeszcze mi może powiesz, że sam się prosił?
– Złapał mnie za tyłek, więc... – Rozłożyła niewinnie ręce i ponownie zabrała się za kanapkę.
– Gdzie moja książka?
– Jest. Gdzieś. Tam. – Wskazała wolną ręką w bliżej nieokreślonym kierunku, wymachując bez przerwy nogami zwisającymi z parapetu.
– Sigyn...
– No dobra, ale po co ci ta książka teraz? – spytała marudnym tonem. – Tam są tylko zaklęcia z serii jak przyrządzić tradycyjnym sposobem munnki na Vappu, [1] dekorować wnętrza i plewić ogródek... Żony szukasz?
W odpowiedzi westchnął ciężko i wywrócił oczami. Jeżeli nie pójdzie po dobroci, trzeba będzie zastosować inne środki perswazji.
– Żryj to szybciej.
Sigyn leniwie ugryzła kanapkę i zaczęła przeżuwać w żółwim tempie kolejny kęs, perfidnie patrząc Naharowi w oczy.
– Poważnie mówię. Pośpiesz się, idziemy po książkę.
– Nie będziesz mi mówił jak mam żyć! – wypaliła z pretensją w głosie.
– Gdzieżbym śmiał.
– To daj mi skończyć kanapkę. Pali się? Nie pali się. Jeszcze.
Nahar niewiele myśląc, złapał szybkim ruchem Sigyn w pół i przełożył ją przez ramię. Zanim w ogóle dotarło do niej, co się dzieje, byli już w drodze do podziemi.

~asylum~

– Dlaczego lubię Sigyn? Co to w ogóle za pytanie?  Damon wzdycha ciężko, widząc, że jego prześmiewczy ton nie przynosi żadnego efektu, i mimo wszystko odpowiada na idiotyczne pytanie:  Nie jęczy tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę, nie próbuje wpasować się w żaden schemat. – Damon wzrusza ramionami i na moment zaciska mocno usta, chowając dolną wargę. W milczeniu wodzi czujnym wzrokiem po bibliotece, jego źrenice na przemian zwężają się i rozszerzają, ukazując wszystkie odcienie szarych tęczówek.
Dostrzega Białą Damę i zawiesza na niej spojrzenie. Marszczy brwi, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. Zjawa nieprzytomnie błądzi po sali, znikając co chwilę wśród licznych regałów wypełnionych starymi księgami. Słychać tylko jej smętne zawodzenie przywodzące na myśl elegię lub pieśń obłąkanego. Poza tym panuje cisza.
– Lubi podręczyć innych, to na pewno, i... Nie pamiętam, ile razy wylądowała za to w kozie, ma blizny wokół nadgarstków i na rękach... Oczywiście nie widać tego pod szatą, ale sznyty są dość konkretne. – Milknie i przygląda się swoim dłoniom przez kilka sekund, zanim wznawia wątek. – Zresztą, chyba wszyscy mamy. Szlaban nie zawsze polega na pracach na rzecz szkoły. To znaczy, oficjalnie koza służy jedynie do dyscyplinowania nas, w końcu to nie sala tortur, ale... Nie. Nie było tematu. Nieważne.
Nagle słychać trzask, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę. Oczy Damona mechanicznie odnajdują sprawcę zamieszania – Biała Dama niechcący zrzuciła jedną z ksiąg, prawdopodobnie starając się wyciągnąć akurat tę najgłębiej upchniętą.
– Ma fatalne stopnie, bo większość nauczycieli jej nie znosi, niekoniecznie dlatego, że jest beznadziejną czarownicą – kontynuuje niby od niechcenia, a naprawdę walczy ze sobą i robi wszystko, żeby przypadkiem się nie uśmiechnąć. – Czy to w ogóle istotne? – Znowu brak odpowiedzi. – To znaczy, jasne, może nie jest mistrzynią zaklęć niewerbalnych, ale nadrabia urokiem osobistym. – Kąciki ust nieznacznie unoszą się w coś na wzór uśmiechu. – Rok temu wykręciła niezły numer, do tej pory chylę czoła! Naprawdę nie wiem jak to zrobiła, ale żeby podpalić Wieżę Erelheimu, prawdopodobnie najlepiej strzeżoną część zamku, to jednak trzeba mieć jakieś tam pojęcie o czarach. 
Naturalnie, trzeba też być równie zwichniętym psychicznie jak Sigyn, żeby wpaść na ten genialny pomysł w pierwszej kolejności, dodał w myślach.

~asylum~

Aby dotrzeć do Domu Orła w Wieży Erelheimu należało wspiąć się po stromych spiralnych schodach, piętrzących się aż na sam strych, gdzie zbudowano sypialnie uczniów. Poddasze zamieszkiwały dziewczęta i chłopcy pierwszego roku, poniżej analogicznie każde piętro należało do starszych klas. Dolną część wieży zajmowała wielka biblioteka Durmstrangu, odgrodzona od dormitoriów komnatą zwaną Gniazdem, gdzie wstęp mieli tylko członkowie domu.
Przestrzeń komnaty żyła własnym życiem, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Poszerzała się i kurczyła, w zależności od tego, ilu uczniów obecnie tam przebywało. Zupełnie tak, jakby była niezależnym, w pełni funkcjonalnym organizmem. Chociaż Gniazdo na pierwszy rzut oka nie wyróżniało się niczym szczególnym – zwyczajna okrągła sala, kilka drewnianych mebli, kilka skórzanych – w rzeczywistości należało do jednego z najbardziej intrygujących miejsc w zamku.
(Drugie stanowisko w prywatnym plebiscycie Sigyn na najlepszą miejscówkę Durmstrangu zajmowała izba w południowej części zamku, której asortyment również pojawiał się i znikał. Podobnie jak gust Magnusa Waltera, jeśli chodzi o dobór surdutów.)
Uwagę zwracało wielkie palenisko pośrodku sali, uznawane za centralny punkt pomieszczenia. Było jedynym źródłem ciepła w tej części zamku. Żar ognia rozprowadzono przez całą długość wieży tak, aby ogrzewał każdą sypialnię z wyższych kondygnacji. Przez lata co zdolniejsi czarodzieje usprawniali ten system, obecnie uczniowie nawet nie zastanawiali się nad tym, jak i czy w ogóle przeżyją zimę (chociaż chodziły pogłoski o czarodziejach, którzy w poprzednich stuleciach zamarzali żywcem – nie każdy był w stanie wygrać z bezlitosnym klimatem północy).
Dawniej uczniowie gromadzili się wokół ogniska, rozmawiając do późna, tworząc małe grupki dyskusyjne między sobą. Jedni weryfikowali prawdziwość faktów historycznych, inni szukali alternatywnych rozwiązań na podchwytliwe pytania z czarnej magii zadawane przez złośliwych nauczycieli. Z czasem grupki stawały się coraz bardziej wyspecjalizowane i coraz mniej uczniów mogło znaleźć ze sobą nić porozumienia. W końcu każdy z nich miał własną najlepszą metodę na wszystko. Każdy samodzielnie pracował – byle szybko, byle efektywnie – próbując przewyższyć potencjalnych konkurentów znajomością jakiegoś tematu. I chociaż obecnie uczniowie woleli przesiadywać samotnie z trzema tomami grubych podręczników na kolanach, namiętnie zapełniając kolejne pergaminy detalicznymi notatkami, owoce ich samodzielnej pracy przynosiły korzyści dla całego domu.
W środku nigdy nie dokuczała ciasnota ani nie brakowało odpowiedniego wyposażenia. Z każdym przybyciem kolejnego ucznia, którego czekała ciężka nauka, znikąd pojawiały się kanapy pokryte skórą niedźwiedzią, biurka z przyborami do notowania, czy wreszcie zaskakująco trafiony zestaw podręczników zawierających niezbędny materiał do zrealizowania tematu. Przedmioty pojawiały się w sali bardzo dyskretnie i ostrożnie, sprawiając wrażenie, jakby od zawsze tam były.
Takie udogodnienie,  podobnie jak system ogrzewania, uczniowie zawdzięczali swoim poprzednikom, którzy głęboko wierzyli, że sen to strata czasu, a prawdziwą wielkość stanowi wiedza i intelekt. Dyrektorzy w nagrodę wybitne wyniki Erelheimu w nauce – co stopniowo przez kolejne pokolenia stawało się sygnaturą domu – postanowili wspomóc ich rozwój przez udoskonalenie Gniazda tak, aby stwarzało jak najlepsze warunki do pracy. Wykwalifikowani czarodzieje rzucali na nie skomplikowane zaklęcia, zwiększając tym samym możliwości pracy i ogólny komfort.
Magiczne właściwości komnaty były najpilniej strzeżoną tajemnicą Erelheimu, kategorycznie zabroniono mówienia o potężnych czarach wypełniających jej przestrzeń (nawet w formie szkolnej anegdotki historycznej). Złamanie zakazu było ściśle powiązane z zaklęciami, które strzegły Gniazda przed intruzami. Konsekwencje za ujawnienie sekretu – tragiczne, nawet jeśli intencje były dobre. Przekonała się o tym pewna uczennica, której prawdziwego imienia dzisiaj już nikt nie pamięta, za to wszyscy znają ją teraz jako Białą Damę, zbłąkaną duszę, snującą się bez sensu po bibliotece w dzień i w noc. Jako strażnik domu strzegła wejścia do Gniazda, pokutując za swoje dawne przewinienie.
W Durmstrangu nie uznawano kompromisów.
Na wieczór poprzedzający Samhain Damon siedział przy jednym z okrągłych stolików w bibliotece. Uwikłany w sieć własnych myśli, jakichś tam wspomnień, które jeszcze się tliły, mimo upływu czasu, próbował rozszyfrować kolejne strony zapisane runami. O ile do tej pory miewał jeszcze wahania w swojej postawie względem tego osobliwego przekazu literackiego, to dzisiejszej nocy był już pewien, że tłumaczem nie zostanie, a zawód ten należy niezwłocznie wykreślić z listy potencjalnych przyszłych specjalizacji. Jego przesadna ambicja będzie musiała jakoś pogodzić się z tą porażką.
Usłyszał odgłos otwieranego zamka, a po chwili z sufitu biblioteki zaczęły opadać spiralne schody aż do samej podłogi. Jak na zawołanie, Biała Dama wyrosła z najniższego stopnia i wykonała kilka dziwacznych gestów. Po chwili na schodach pojawiła się Estēe Frey razem z dwójką swoich pierwszorocznych.
Damon nieświadomie zmarszczył czoło, na moment odrywając myśli od przerabianego materiału – chyba nigdy się nie dowie w jaki sposób Erelheim przechodzi przez swojego strażnika, ale sam układ choreograficzny Białej Damy był co najmniej intrygujący.
Dopiero teraz obejrzał z bliska nowe nabytki Erelheimu, skoro już tu były (wcześniej niespecjalnie interesowały go wyniki tegorocznej rekrutacji). Za Estēe stały dwie dziewczynki przywodzące na myśl typowe szkolne „szare myszki”, zakuwające dzień i noc z powodu braku lepszych perspektyw na spędzenie wolnego czasu (ewentualnie braku pomysłu na siebie, któreś z tych). Oczy miały utkwione w podłodze i żadna z nich nie pisnęła nawet słówkiem. Zapewne zafiksowały się na trzystu sprawdzianach w tym tygodniu i rozważały, czy będzie więcej niż jedno zadanie ponadprogramowe na każdym z nich. Typowy Erelheim.
Tutorka natomiast, w przeciwieństwie do milczących i nieco spiętych czarownic, jak tylko zauważyła Damona, spłonęła rumieńcem, a jej serce przyspieszyło bicia i nieświadomie zaczęła zaczesywać kolejne kosmyki jasnych włosów na bok.
– Co tak skromnie? – zagaił Damon, wskazując na parkę dziewcząt, kiedy zatrzymały się naprzeciwko jego stolika. Erelheim zawsze dostawał mniej uczniów niż pozostałe domy, ale w tym roku zostały pobite wszelkie rekordy.
Estēe łypnęła na niego groźnie, a w każdym razie Damon tak to odebrał. W rzeczywistości była tak zaabsorbowana obecnością Damona, że pytanie kompletnie ją zaskoczyło i może do pewnego stopnia wystraszyło.
– Najwyraźniej mamy do czynienia z nieambitnym rocznikiem – wyparowała i natychmiast tego pożałowała, ganiąc się w myślach za wyjątkowo nietrafiony dobór słów i, co gorsza, całkowity brak kontroli nad głosem, który brzmiał wrogo i szorstko, wbrew jej woli.
– Najwyraźniej rasowe orły to gatunek na wyginięciu – przytaknął Damon, starając się rozładować nerwową atmosferę. – Zawsze możesz zwalić wszystko na sfinksa.
Estēe zarechotała głośno i niezręcznie, coraz szybciej przeczesując włosy. Na próżno dokładała starań, by uspokoić drżące dłonie, zapanować nad przyspieszonym oddechem i rozluźnić mięśnie, jej ciało zbuntowało się przeciwko niej. Na szczęście Damon w ogóle tego nie zauważał albo przynajmniej udawał, że nie widzi. W obu tych przypadkach Estēe była mu niezmiernie wdzięczna.
– Właściwie, jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieć same hordy rozwydrzonych szczeniąt – skwitowała. Ponownie zabrzmiało to o wiele bardziej opryskliwie niż planowała. Aby nie robić na Damonie jeszcze gorszego wrażenia, postanowiła dodać jeszcze od siebie coś niezobowiązującego: – Właściwie to dobrze, że kończymy tę szkołę. Ciężko dojść do porozumienia z młodszymi rocznikami właściwie już teraz nawet, ja nie... Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby właściwie niedługo znieśli ten podział na domy, ale właściwie to...
– Masz jakieś zajęcia? – wyratował ją Damon, a dziewczynki z pierwszego roku wymieniły dyskretne spojrzenia. – Nahar mówił, że do kolacji jest zawalony z robotą.
Estēe odetchnęła z ulgą. (Pod palcami wyczuła gruby kłębek i natychmiast zaczęła wygładzać włosy gwałtownymi ruchami, licząc na to, że pomoże to jakoś ukryć ogromny kołtun.)
– Tak. Tak jakby. Profesor Sigurvin wpadł na świetny, naprawdę świetny pomysł, żeby pierwszoroczni w ramach praktyki poznanych zaklęć przygotowali salę jadalnianą i przy okazji odkryli w sobie talent kulinarny.
Damon niemal zakrztusił się własną śliną, kiedy zrozumiał, o co chodziło Estēe i tylko spojrzał na nią z najszczerszym współczuciem.
Profesor Samson Sigurvin słynął z wybitnie nietrafionych sugestii, jeśli chodzi o praktyczne zastosowanie zaklęć w życiu codziennym.
– To naprawdę świetny pomysł – wydusił Damon.
– Też tak uważam.
– Odpuszczę sobie deser.
– Czemu? Słyszałam, że Nahar i jego sfora szykują jakiś tradycyjny specjał.
– ...no właśnie dlatego.
Estēe na moment przestała czesać włosy.
– Nahar... nie gotuje? – Co prawda nie chciała kończyć zdania w ten sposób, ale nic lepszego nie przychodziło jej do głowy.
– Kiedyś próbował zrobić herbatę tradycyjnym sposobem i zakończyło się to wizytą w skrzydle szpitalnym i tygodniowym jęczeniem. Nie wątpię w jego zapał i chęci, ale kucharzem to on nie będzie.
Estēe zaśmiała się sztucznie. Tym razem nie przez nerwy i zdekoncentrowanie – Orły nie potrafiły śmiać się inaczej. Pokręciła głową i, powoli ruszając w stronę wyjścia, rzuciła:
– Najlepiej w ogóle nie przychodź – poradziła z niewielkim uśmiechem na twarzy. Czuła się znacznie pewniej i nawet zdołała jakoś opanować motyle w brzuchu. – Chyba, że lubisz kleik. Nic bardziej jadalnego niż kleik nie wyczarują, a właściwie to nie chcesz spędzić nocy na spłukiwaniu własnych wymiocin w toalecie po spróbowaniu innego specjału.
– Nie, raczej nie.
– Właśnie. Wracaj do książek, Damon, niewiele ci brakuje.
(Cokolwiek to miało znaczyć. Typowy Erelheim.)
W odpowiedzi Damon uśmiechnął się przekornie i skinął głową. Właściwie to, co ten Romeczek widział w Estēe?
Gdy został sam, siedział przez dłuższą chwilę w bezruchu ze świadomością, że dziś położy się spać z pustym żołądkiem, a jutro z samego rana czeka go mecz z okazji Samhain (jedna z niewielu imprez w całym roku szkolnym, podczas której faktycznie można było odpocząć i uciszyć myśli chociaż przez jeden wieczór). Zrezygnowany westchnął i zaczął bezmyślnie wertować strony otwartej księgi, chociaż wyobrażenie o Naharze w kuchni mimowolnie wywoływało uśmiech na twarzy.

~asylum~

– Nie wiem, czy poleciłbym Sigyn jako pracownika, w sensie mogłaby zrobić karierę w kryminalistyce w Magicznym Kręgu Północy... Mój ojciec jest... był mistrzem w dziedzinie legilimencji, więc wszyscy oczekują, że pójdę w jego ślady, ale, szczerze mówiąc, Sigyn jest w tym lepsza. Robi to tak, że nawet nie wiesz, kiedy wchodzi do twojego umysłu i grzebie w twoich myślach. Nie mam pojęcia, jak ona to robi, ale to chyba ma związek z jej prababką...? (Cała rodzinka udana, nie powiem, prababka była jakimś medium, potrafiła przewidzieć, kiedy kto umrze... eee... nie znam się na tym, nie wiem jak to działa.) Profilaktycznie polecałbym kurs oklumencji. Ostrzegam tylko, twoje sekrety nie są bezpieczne w rękach Sigyn... Ale, wracając, nie wiem, nie znam się, legilimencja to po prostu nie moja działka. Interesuje mnie zupełnie coś innego – to znaczy, Eru był naprawdę najlepszym człowiekiem, jakiego znałem i naprawdę nigdy nie będę nawet w połowie tak dobrym czarodziejem jak on... 
Zatrzymuje się, nabiera oddech i spokojnie wydycha powietrze, starając się zapanować nad myślami. Po chwili jego kąciki ust unoszą się w nieznacznym uśmiechu.
– Grindelwald – oświadcza głośno. Szeroki uśmiech, błysk w oku i niemal namacalna ekscytacja. – Interesuje mnie nieśmiertelność. Niestety moja nieśmiertelność musi zaczekać, bo chwilowo na głowie mam dziewięć szczeniaków do wychowania. Ale tak między nami, to zastanowiłbym się dwa razy, zanim zatrudniłbym Sigyn.

~asylum~

Na wprost niego, w drugim końcu sali, Biała Dama usadowiła się na parapecie, opierając plecy o ścianę.  Zjawy nie miały własnego ciała, tylko były stworzone z przejrzystej, jakby zawieszonej w próżni, materii. Parapet był zbyt wąski, żeby ktokolwiek, nawet najsmuklejszy uczeń, mógł tam usiedzieć, nie tracąc równowagi.
Jako jedyna ze wszystkich strażników domu potrafiła mówić. Sprawiała nawet wrażenie istoty myślącej – w każdym razie dla pierwszorocznych, którzy jeszcze nie wiedzieli, iż zjawy nie potrafią myśleć racjonalnie, a ich zdolności rozumienia ciągu przyczynowo-skutkowego były mocno ograniczone. Zjawy miały dobrą pamięć do ludzi, ale swoim zachowaniem przypominały osoby chore psychicznie, cierpiące na zaburzenia osobowości. Nie powstrzymało to jednak uczniów od prowadzenia rozmów z Białą Damą. Mimo wszystko można było z nią znaleźć wspólny temat do rozmowy, choć te konwersacje były naprawdę esencją abstrakcji i irracjonalności.
– Często tu przychodzisz – odezwała się Biała Dama cienkim głosikiem, błądząc wzrokiem po wysokich regałach z księgami. Damon na moment oderwał oczy od kolejnej lektury traktującej o klątwach krwi i klątwach pokoleniowych, żeby spojrzeć na żyjącą we własnej rzeczywistości Damę, kompletnie zaabsorbowaną podziwianiem wystroju pomieszczenia. – Musisz mieć jakiś problem.
Wzruszył tylko ramionami i wziął się ponownie za czytanie. Niflheim. Co z tym Niflheimem?!
Był już na dobre wciągnięty w wątek mówiący o tym, że cofnięcie klątwy rzuconej nawet kilkanaście pokoleń wstecz jest teoretycznie możliwe – a nawet cała procedura została szczegółowo wyjaśniona na stronie obok z dopiskiem w krwisto-czerwonym atramencie „uwaga, niebezpieczne!” – kiedy zjawa zaczęła śpiewać smętnym głosem jakąś pogrzebową melodię.
– Raz, dwa, Mroczna Melancholia, trzy wilcze kły i sekret, zdradź mi sekret.
Gdzie jest Niflheim, skup się, powtarzał w myślach. Niflheim. Jak dojść do Niflheimu? Moment. Na północ... Arktyka? Może Islandia? Nie. A może... A to co? Co za kretyn pisał tę książkę? Co to ma być? Pewnie Loki maczał w tym palce... Co to za szlaczki?!
– Zdradź mi sekret i uwolnij mnie. Uuuuuwooolnij mnieee...
Damon oparł łokcie o stolik, schował twarz w dłoniach i wziął trzy głębokie wdechy.
– Odynie, dlaczego... – westchnął boleśnie, rozmasowując palcami skronie.
Zebrało jej się na smutki i żale właśnie teraz, kiedy on akurat miał trochę wolnego czasu, żeby zbadać sprawę i przybliżyć sobie temat łamania uroków rzuconych wieki temu. Nigdy nie potrzebował chwili ciszy i spokoju bardziej niż teraz.
Runy samoistnie zlepiały się w jakieś dziwaczne, nikomu nieznane konfiguracje, a Damon co kilka sekund tracił cały wątek na rzecz depresyjnego zdradź mi sekret i uwolnij mnie. I dlaczego, na Odyna, Merlina i całą resztę, biblioteka musiała być nierozerwalnie połączona z Erelheimem i jego wybitnie nietrafionym wyborem maskotki drużyny?!
Biała Dama bez uprzedzenia urwała swoją bełkotliwą serenadę i uciekła w głąb biblioteki, znikając między regałami. Zdezorientowany Damon rozejrzał się dookoła. W wejściu do sali stała Sigyn, ewidentnie z czegoś zadowolona, co zazwyczaj nie wróżyło nic dobrego.
– Co tym razem? – Westchnął ciężko, wywracając oczami.
Sigyn uśmiechnęła się szeroko, widząc, jak zjawa niepewnie spogląda na nią z miną spłoszonego królika.
– Nie jestem pewna, ale niewykluczone, że wciąż pamięta jak podpaliłam Wylęgarnie Nielotów w zeszłym roku. To musiało być dla niej traumatycznym przeżyciem, to znaczy, no popatrz na nią tylko... – Wskazała palcem na Damę, która zapewne dygotałaby teraz z przerażenia, gdyby tylko miała ciało. – Przecież to jest chodzące nieszczęście! Zupełnie jak Anka. – Zarechotała złośliwie. – No Anka wypisz, wymaluj!

~asylum~

– To nie tak, że nie znoszę Sigyn. Szczerze mówiąc, o wiele lepiej jest mi ją ignorować i, o ile to możliwe, wymazuję jej całą egzystencję z pamięci. Czy potrafiłaby pracować w grupie, jako członek zespołu? Dobre pytanie. Cóż, Sigyn jest tylko kolejnym rozwydrzonym bachorem i szuka kretynów, jakich tutaj zresztą nie brakuje, którzy będą jej przyklaskiwali za każdym razem, gdy otworzy gębę i zaserwuje jedną z tych swoich rzekomo błyskotliwych ciętych ripost albo odezwie się w dyskusji na temat, o którym pojęcia nawet nie ma. Kto normalny chciałby mieć kogoś takiego w zespole? – Anka głaszcze powolnymi ruchami czarnego kocura, który cicho pomrukuje, drzemiąc na jej kolanach. – Ale, żeby odpowiedzieć na twoje poprzednie pytanie, jak ludzie mnie postrzegają, niestety nie można pominąć Sigyn. Myślę, że w dużej mierze moja skromna osoba jest definiowana poprzez pryzmat tego, cóż, pokrzywdzonego przez los wybryku natury. Bo tym właśnie jest Sigyn: pokrzywdzonym przez los wybrykiem natury, który znęcając się nad innymi, podbudowuje sobie niską samoocenę i dowartościowuje niedopieszczone ego. Wracając do pytania, odpowiedź brzmi: nie. Nie sądzę, by Sigyn nadawała się do waszego zespołu.

~asylum~

Sigyn podeszła do stolika, niedbale odsunęła krzesło i usiadła obok Damona.
– Nahar dał ci zadanie domowe? – spytała, wściubiając nos w księgi. Po pobieżnym przeskanowaniu treści widocznych na otwartych stronach, mruknęła coś niezrozumiałego, ale brzmiało jak krótki, sarkastyczny komentarz. – Niflheim?
– A co, wybierasz się?
– Martwię się o ciebie! Najpierw zamykasz się w sobie, Odyn jeden wie dlaczego, teraz czytasz poradniki o domowych sposobach na popełnienie samobójstwa... Cierpisz na naprawdę dziwną przypadłość.
– Życie?
– Nie. Mroczną Melancholię. Może się od niej zaraziłeś? – Skinęła głową na Białą Damę, która obserwowała ich z daleka podejrzliwym wzrokiem. – To poważna choroba, sam widzisz... Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie. Nie z tobą. Nie dzisiaj. Nie nigdy.
Na moment zapadła cisza. Damon powrócił do tekstu, szukając fragmentu, na którym ostatnio skończył. Sigyn spojrzała na zapis runowy widniejący na jednej ze stron. Jej uwagę przykuł tytuł, który można było przetłumaczyć jako „arcytrudna sztuka nekromancji”.
– Idziesz już? – zasugerował Damon, gdy Sigyn poczuła się zbyt pewnie i zaczęła wertować księgę z runami.
– Myślę, że wśród żywych nie znajdziesz odpowiedzi na to pytanie – zadrwiła, wlepiając oczy ostentacyjnie w tekst.
– A wśród umarłych?
– Hm. Umarlaki nie są specjalnie wygadane.
– I pewnie wiesz to z autopsji?
Sigyn zaśmiała się perliście.
– Nie chcesz dalej brnąć w ten temat, wierz mi.

~asylum~

[1] Munnki na Vappu -- munnki to smażone ciasto posypane cukrem, a Vappu to święto w Finlandii, mianowicie Noc Walpurgi (noc złych duchów, sabat czarownic)

PS Mówiłam, że eksperymentuję z formami i z narracją, hej-na-na-na. Pewnie jest tu w cholerę błędów, ale już nie mam siły do tego rozdziału, także hakuna matata.

26 komentarzy:

  1. O! Robi się ciekawie, choć momentami ciężko się połapać, kto mówi :D

    OdpowiedzUsuń
  2. @Morrigan W których momentach konkretnie? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. DEKIEL CO TY PISZESZ

    OdpowiedzUsuń
  4. @Anonimowy BECKIE, NIE PSUJCIE MI REPUTACJI POWAŻNEJ PISARKI FANFIKSZYN

    OdpowiedzUsuń
  5. Blagam! Wiecej Anki w rozdzialach!

    OdpowiedzUsuń
  6. Już jakiś czas temu zauważyłam, że wrzuciłaś nowy rozdział, ale jakoś... nie miałam kiedy się w niego zagłębić. Wreszcie znalazłam czas by przeczytać ten cudny kawałek. Bardzo podoba mi się opis Gniazda, choć gdzieś w nim się zgubiłam i przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi. Ale po chwili (znaczy po przeczytaniu tekstu jeszcze raz), rozkminiłam o co chodzi. ;) Ach, eksperymentuj, na zdrowie! Dobrze Ci idzie, podoba mi się forma tego rozdziału, bardzo si!
    "kontynuuje niby niechcenia" - zjadłaś "od". W sumie tylko to rzuciło mi się w oczka z jakichś małych błędów. :)
    "Podobnie jak gust Magnusa Waltera, jeśli chodzi o dobór surdutów. - Piękny tekst! Masz za niego puchar! I uśmiech szeroki od ucha do ucha. Zresztą, za te "Nie. Nie z tobą. Nie dzisiaj. Nie nigdy." również otrzymujesz puchar, kochana xBC.

    Wincej Sigyn. :D Wincej! :D

    I wybacz, że tak krótko. Dawno nie było mnie w tym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Anta Mercure Tak, właśnie tak to jest, jak się rzuca z motyką na Słońce, czy co się tam mówi -- xBC i rozbudowane opisy nie idą ze sobą w parze (jak widać temat mnie przemógł). Ale trzeba ćwiczyć, no bo co :3

    Sigyn będzie więcej, bo to jest jej rozdział przecież, także BEHOLD!

    Właśnie, dawno nie było Cię w tym świecie... Kiedy coś napiszesz na Crane Mind, hę? :>

    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  8. ŻRYJ TO SZYBCIEJ

    OdpowiedzUsuń
  9. "Grala wymamrotał jeszcze sekwencję bardziej obraźliwych obelg pod nosem w swoim ojczystym języku. Anka Czarnecky, siedząca w pierwszej ławce najbliżej biurka, zaśmiała się, bo jako jedyna zrozumiała tę uroczą wiązankę. – Teraz, gdzie jest ten angielski niedorozwój spod Londynu..."

    "Zabawne, jak ktoś może roztrzaskać ci serce na setki drobnych kawałków, a ty i tak kochasz skurwiela."

    "„A spierdalaj.”
    – Zrobię z ciebie kiedyś ruski termos! – Krzyknęła w stronę drzwi, za którymi zniknął kot"

    Taa, zdecydowanie moje ulubione fragmenty w ciągu pięciu rozdziałów :3

    W ogóle to jakim cudem ja zapomniałam o tym blogu? Jakoś tak trafiłam tu kiedyś przez przypadek i zaciekawił mnie opis (wtedy zdaje się był tylko prolog/pierwszy rozdział/coś tam), ale że nie miałam czasu to zapisałam sobie Teorię w zakładkach. I bach, dziś mnie tknęło, przeglądam zakładki, a tam co? Teoria i pięć rozdziałów.

    Muszę Ci powiedzieć (czy raczej napisać, hello), że zazdroszczę Ci postaci xD Są takie wyraziste, że hej. Uwielbiam Sigyn (zdrowo jeb-walnięta, jakby nie patrzeć) i RUDE włosy. Hello, rude włosy są zajebiste. Jenna jest ciekawa, że janiemogę. Serio, była tu tylko kilka razy a już ją zdążyłam polubić, podobnie jak Ankę. Chociaż Anka jest jeszcze rzadziej niż Jenna, tak mi się zdaje. A, JESZCZE COŚ:
    "(...)pojawiał się i znikał. Podobnie jak gust Magnusa Waltera, jeśli chodzi o dobór surdutów." <3

    żryj to szybciej c:

    Tamdamdam, miłej niedzieli i dużo weny,
    pozdrawiam cieplutko choć wietrznie,
    Nemeyeth c:

    OdpowiedzUsuń
  10. @Nemeyeth Dobrze, że jednak wróciłaś do zakładek, to przynajmniej było co poczytać :) W końcu to 5 rozdziałów, trochę tego tekstu jest.

    W każdym razie cieszę się bardzo, że bohaterowie przypadli do gustu! I dziękuję za komentarz.

    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie bój żaby, xBC, ja tu jestem, chociaż ukrywam się pod innym nickiem (no dobra z tym ukrywaniem to trochę przesada, ale poczułam potrzebę zmian ale bez wyrzucania tego, co było), żeby nikt za cholerę nie wiedział, że ja to ja, ale ja to ja i zaraz Ci walnę analizę, żebyś pisała dalej, bo od kiedy ja Cię czytam, to zrobiłaś taki postęp, że w takim tempie to za kilka lat napiszesz nowego, lepszego Pottera. Tru story!
    Zapominam o wszystkim, co przeczytałam sto lat temu i wchodzę w skórę profeszynalnej oceniającej, aco!
    Uwaga, uwaga! Początkowa część komentarza próbowałam stylizować na streszczenie szlafroka, ale zaraz stwierdziłam, że to nie dla mnie, sama się zamotałam i powstał gigantyczny komentarz pisany w trakcie czytania, więc ten, możesz zajrzeć do mojej głowy po każdym istotniejszym momencie, mam nadzieję, że ten bełkot będzie dla Ciebie zrozumiały, bo próbowałam to jakoś podsumować na koniec, ale chyba niespecjalnie mi to wyszło…
    A więc mamy Norwegię, w Norwegii fiord, a w nim statek. Na statku mamy chłopca, a w głowie chłopca przepowiednię, która, jak na blogowe przepowiednie, napisana jest naprawdę dobrze, ja sama zawsze miałam z takimi sprawami problem, tym bardziej doceniam to, że Tobie to idzie. Z przepowiedni dowiadujemy się, że ktoś zły stanie się silniejszy, a razem z tym nastaną „Nowe Dni”, które będą wyjątkowo chłodne, a zwierzęta, które symbolizują domy w Durmstrangu, zwrócą się przeciw sobie. Tak to niestety bywa, kiedy robi się groźnie, trzeba stanąć po jakiejś stronie i działać albo zginąć.
    Przepowiednia, przepowiednią, ale my poznajemy pierwszych bohaterów z krwi i kości! Pierwszy z nich nazywa się Nahar Valo, a drugi Damon Dollyn i ma fiński akcent. Dowiadujemy się, że Nahar miewa tendencje do bełkotania sentymentalnego, kiedy się martwi, a teraz powód do zmartwień ma, bo być może rzeczywiście Czarny Pan urośnie w siłę i zaprowadzi nowe porządki. Chłopcy przekomarzają się, a pod tym przekomarzaniem kryje się sondowanie poglądów, które jednak nie okazuje się dla nich aż tak ważne, Dollyn błyszczy bowiem dowcipem i sprawia, że fanki piszczą (ja tam piszczę na pewno), Nahar z kolei ma okazję pokazać się z mrocznej strony, co sprawia, że fanki piszczą jeszcze głośniej. Rzucanie zaklęć na przyjaciół w przypływie zdenerwowania? Biorę w ciemno, zaopiekuję się i będę myziać za uszkiem!
    Ale po prologu wiemy, że Durmstrang słusznie posądza się o konszachty ze złem, chłopców wyraźnie (jednego bardziej, drugiego mniej) pociąga wizja władzy i nieograniczonej mocy. A może po prostu przejścia do historii? A może po prostu są zagubieni i się boją i mówią to, co myślą, że inni chcieliby usłyszeć?
    Mamy rozdział pierwszy, w którym dowiadujemy się więcej o Durmstrangu samym w sobie. Pierwsza scena jest wręcz karykaturą uczty powitalnej w Hogwarcie, co szalenie mi się podoba, bo mamy i delikatne podśmiechujki i ładne podane informacje, które zapadają w pamięć, że względu na analogię samego wydarzenia, do tego, które znamy z harypotterów. Och, mamy i Sigyn, co za absolutnie przepiękne imię, dowiadujemy się też z marszu, że dziewczę jest rebelem, które nawet w taki ziąb wyprawia się po nocach na spotkanie przygody. No tak, przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda!
    Pięknie Romek wyśmiewa się z nazwiska Damona, czekałam tylko na chwilę, w której ktoś mu z tej okazji przypiecze i ta chwila nie mogła być piękniejsza. W ogóle Romek wydaje się bardzo sympatycznym chłopakiem, z naturalnym pociągiem do pięknych, mądrych dziewcząt. Swoją drogą, jak tam tak zimno, to nawet kształtów nie mógł, biedny, popodziwiać (bo zakładam, że grube płaszcze to w zasadzie element mundurka).

    OdpowiedzUsuń
  12. O, jaki piękny rzut na nagłe umięśnienie się Damona. Kojarzy mi się z Hermionkami, co to po wakacjach wracają zupełnie odmienione, kształtne i piękne, ale w zdecydowanie lepszym wykonaniu. ;)
    Oho i Sigyn też jest zabawna, ja na pewno wspominałam o tym wiele razy, ale wspomnę raz jeszcze, bo długo się nie odzywałam, to mogłaś zapomnieć — absolutnie podziwiam Twoje lekkie pióro do dialogów. Ono nie jest nawet po prostu lekkie, mam wrażenie, że każda kwestia wypowiadana przez Twoich bohaterów skrzy się niewymuszonym żartem albo po prostu elokwencją i takie dialogi czyta się niesamowicie przyjemnie i z wiecznym uśmiechem na ustach. Napisz kiedyś coś w stylu Rozmów trumiennych, co?
    O i jak zgrabnie wyjaśnia się bicepsik Damona, wierzyłam w Ciebie cały czas! W ogóle szalenie podoba mi się to, że Durmstrang jest taki zimny i konkretny — dają od siebie świetne kształcenie i oczekują w zamian jeszcze lepszych wyników. Nie ma miejsca na obijanie się, tylko Ci, którzy są naprawdę najlepsi, będą coś znaczyli. Szalenie podoba mi się taka filozofia szkoły, w dodatku niesamowicie do niej pasuje. Siedem egzaminów i wizytatorzy? Miodzio, trzeba twardym być, nie miętkim!
    O, i są też inne szkoły i rozpracowanie tabeli quidditcha! Szczegóły robią klimat, święta prawda.
    A jak fantastycznie, że przydzielali ich po zagadce sfinksa, to takie magiczne i zupełnie inne od Hogwarckiej metody, aż miło czytać. I jakie to piękne, że nie ma uczty. Znaczy jest w tym coś smutnego, bo nie dość, że dzieciaki zmarznięte latają, to jeszcze nie dostają jeść, ale jedzenie jest tylko dla tych, którzy na nie zasłużyli! Więc do roboty, smarki!
    O, jakie piękne jest podejście Nahara do dzieci! Wyraźnie nie wie, jak sobie poradzić, uroczy, naprawdę, a przy tym nie traci charakteru, który mu zarysowałaś w prologu, co także się chwali. Miło, że schody są śliskie — znów — szczegóły robią klimat. Aha, no i trochę niepokojący ten znak Gellerta. Znaczy, wiadomo, to Durmstrang, tam nie takie rzeczy widziano, bardziej ciekawi mnie podejście Nahara do tego czarnoksiężnika, bo już po raz drugi zdradza jakiś niezdrowy (?) pociąg do niego.
    Tam się pokazała w komentarzu dyskusja na temat magii Wspólnej Mowy, a ja na przykład widzę to tak, że to zaklęcie inteligentne i ogarnia, co tłumaczyć, a czego nie. Bo jak ktoś mówi „da” z naciskiem, to to ma być „da”, a nie jakieś „tak”. Albo! Z innej perspektywy oni tak naprawdę słyszą i tłumaczenie i to, co mówią ci, którzy mówią, to się jakoś ładnie zgrywa w mózgu i się nie gryzie (trochę jak oglądanie filmu z napisami) i dzięki temu mógł się Romek zorientować, że „da” to „da” i kropka.
    No to w ramach podsumowania: postaci pięknie na razie wykreowane, żywe bardzo, głównie za sprawą tych pięknych dialogów i mimo tego że nic o nich nie wiem jeszcze w zasadzie, to trochę się czuję tak, jakbym ich znała. W ogóle mam wrażenie, że oni wszyscy się tam tak czują, małe roczniki, bardzo dobrze, o jeden dom mniej niż w Hogwarcie, czyli sporo mniej ludzi. Zakładając, że to dziewięć osób na dom na rocznik to taka norma, to mamy, hm, trzy razy dziewięć, to chyba dwadzieścia siedem i razy siedem, to będzie sto czterdzieści i czterdzieści dziewięć, czyli plus minus dwieście osób. No dobra, to nie jest tak mało, jak sobie wyobrażałam, ale w sumie tyle osób mam na roku i nie jest tak źle z ogarnianiem ich, więc moja teoria nie pada, wszyscy się mniej więcej znają, kropka. A jeszcze jak tak zimno jest, to na pewno padają sobie chętniej w ramiona, coby się nawzajem rozgrzać, hyhy.
    Ach i ja tam opisów tej sali zgromadzeń nie potrzebowałam, dorosłam do świadomości tego, że to nie bezpośrednie opisy mają znaczenie, a właśnie takie smaczki podrzucane tu i tam robią też w sumie lepiej na wyobraźnię, bo ma więcej do roboty. Więc ja bym tam w stronę opisów jakoś szalenie nie szła, chociaż, wiadomo, fajno by było coś zobaczyć, ale te szczególiki, którymi nas raczysz, sprawiają, że wizja w Durmstrangu w mojej głowie jest żywa jak nigdy. A co.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale jedziemy dalej, bo to dopiero połowa pierwszego rozdziału za nami, tyle jeszcze tekstu do przeczytania! <3
    Nahar jest niezawodny, jeśli chodzi o kpiące uwagi, kiedyś sobie zrobię spis perełek z Twoich dialogów i powieszę sobie nad łóżkiem, serio!
    Nie wiem czym jest u Ciebie Niflheim, ale brzmi mrocznie i tajemniczo i trochę mi się skojarzyło teraz z Regulusem, smakującym w głowie myśl o zniszczeniu horkruksa w jaskini.
    Bardzo sprytny sposób na zahartowanie się, te poranne treningi. Okrutne, ale skuteczne, jak cały Durmstrang.
    „– Jeszcze słowo i zrobię z ciebie kebab. – Pokiwała głową, a Nahar zabrał rękę. Dziewczynka wzięła krótki oddech i otworzyła usta, jakby chciała zadać na szybko jeszcze jedno jedyne, ostatnie pytanie, ale Nahar uprzedził ją: – Bo będzie kebab! – Pogroził palcem i posłał jej groźne spojrzenie. Tym razem nie musiał powtarzać.”
    Ja wiem, że ja już kiedyś wskazywałam, że ten fragment rozkłada mnie na łopatki, ale rok minął, a to nadal bawi mnie tak samo, przysięgam.
    Ach, a jeszcze jedna niepokojąca myśl o moim stanie umysłowym — kiedy wcześniej Nahar mówił o innym rodzaju treningów, to naprawdę nieprzyzwoite obrazy stanęły mi przed oczami… Ale to wina tego, że masz w opowiadaniu samych idealnych facetów z zimnej głuszy, każdemu fangirluję, mam więc też prawa do zbereźnych myśli, a co!
    „– Kebab, japa! – powiedział zarazem stanowczo i pieszczotliwie” Kocham go. Ja mam naprawdę specyficzne poczucie humoru i sama nigdy nie wiem, co mnie rozbawi, ale przy Twoim opowiadaniu śmieję się i to na głos, to już nie jest bulgotliwy śmiech w środku, to prawdziwe parsknięcie i całe szczęście, że moich współlokatorów nie ma, mogę bezkarnie ryczeć ze śmiechu. O, a wiesz, co lubię najbardziej? To, że te zabawne teksty nie burzą nastroju całego opowiadania. Bo to nadal jest zimny, surowy Durmstrang, ale… kebab!
    Aktualnie zaciskam palce, żeby nie kopiować wszystkich dialogów i nie przyklejać przy każdym serduszka. Wyobraź więc sobie, proszę, że przy każdej linijce dialogu pojawia się takie mniejsze od trzech.
    Och, zapomniałam już przez ten kawałek rozdziału, że Damon też jest zabawny! Nadawanie morsem wizualizowałam sobie nad wyraz łatwo i kwikogennie.
    U, Sigyn niedobra, wyrwać komuś wszystkie włosy z głowy, to musiało być potwornie bolesne doświadczenie. Jak dobrze, że ja jednak nie dostałam tego listu z Hogwart, khm, Durmstrangu. No, ale ja widzę, że Anka wbrew pozorom sama sobie świetnie poradzić potrafił. A przynajmniej sprawia takie wrażenie, kiedy już otworzy usta, bo przyszło co do czego, a jednak Damon jej się przydał. A może to jego obecność rozproszyła ją na tyle, że nie do końca była tym razem samowystarczalna?
    No to tak, pięknie to wszystko opisane, zgrabny znalazłaś sposób na pokazanie jeszcze jednego wejścia do domu, skoro Damon trafił na Ankę (bo domyślam się, że za samą Anką narrator by nie poszedł, fajna jest, ale nie bez publiczności ambitniejszej niż pierwszaki).
    Szalone wejścia do domów są szalone, a nastraszone dzieciaki są nastraszone.
    (W ogóle jak czytam swoje komentarze sprzed roku, to mam wrażenie, że byłam zdecydowanie bardziej elokwentna, teraz tak ciężko idzie mi ubieranie myśli w słowa, że omatko…).
    Iiiii docieramy do rozdziału drugiego, idę jak burza, nie ma co!

    OdpowiedzUsuń
  14. Oho, coś nowego się dzieje. Przez sekundę miałam wrażenie, że to Nahara ojciec i że zabił swojego brata i to w pewien mroczny sposób było dla mnie pociągające. Ale jednak wolę go zabijającego innych ludzi, pls. Ładna myśl na koniec fragmentu zapisanego kursywą, w sensie to ostatnie pytanie, skłaniam się ku tej właśnie, drugiej opcji, do Pana Śmierci to mu jeszcze trochę brakuje. W ogóle tak mi się gryzie ten wizerunek Nahara pochłoniętego czarną magią z roztargnionym, ale w gruncie rzeczy uroczym i czułym wręcz wobec innych chłopcem. To znaczy z jednej strony jestem w stanie połączyć obie jego wersje, ale z drugiej wolałbym chyba tego nie robić. Ja lubię złych chłopców, ale chyba w gruncie rzeczy jestem dobrą dziewczynką, bo wolę jak są tak umiarkowanie źli. To znaczy nie mówię tu, że kocham Nahara mniej, nie, nie, po prostu teraz nie pchałabym mu się na jego kobietę, ale jako bohatera podziwiam go chyba jeszcze bardziej.
    A nie, sprawa wygląda nieco inaczej, o ile dobrze zrozumiałam, Nahar pozostaje w sferze fantazji, co w dziwny sposób go pogłębia, bo jednak bardziej pasuje do tej weselszej strony jego osobowości. W fantazjach jest też coś chaotycznego, element chęci, ale też strachu i ten strach mi do niego właśnie pasuje. W ogóle to, co mówi o nim Sigyn wydaje mi się bardzo trafne, Nahar wygląda na takiego, co to w teorii wszystkich i wszędzie, a w praktyce jednak potrzebuje jakieś bodźca, katalizatora i, przede wszystkim, rozgrzeszenia. Bo wizje wizjami, ale po fakcie prześladowałyby go na pewno w mniej sympatyczny sposób.
    Sigyn zaskakująco konkretna, nie jest, widać, tylko łobuziakiem, który lubi łamać zasady. Na początku utożsamiałam ją trochę z Huncwotami, ale widzę, że to coś innego, to rzeczywiście, jak sama wspomniałaś, poczucie obowiązku, determinacja i w pewien sposób szaleńcza wiara w swoje przekonania. Ona nie fantazjuje, ona działa, jest żywa jak ogień, jak kolor jej włosów, o, wiesz, z kim mi się trochę kojarzy? Z Ygritte z PLiO, tej na początku, która była taka wyniosła, zdecydowana, męska, jeszcze nie zmiękczyło jej uczucie do Jona. Bardzo mi się podoba taka konkretna żeńska postać, która w pewien sposób dopełnia kreację Anki, bo Anka to w gębie jest mocna, a Sigyn zdecydowanie w czynach. I słusznie. Jej nie przestanę się pchać na kobietę jej życia, jak zabije kilka osób, o nie.
    A nie, jednak znowu się przechyliłam co do Nahara, teraz mam obraz złotego środka i teraz chyba mam rację — robić rzeczy robił, a wizje ma w ramach kary? Że w oczach mu widać, źle mu z tym, to piękne, że Sigyn to widzi, właśnie ona. Ale stop, ja to muszę przeczytać jeszcze raz. Dobra teraz już wiem wszystko, musiałam się naprawdę skupić, każesz mi myśleć, baaaaardzo mi się to podoba, chociaż mózg mnie boli. Także tego, muszę wyśrodkować moją opinię z poprzednich dwóch akapitów, tę o Naharze, się znaczy, ale już zaczęłam na początku tego — wizje ma, bo, może rzeczywiście trochę tak, jak mówi Sigyn, dręczy go jakieś, hm, poczucie winy, potrzebuje wyższego wytłumaczenia dla swoich czynów, dlatego ma swoje uwielbienie Gellerta, bo on sam by nie mógł. Ale tutaj się trochę minę z opinią Sigyn, bo mi się wydaje, że te wizje, to też troszkę takie filozofowanie, tak jak ja robiłam przed chwilą — czytałam trzy razy, żeby zrozumieć tekst — tak on odtwarza sobie te wizje, żeby trochę zrozumieć siebie. I coraz bardziej mu to wychodzi aparycją, skoro Sigyn zauważyła. Chłopak ma swoje poczucie misji w pewnym sensie i ma coś do załatwienia, ale chyba sam nie do końca… wierzy w to, w co wierzy. Tak mi się trochę wydaje, że zastanawia się, czy to aby na pewno tak działa, jak on myśli, czy poglądy, którymi ma wypełnioną głowę, aby na pewno są całkowicie słuszne i czy metody, których używa, na pewno doprowadzą go do tego, co chce osiągnąć. I Sigyn widzi to wahanie właśnie, tę próbę wejrzenia w siebie i zanalizowania zmian, jakie zaszły i ona to interpretuje jako poczucie winy. Czym chyba zresztą też to coś jest, po trochu. Taka jest moja wizja, o.

    OdpowiedzUsuń
  15. O a to poczucie winy, ale w zasadzie też nie poczucie winy, pojawia się, jak się zastanawia, czy ktoś mógł coś widzieć albo wiedzieć. Tylko że teraz zamiast poczucia winy mamy, hm, strach przed odkryciem? Ale też nie do końca dlatego, że jest tchórzem, bardziej dlatego, że jeszcze nie jest gotowy na to, żeby zostać odkryty. Jeszcze nie dokończył swojego dzieła, swojej, hm, transformacji, nie jest jeszcze produktem gotowym.
    Uuuu, mają boisko pod ziemią, ale super! Przez chwilę się bałam, że zaczną mi odprawiać rytuały czarnomagiczne. A właśnie, czy Damon wie o rozrywkach pozaszkolnych Nahara? Czy chce w ogóle zauważyć to, co się dzieje?
    „– Pierwszoroczni pewnie się zsikali, kiedy pierwszy raz to widzieli, co? – zagaił Damon.” Ja bym się zsikała na pewno!
    Okej, czyli Damon chyba nie do końca chce wiedzieć. Znaczy wie, ale nie wie. Znaczy tak to odebrałam po ich wymianie zdań w schowku na miotły. Podoba mi się Nahar coraz bardziej, robi się coraz głębszym bohaterem, zaczynam się go nawet trochę bać. Ale kocham go nadal.
    Ach i kimże, kim jest tajemnicza Jenna z ojca charłaka i matki szlamy?
    Podoba mi się sposób myślenia Damona. Nie jest tak radykalny, jak Nahara, ale nadal pasuje do tej szkoły, przypuszczam, że większość przeciętnych Hogwardczyków nawet nie pomyślałaby o tym, że do sprawy można podejść w ten sposób. Znaczy, oczywiście, nie licząc tych, którzy pomyśleli, przypuszczam, że sporą część ślizgonów i trochę krukonów można by do tego grona zaliczyć. Ale, wracając do Damona, podoba mi się to, że trochę się boi wyboru, mimo tego że i tak zaczyna z nieco innej perspektywy, fajne jest to, że pokazujesz, że bez względu na środowisko i wychowanie taka decyzja nigdy nie jest łatwa. To zresztą tyczy się wszystkich, bo nie można być tym dobrym ani tym złym, jeżeli nie przystąpi się do walki. A walka to zajęcie stanowiska, nie zawsze do końca zgodnego z własnymi poglądami.
    O i kolejna sprawa, która szalenie mi się podoba, a rzadko się z tym spotykam — zestawienie Voldemorta i Gellerta, bliżej tego drugiego. Bardzo fajna sprawa.
    Oooo, czyli Jenna jest jego dziewczyną, tak? To stawia jego odbiór gdybań Nahara w nieco innym świetle, zaskakująco spokojnie to przyjął. A może sam męczył się z rozterkami na tle czystości krwi a Jenny, stąd te „kłopoty w raju”?
    No, ja widzę, że w Durmstrangu tempo jest rzeczywiście zabójcze, a przy takim nacisku na latanie, dochodzę do wniosku z lekkim zaskoczeniem, że nawet Hermiona nie dałaby tam sobie rady. Nic dziwnego, że była tak zafascynowana Krumem, skoro do takiej szkoły chodził.
    Aleksander jest cudowny i zaskakująco… taktowny? To w taki uroczy sposób nie pasuje do tego świata, że chyba go kocham. ^^
    Ohoho, a więc w Sigyn jest coś więcej? Z jednej strony to brzmi fajnie, ale z drugiej szkoda, bo liczyłam, że ta jej przenikliwość, to po prostu przenikliwość i świetna znajomość charakterów ludzkich. W ogóle co to za szaleństwo, nie mam pojęcia czemu, ale myślałam, że Magnus jest taki tego, no, trochę bardziej posunięty w latach, a to proszę, toż to tygrys w najczystszej postaci! Mrrr!
    Ojacie, ojacie! Magnus kroi się na głównego mrocznego kota, trochę jak taki Sev 2.0 w wersji mniej przetłuszczonej i bardziej, hm, dotykalskiej. Me gusta!
    A Nahar jednak miał coś wspólnego ze śmiercią tatuśka, coraz bardziej mnie chłopak przeraża i tak mi się podoba to, ze odsłaniasz go z każdym rozdziałem w zupełnie innym świetle niż na początku, że aż nie mogę! To w sumie okrutne względem czytelnika, bo dajesz mraśnego, trochę fanatycznego, dobra, ale da się żyć, kociaka i pozwalasz głaskać i tulić, a potem się okazuje, że ten słodki kociak, to, kurde, wcale nie jest taki słodki, pazury ma długie, kły zakrzywione, a co rano do łóżka przynosi martwe gryzonie. Brawo! To znaczy tak, jako czytelnikowi bardzo mi się nie podoba, ale jednak perwersyjnie ogromnie mi się to podoba, a jako pisarzyna mogę tylko czapkę z głowy, wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
  16. O matko, Grala jest takim pięknym, prawdziwym nauczycielem, którego brakowało w Hogwarcie — bo jest surowy bardzo, ale nie ma w nim nic z powściągliwości Minerwy czy Seva, jest za to pełną gębą cholerykiem, już mi się podoba!
    „Józef Innocenty Horacjusz Grala” <3
    „Osiągając zenit swojej cierpliwości, profesor Grala zaczął rytmicznie uderzać pięścią w biurko, tak, że każde uderzenie synchronizowało się z wypowiedzianym słowem:
    – LOKIEGO. NALEŻY. POTĘPIAĆ. I BASTA!„ Kocham go, słowo skauta. SŁOWACKI WIELKIM POETĄ BYŁ!
    Omatko, w tym momencie jestem już w takiej ekstazie, że się ślinię! Aaaaanowłaśnie! To jest kolejna sprawa z tym Twoim pisaniem — potrafisz przejść płynnie od niemal sielankowych scen na początku do tajemnic, intryg, nienawiści i znów scen komicznych, a wszystko jest tak naturalne, tak sensowne i tak ładnie napisane, że ja nie mogę. Nie dość, że mnie rozśmieszasz i każesz mi myśleć, to jeszcze autentycznie mnie tak wciągasz w tekst, że mam ochotę wleźć w ekran i znaleźć się w tej klasie razem z Twoimi bohaterami i obejrzeć Gralę na własne oczy, przysięgam, że będę go kochać do grobowej deski, nawet jeżeli wytkniesz mi zaraz perfidnie, że zabił swojego ojca, matkę i szczeniaczka sąsiada!
    „W odpowiedzi posłał im uśmiech pełen współczucia, jakby chciał tym samym wykrzyczeć im w twarz: „nara, leszcze!”<3
    „Teraz, gdzie jest ten angielski niedorozwój spod Londynu... DOLLYNN!” OMÓJBORZE, CHYBA CHCESZ MNIE ZABIĆ, TO JEST PRAWDZIWA EKSTAZA, JA GO CHCĘ W DOMU, CHCĘ GO DRAPAĆ PO GŁÓWCE, KOCHAM GO!
    „– Panie Dollynn, albo jest pan idiotą, wysoce prawdopodobne, albo pan robi ze mnie idiotę. W obu tych przypadkach polecam panu udać się dzisiaj po zajęciach na czwarte piętro i potępiać się przez następne godziny aż do ciszy nocnej. O której kończy pan zajęcia?” Ja po prostu wklejam to w niemym uznaniu, bo nie mam słów, które byłyby w stanie oddać moją miłość.
    „– A pan Valo, mimo zadowalającego wypracowania o runach, napisze jeszcze jedno wypracowanie na temat następujący: „istota zadawania się z odpowiednimi jednostkami społeczności magicznej, jako klucz do sukcesu w życiu zawodowym i osobistym” oraz odpowie pan na pytanie „dlaczego moi koledzy z klasy to debile”.” Milczę z godnością, ale ślinka mi ścieka po podbródku.
    Oooo, no i nagle skaczemy z komedii do kryminału, szalenie mi się to podoba, u Ciebie po prostu nie można się nudzić, nie ma opcji.
    Aaaaaaa, to Eru z przyczyn niezaleeeeeżnych. No i wszystko jasne, ja to chyba nie jestem zbyt błyskotliwa dziś. -.-
    Noo to podsumowaniem rozdziału drugiego niech będzie to, że lubię myśleć o sobie, jak o osobie raczej inteligentnej, a tu nie bardzo trafiam, wstyd. Aaaaalbo! Albo dajesz mi za mało wskazówek! Znaczy no nie, odpowiednio dajesz, bo ja w końcu jednak docieram do tego, jak to miało istotnie być, ale chciałabym wiedzieć wcześniej, nic nie poradzę. Z tą optymistyczną myślą lecim na rozdział trzeci! (Chciałam tylko zaznaczyć, że to już 17 tysięcy znaków, a jeszcze dwa i pół rozdziału przede mną, staram się, nie ma co!)
    A jakie to piękne, że nawet dyrektor jest stronniczy i zdecydowanie wyżej ceni magię praktyczną od innych bzdur. I jeszcze pogardliwy stosunek do Beauxbattons, ale to było dobrze widać nawet przy tym Turnieju Trójmagicznym w kanonie, że rzeczywiście w Beauxbattons ceni się chyba wyżej odtwórstwo, może teorię, może jeszcze inne podejście do magii, w Hogwarcie, nie licząc Harry’ego, który w sumie nie działał za siebie, jest w sumie podobnie, a w Durmstrangu nie ma patyczkowania się — częściowa transmutacja Kruma w rekina. Nie ma, że boli, to ma być rekin, bo ma rozszarpać wszystkich wokół, bo jego czary mają być bardziej spektakularne od innych, to on ma być najlepszy ale też zyskać największy rozgłos. Fajnie, że nawiązujesz do takiej postawy w swoim tekście.

    OdpowiedzUsuń
  17. Zastanawiam się, jakie też były właściwości magicznego zwierciadła, które kiedyś wisiało w Sali Zgromadzeń.
    „Sigyn nigdy nie była lubiana przez większość czarownic, głównie dlatego, ze znacznie odstawała od nich swoim charakterem i upodobaniami.” że
    „Nie chcemy was ograniczać w żaden sposób, bo żaden geniusz nie zrodził się[,] żyjąc w ograniczeniach.”
    Bardzo podoba mi się postawa Vasileva, tak bardzo pasuje do tej szkoły i do tych uczniów, tłumaczy w piękny sposób nie tylko postępowanie Twoich bohaterów, ale też splata się z charakterami durmstrangowych postaci Rowling. Bardzo cenię w Tobie tę spostrzegawczość i ładne łączenie faktów. Swoją drogą przemowa dyrektora jest nieco niepokojąca. Nie wiem, czy w Twoim Durmstrangu są ludzie, którzy nie do końca zgadzają się z poglądami Gellerta, Voldemorta czy w ogóle polityką przemocy, ale jeżeli jeszcze jacyś się uchowali, to na pewno podczas tej przemowy trzęśli portkami aż miło. Ja wiem, że ta szkoła jest dla twardych, ale ze względu na czasy, które właśnie znów się zmieniały, ich wizje miały się nareszcie zetrzeć z rzeczywistością i przypuszczam, że nie wszystkim wyjdzie to na dobre.
    „Pokiwali przecząco głową, a Sigyn wyszczerzyła zęby w uśmiechu.” Przecząco się kręci, twierdząco się kiwa. No i głowami, bo mieli oddzielne.
    Niesamowite, że dla nich wszystkich, znaczy zakładam, że dla Mort Noir głównie, tak skrajna przemoc nie jest niczym dziwnym. Przypuszczam, że Damon i tak pomógłby Sigyn, ale dopiero po pewnym czasie, można powiedzieć, że żeby nauczyła się swojej lekcji (ależ paskudna kalka), ale nie jestem pewna czy o to mu chodziło. Przyjemność z tego czerpał w końcu niemałą, zrobił to raczej dla własnej satysfakcji niż pouczenia rudej. Trochę to straszne, ale przede wszystkim smutne, co też siedzi w ich małych, pokręconych, przesiąkniętych określoną ideologią głowach. Nic dziwnego, że szkoła była mała — pomijając kwestię rygoru, przypuszczam, że jednak niewiele rodzin decydowało się z pełną świadomością na wysyłanie tam dzieci. Nawet najstraszniejsze arystokratyczne rody znane z Pottera posłały swoje dzieci do Hogwartu. Zakładam tu, oczywiście, że mieli wybór.
    Damon, na którego aż taki wpływ ma złamane serce? Hm, ale aż tak? Żeby aż tak się przez głupie serce zamknąć? Na tak długo? Bo Sigyn myśli o nim tak, jakby zawsze był taki, więc co, serce złamane jeszcze przed szkołą? Nie jestem pewna, czy mnie to przekonuje. Znaczy w jakimś stopniu na pewno, czemu by go to serce nie miało dogorzknić, ale żeby się nagle okazywało, że to wszystko to wina dziewczyny? Cały styl bycia Damona? No nie wiem. Jakby zła ich historia nie była.
    Ale jest też taka opcja, że to tylko opinia Sigyn, a ona, mimo swoich niezwykłych właściwości (może przejęła je od stłuczonego lustra, hehe), nie jest nieomylna, jest za to młoda i może ją trochę ten lowhejt związek z Damonem do niego w dziwny sposób przywiązał? Może po prostu chce to widzieć tak a nie inaczej?
    „Ostatnią rzeczą, której się spodziewała, jedząc w spokoju śniadanie, było otrzymanie koperty zapieczętowanej czerwonym stemplem – ledwie początek dzisiejszych rewelacji. Na stemplu odciśnięto logo, które znała aż za dobrze.” A to może jednak lakiem? Bo w laku się wyciska zazwyczaj symbole czy herby.
    Wydaje mi się, że nie trzeba myśli Jenny zaznaczać i kursywą i cudzysłowem, jedno spokojnie wystarczy.
    Ach, jest coś w tych przypadkowych mugolach, nie? ^^
    Ojaacie, Damon miał romans z kobietą prawie dwa razy starszą do niego! Co za fantastyczny pomysł! Powiem Ci, że teraz to złamane serce, które niby go zmieniło, brzmi dużo bardziej prawdopodobnie.

    OdpowiedzUsuń
  18. „– Kurwa, kurwa, kurwa, ja pierdolę, kurwa. Kurwa mać, ja pierdolę, kurwa-jebana-mać. Ja pierdolę, no nie, kurwa, po prostu, kurwa, nie. Jak teraz niby mam się, kurwa, dostać do tego pierdolonego, kurwa-jego-mać, Kotła? Nawet nie pamiętam tej pieprzonej ulicy... Wymyślił sobie, kurwa, Londyn. Dziurawy, kurwa-jego-mać, Kocioł. Nie ma, kurwa, szans. Ni chuja. Hej, Szefie, może spotkajmy się w pieprzonej Moskwie?! Ale, kurwa, nieee. Musi być Londyn. Ja pierdolę, kurwa, jak zwykle.” <3 Już wiem, czemu się w niej zakochał.
    No ja widzę, że ona w ogóle pociąga młodych chłopców, hehe. Ale powiem szczerze, że jestem oczarowana jej prostą, ale skuteczną kreacją. Prowadzisz ją tak, jaki ma charakter — zwięźle i po męsku i bardzo mi się to podoba. Jenna się nie pierdoli, Jennę łatwo zirytować, Jenna ma ważniejsze sprawy. I bardzo słusznie. A może to właśnie ta niezależność i konkretność pociąga w niej chłopców? Ale zadziwiająco, hm, przestraszona? Ostrożna? Jest w tym wszystkim. Ta cała akcja z kominkiem? Wiem, że znam ją może od kilkunastu akapitów, ale trochę mnie zdziwiła. Znaczy z jednej strony rozumiem — chce się stawić na czas i mieć to wszystko z głowy, a przy tym nie chce wpakować się w bagno, okej, ale jednak jakoś wyobrażałabym ją sobie bardziej po prostu idącą na żywioł, a myślącą później. Tak mi jakoś bardziej pasuje po tym, co do tej pory o niej napisałaś. Chociaż ta paranoja po Moodym… No nie wiem, chyba nadal mnie to nie przekonuje, strasznie się z tym męskim sposobem myślenia gryzie, choć już wcześniej na paranoję zakrawały jej przemyślenia na temat listu. Coś mi tu jednak zgrzyta.
    Piękne, bardzo zgrabne zakończenie pierwszej części rozdziału czwartego wywołało na moich ustach uśmiech. Podoba mi się sposób, w jaki prowadzisz Alastora, też jest konkretny i męski, ale w zupełnie inny sposób niż Jenna. Bo u niej mimo wszystko widać kobiecość w charakterze, jej paranoja przybiera postać kobiecego przerażania i zagubienia i jest absorbująca. Potrzebuje widowni? Potrzebuje pomocy? Nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć.
    Moody natomiast jest po prostu męski-męski, nie ma w nim nic zbędnego, a jego paranoja, to zwyczajna paranoja. Ładnie przedrzeźnia Jennę i patrzy na nią, jak na takiego rozwydrzonego kociaka, który chyba myśli o sobie lepiej, niż w rzeczywistości wygląda. I tu się z nim trochę zgadzam. Ale z drugiej strony ma do niej szacunek, musi mieć do niej szacunek, skoro ściąga ją tak nagle i widocznie potrzebuje jej pomocy. Pytanie jeszcze w czym?
    Hhahahah, co jest nie tak z Jenną i kotami? Bo coś tu jest ewidentnie na rzeczy!
    „– No to co? Nie żyje, więc raczej się nie obrazi. Ze śmiercią jej do twarzy.
    – Odeszłaś, bo kropnęli ci matkę, której i tak nie znosiłaś?” <3
    No to tak, troszeczkę mi ewoluowała wizja Jenny w głowie, lepiej trochę ją rozumiem, choć nadal nie do końca mi się składa w całość. Rozumiem fanatyczne poszukiwanie Insygniów, żeby udowodnić coś innym i sobie i rozumiem złość, że została oszukana. Nie rozumiem czemu to musiało być akurat siedmiu facetów, skoro i tak opisujesz ich zbiorowo i zarzucasz im dokładnie te same grzechy i pokazujesz, że byli dokładnie tacy sami. Dlaczego więc akurat siedmiu? Nie mogło być, nie wiem, dwóch? Trzech? Tylu morderców na ogonie też by mnie przerażało. Swoją drogą muszą rzeczywiście być kiepscy w tym, co robią, bo wygląda na to, że Jenna żyje sobie całkiem spokojnie i całkiem spokojnie przebywa w centrum magicznego Londynu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ale jeszcze a propos Twojego dopiska na końcu rozdziału — a chyba naprawdę jestem wolno myśląca, bo nie bardzo mam koncept na to. Znaczy tak, założyłam sobie już na początku rozdziału, że ten kot to musi być animag, a kto był animagiem kotem? No McGonagall. No dobra, a więc skoro założyłam, że to Minerva, to trzy postacie mogą być członkami Zakonu Feniksa, ale to nie ma sensu, bo dlaczego mieliby nachodzić Alastora? Chyba, że coś do Jenny mieli, ale nie mogli wiedzieć, że ona się pojawi, ten kot musiał tam być już wcześniej, bo nie wiedzieli, że się pojawi. A może właśnie wiedzieli? Bo, chwila, nie wiadomo, kto był adresatem listu, ale wiadomo, gdzie mieli się spotkać z Moodym… Tylko po co? Po co ktoś z Zakonu miałby ich śledzić albo czyhać na Jennę?
    Pozostaje więc opcja zbyt łatwa i oczywista i nie sądzę, żeby to ona była prawdziwa — trzech z siedmiu asasynów. Ale z uwagi na to, że w to nie wierzę, nie będę się na ten temat rozwodzić.
    Oooo, ale szkoda, liczyłam, że w piątym rozdziale rozwiejesz moje wątpliwości na ten temat, a tu mamy powrót do Durmstrangu.
    A co tu się nagle dzieje? Co to za narracja w teraźniejszym? Ahaa, bo to takie gorące krzesła, tak? No wydaje mi się, że, jakkolwiek sympatyczne, nie bardzo są potrzebne w tym tekście. Rozumiem eksperymenty i tak dalej, ale z tego kawałka akurat nie wynika nic nowego, czego nie można byłoby albo wyczytać, albo sobie wywnioskować wcześniej. Więc, jeżeli już bardzo zależy Ci na zatrzymaniu tego — a ja serio nie widzę powodu — to dorzuć tam coś nowego. Nawet jeżeli nie o Sigyn, to o samym Damonie, poprzez jego spojrzenie na nią.
    „– Właściwie, jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieć same hordy rozwydrzonych szczeniąt” jeśli
    Nooo i nie rozumiem tego okrutnie długiego opisu Gniazda. Nie rozumiem ni w ząb. Znaczy nie, kilka akapitów jest sensownych, opowiada coś fajnego — to o ogrzewaniu i zmianie rozmiarów — ale potem nagle skaczemy na jakieś książki, na sposób nauki. No niby fajna sprawa, ale można by to rzucić w zupełnie inny sposób, nie stawiając czytelnika przed taką ścianą opisu, który porywający jest tylko na początku. Ale może to wina mojego zmęczenia, nie wiem naprawdę, ten rozbudowany komentarz piszę nocami, więc może mi wiele spraw umykać, mam jednak szczerą nadzieję, że tak nie jest. No sympatycznie, że wspomniałaś coś o Estee, ale dziewczyna wydaje się rzeczywiście niezwykle bezbarwna na tle swoich rówieśników. Miło, że kocha się w Damonie, ktoś powinien się w nim kochać, w końcu jest super, ale w zasadzie wiele więcej się o niej nie da powiedzieć. Typowa nudna kujonka, ale wierzę, że w dalszych rozdziałach ją pogłębisz, bo w trakcie takiej rozmowy, jaką przeprowadziła z Damonem, rzeczywiście mogło być trudno.
    Fajne jednak poczyniła spostrzeżenie o tym, że przewiduje zanik domów. Koncept wydaje się sensowny przy tak małej ilości uczniów i i tak ich dużym, hm, indywidualizmie, a może po prostu wyobcowaniu (teraz już rozumiem ten akapit o wynikach solowy i rozbiciu i o tym, że generalnie integracji specjalnej nie było). Myślę, że to by działało, choć na pewno gwałtowna zmiana nie wchodzi w grę. Nadal przecież pozostałby podział na roczniki, zmieniliby tylko wszystkie małe klasy w jedną większą ogólną.
    Oooo, gorące krzesło Nahara jest dużo bardziej interesujące niż to Damona. Po nim przekonuję się jednak do ich idei, ale nadal wydaje mi się, że to Damona jest do poprawienia. Znaczy nadal nie wnosi ogromnej ilości informacji, ale muszę przyznać, że wątki, które dotyczyły Nahara były bardziej poszarpane i fajne, że scaliłaś je w jego wypowiedzi. Mam tu na myśli głównie tę sprawę z Sigyn, bo mamy tu i wyjaśnienie jej wyjątkowości i uściślenie zdolności prababki. Dodatkowo dowiadujemy się czegoś o Eru i stosunku Nahara do niego, co jest fajną sprawą, bo widać, że do ojca pewien respekt ma, ale nieporównywalnie większym szacunkiem darzy Gellerta. Ach, no i dosłowne podanie tego, że Nahar wants to live foreveeeeer, też super.

    OdpowiedzUsuń
  20. „Damon na moment oderwał oczy od kolejnej lektury traktującej o klątwach krwi i klątwach pokoleniowych” oczu
    A dlaczego nie odmieniasz Nifleheimu? Tak się zastanawiam od jakiegoś czasu.
    „– Zdradź mi sekret i uwolnij mnie. Uuuuuwooolnij mnieee...” Dumka na dwa serca, joł! ^^
    Aaa i gorące krzesło Anki też nie powala. Jakoś może spodziewałam się po niej większej ilości obserwacji, albo obserwacji dogłębniejszych…? Bo tu akurat masz rację, że nie wspominasz nic o niej, ona nie jest w tej historii specjalnie istotna, ale może jest coś jeszcze, co łączy ją z Sigyn, o czym mogłaby opowiedzieć? Bo na razie to za mało, tak mi się wydaje.
    „– A co[,] wybierasz się?”
    Aaa, mało coś strasznie treści w tym rozdziale, strasznie mało, nie mam nawet o czym gdybać, prócz tego, że ładnie łączysz wątek nieszczęścia Nahara z tym, dlaczego Damon potrzebny był Jennie, ale to w zasadzie wiedzieliśmy już wcześniej. Liczyłam, szczerze mówiąc, że coś powiesz na temat dymisji dyrektora, skoro już przeskoczyliśmy znów o ten rok, ale niestety niczego nie zauważyłam. Mogę tylko sobie gdybać i ja sobie gdybać będę zupełnie w oderwaniu od wszystkiego, że to Nahar jednak zrobi coś, o. I nawet nie wiem co, ale coś złego, to na pewno.
    Oooo, no dobra, ale dotarłam do końca tego jakże pięknego i rozbudowanego komentarza, więc przydałoby się jakoś wszystko podsumować. Ojacie, ale ciężko…
    Postaci Twoje są piękne i żywe, dialogi również, ale to zawsze. Ja nie wiem co Cię nagle napadło na te opisy, bez nich było naprawdę okej, a jak już koniecznie chcesz tyle ich naćkać, to rozrzuć je, pls, ja wiem, że potrafisz, bo przez całe opowiadanie rozrzucałaś, a tu nagle, jeb, macie ścianę tekstu o mało, w gruncie rzeczy, istotnych sprawach. Ściany opisów nigdy nie są dobre, ja sama bardzo intensywnie próbuję to sobie wtłuc do głowy. Gorące krzesła fajne, ale do przemyślenia raz jeszcze, jak dla mnie, bo po tym Nahara widać, że coś fajnego z tego może być. W zasadzie zastanawiam się, dlaczego ostatnie dałaś Ance, skoro sama wcześniej mówiłaś, że Sigyn-Nahar-Damon to główne trio. Czemu nie dałaś samej Sigyn się wypowiedzieć? Anka jest fajna, ale tutaj kompletnie niepotrzebna, zwłaszcza, że wcześniej w miarę sensownie przetykałaś narrację, a w jej przypadku rzuciłaś ją w samym środku sceny, która jako chyba pierwsza w tym rozdziale miała zadatki na taką, która rzuci nam jakieś nowe wskazówki. Ale może ja jestem ślepa i nie zauważałam rzeczy wcześniej? Dlatego nie wiedziałam kim są ci zakapturzeni kolesie w pubie? No mam nadzieję, że nie, serio, ale też z drugiej strony nie mogę uwierzyć, że napisałaś taki rozdział, który w ogóle w zasadzie nie posuwa opowiadania naprzód…
    Ale dalej, lubię Twoją narrację, bo jest bardzo płynna i niewymuszona. Nie przeszkadza mi wcale wplatanie kolokwializmów, jest w tym coś Twojego i to akceptuję, podoba mi się wręcz, to trochę jak Sapkowski z tymi jego współczesnymi przekleństwami w realiach quasi średniowiecznych. Niby źle, ale wszyscy to kochają. Ładnie bardzo prowadzisz narrację nawet wtedy, kiedy skaczesz ze sceny na scenę, może to jest powiązane z tym, że zawsze wiesz, co powiedzieć i co wsadzić bohaterom w usta, ładnie więc umiesz zakończyć jedną scenę i ładnie rozpocząć drugą.
    O, właśnie, lubię wielowątkowość fabuły i podziwiam, że ogarniasz prowadzenie jej, bo panujesz nad wszystkimi kwestiami, które poruszyłaś i rzucasz systematycznie okruszki do większych czy mniejszych tajemnic czy niedopowiedzeń, które wprowadzasz, bardzo to się chwali, bardzo.
    Chciałabym też podsumować bohaterów, ale tak dużo mam o nich do powiedzenia i w zasadzie wszystko powiedziałam wcześniej, że zbieranie tego do kupy wydłużyłoby ten komentarz o kolejne pięć stron, a nie wniosłabym tym nic nowego. Dla podsumowania sympatii, żebyś mogła dopisać moje zdanie do statystyk:

    OdpowiedzUsuń
  21. Nahar jest niepokojący i niejednoznaczny, w zasadzie nie wiem co o nim myśleć. Rozumiem nareszcie, dlaczego go tak ta nieśmiertelność interesuje i to rozwiewa trochę moje długaśne wątpliwości i rozważania, które snułam przy okazji któregoś rozdziału. Kojarzy mi się tutaj trochę z Harry’m Osbornem ze Spider-Mena (głęboko ubolewam przy okazji nad prostackością moich skojarzeń), z tym, że ta klątwa na nim ciąży i za wszelką cenę chce się ratować. To w sumie przechyla szalę na jego korzyść. Werdykt końcowy — Nahar jest, obok Sigyn, najbardziej złożonym bohaterem tego opowiadania i jego kreację kocham chyba najbardziej w tym opowiadaniu, ale do niego samego nadal ciężko mi się ustosunkować.
    Sigyn jest szalona i przywodzi trochę na myśl Bellatrix. Zło dla samego zła, perwersyjna przyjemność z zadawania, ale i odczuwania bólu. Bardzo ładnie ją prowadzisz, jest zdecydowanie bardziej jednoznaczna światopoglądowo niż Nahara, za to jest dużo bardziej chaotyczna charakterologicznie. Nigdy nie wiadomo, czego można będzie się po niej spodziewać. Boję się jej, ale strasznie mi się jako postać podoba, jest bardzo konsekwentna i wiarygodna.
    Damon, jak widzę, z głównego bohatera spadł do pozycji najmniej istotnej osoby w trio, jest bardziej ogniwem łączącym wątki ze sobą, jak to jest w przypadku choćby Nahara, Niflheimu i Jenny. Zrezygnowałaś z opisywania go głębiej dosyć szybko, pozostał na poziomie w zasadzie bohatera tła, czego w sumie trochę żałuję, ale jak widzę przy nim Sigyn i Nahara, to się nie dziwię, bo chłopak zdecydowanie nie jest tak interesujący jak oni. W zadzie, to co ma swojego, to to biedne serce złamane przez Jennę i to jest w zasadzie strasznie mało. Ma też strach i niezdecydowanie i to mi się znacznie bardziej podoba i mam nadzieję, że to z niego wyciągniesz w przyszłości i że postawisz go przed wieloma niejednoznacznymi sytuacjami.
    Jenna jest fajna, ale nadal trochę mi zgrzyta jej kreacja, może dlatego, że sama ją podważasz słowami Alastora. Za słabo jest zarysowana, żeby jej robić coś takiego i nie wprowadzać zawirowań w odbiorze czytelników. Zastanowiłabym się jeszcze raz nad tą sceną z kominkiem, dałabym jej samej pokazać, że nie jest chaosem, a twardą babką, wtedy będziesz mogła ją uwagami Szalonookiego podważać tle, ile Ci się będzie żywnie podobało, a nawet się nie zachwieje. Fajne są w niej te romanse z młodszymi, nawet bez tłumaczenia o tym, że ich wykorzystuje, fajna jest konkretność i niewiara w magiczny rząd (mogę tak powiedzieć o ministerstwie?), fajny fanatyzm w poszukiwaniu Insygniów, mimo tego, że sama chyba nie do końca w nie wierzy. Zresztą przy nich nie chodzi o poszukiwanie ich dla poszukiwania ich, ale o poszukiwanie ich dla odnalezienia siebie w oczach innych. To też naprawdę fajna sprawa.
    Z dodatkowych postaci fajnie zapowiada się Mag, chętnie zobaczyłabym go więcej, zwłaszcza w relacjach z Sigyn, mają fajną chemię i nie mówię tu nawet o napięciu seksualnym czy czymś w tym stylu. Fajny jest Romek w dokładnie takiej ilości, w jakiej występuje, tak samo Moody, dyrektor i nauczyciele pozostali. Za dużo, moim zdaniem, w tym rozdziale ostatnim Anki i Estee, ale to może dlatego, że za mało się w nim dzieje i ich role wyglądają przy tym na naprawdę spore.
    Uf, streściłam się o bohaterach, streściłam się o narracji…

    OdpowiedzUsuń
  22. Świat kreujesz świetny, zarówno Durmstrang jak i kawałeczek Londynu i Moskwy, choć o tych ostatnich ciężko jeszcze więcej powiedzieć, ale to nie jest wada, bo na razie nie są dla opowiadania znaczące. Durmstrang za to jest wykreowany bardzo ładnie, widać, że jest przemyślany i rozplanowany, budujesz go tak pięknie szczegółami, nie potrzeba do tego wielkich opisów i, proszę, nie daj się na nie więcej namawiać, to miejsce jest na tyle enigmatyczne, że te szczegóły budują je wystarczająco, nie potrzeba mu dokładnych informacji, która sala znajduje się obok której i jakie obicie mają meble w pokoju pierwszoroczniaka. Zastanów się nad tym, co sama uważasz za interesujące, o czym sama chciałaś czytać, zanim zaczęłaś to pisać. Owszem, jest masa rzeczy, których jeszcze jestem ciekawa, ale to nie są sprawy, których wytłumaczenie jest potrzebne w tym opowiadaniu. Poczekam więc aż skończysz i napiszesz serię miniaturek o wszystkich drobiazgach, które są fascynujące.
    Czy coś jeszcze chciałam napisać? Może tyle, że przykro mi, że nie było mnie tu tyle czasu, żeby Cię dopingować, ale staram się teraz nadrobić i kopnąć Cię mocno w tyłek, żeby to skończyła i nigdzie nie uciekała. Tłumaczyć na fanfiction.net, to możesz sobie, jak już postawisz ostatnią kropkę w polskiej wersji. Piękny mamy język, ja chcę w moim pięknym języku poczytać to piękne opowiadanie, pls!
    I największe podsumowanie ever: czytało się super, kocham tego fika, jesteś najlepsza!
    Pozdrawiam serdecznie bardzo bardzo!

    PS Nie chcę nic mówić, ale trzynaście stron i prawie siedem tysięcy słów, kurde, chciałabym kiedyś dostać taki komentarz. :D A tak serio, to mam naprawdę nadzieję, że pomogę, bo naprodukowałam się jak głupia. ;p

    OdpowiedzUsuń