Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

środa, 14 maja 2014

Rozdział IV (cz. 2)


Zgłaszam, że Rozdział IV (w obu częściach) ma dużo kurew i tym podobnych :) Być może kontrowersyjny, zależy, jak kto radzi sobie z seksualnością, ja tam lubię starszych.

~asylum~

Rozglądnęła się. Otaczali ją sami mężczyźni, w znacznej większości przypominający spasione, niechlujnie ubrane świnie pożerające łapczywie tłuste żeberka czy nóżki kurczaka. Byli zwyczajnie obrzydliwi, kiedy pakowali do swoich gęb kolejne porcje gulaszu i zagryzali chlebem, a następnie otwierali paszcze, żeby przedstawić swoje poglądy równie obleśnym kompanom, głośno artykułując każde słowo, plując im przy tym w twarz kawałkami przeżuwanego jadła. 
W głębi sali, z dala od całej biesiady przypominającej ludzki chlew, dostrzegła czarnego kota siedzącego na parapecie. Kręcił leniwie ogonem i w skupieniu wodził ślepiami po całym lokalu. Zatrzymał wzrok na Jennie. Odniosła wrażenie, że obserwował ją od jakiegoś czasu i, mając tego świadomość, nie czuła się najbezpieczniej.
 Ten kot się na mnie gapi.
 Co? Gdzie?
 Tam.  Skinęła głową na parapet.
Moody spojrzał przez ramię. Faktycznie siedział tam kot. Kot, jak każdy inny, nic nadzwyczajnego. Zwrócił się do Jenny z miną pełną fałszywej wyrozumiałości:
 Nic się nie bój, jak do ciebie podejdzie, to najpierw będzie miał do czynienia ze mną!
Trzepnął ją porządnie w łeb.
 Weźże się pozbieraj, kobieto!
Fuknęła na niego, wzięła trzy głębokie wdechy i ze wszystkich sił starała się skupić myśli na celu tego całego spotkania.
 Szef Szefa każe nam znaleźć trzy rodzinne suweniry: cholerną witkę z czarnego bzu, kawałek firanki i grawerowany kamyk  zaczęła głosem pełnym pretensji, a jednocześnie sugerującym, jak bardzo idiotyczny był ten pomysł sam w sobie.  Cała świta Szefowego szefa szuka fikcyjnych atrybutów śmierci, podobno dla dobra ogółu, a co się dzieje parę dni później? Ważne typki rozpływają się w powietrzu, te wasze cholerne media tuszują autentyczne morderstwa, a cała reszta tajnego stowarzyszenia magów i czarodziejów siedzi wygodnie w swoich fotelach wartych tysiące galeonów, udając, że nic nie zaszło i wszystko jest pod kontrolą. Przypadek, tak?
 Szukaliśmy Insygniów, ponieważ Dumbledore tak chciał. Koniec sprawy. Do widzenia. Kropka.
Pieprzony Dumbledore i jego stracone zachody m ł o d o ś c i. Kurwa.
 Nie odzywałeś się przez tyle lat, nie wiem, czego teraz oczekujesz?
 Sama kazałaś się do siebie nie odzywać. „Kończę z tym, nigdy niewiadomo, co tym szajbusom przyjdzie do głowy...” Twoje słowa, Jenna, twoje słowa. Nie powinnaś była odchodzić.
 Rąbnęli mi matkę, co miałam robić?! Najwyraźniej szlamy z obsesją na punkcie Hamleta nie mają racji bytu w Ministerstwie. Departament–Niewłaściwego–Użycia–Produktów–Mugoli–Pocałuj–Mnie–W–Dupę.
Uciszył ją gestem.
 Nie wyrażaj się.
Wzruszyła ramionami, prychając lekceważąco.
 Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Szlama jest szlamą, nie ma się co oszukiwać.
 To twoja matka...
 No to co? Nie żyje, więc raczej się nie obrazi. Ze śmiercią jej do twarzy.
 Odeszłaś, bo kropnęli ci matkę, której i tak nie znosiłaś?
Na chwile zapadła cisza. Jenna przyłożyła do ust swój cynowy pucharek z Ognistą Whisky i wypiła wszystko jednym haustem. Skinęła na barmana i wskazała na pustą czarkę. Zapowiadał się długi wieczór.
 Odeszłam, bo Ministerstwo i jego polityka... nie współpracowało z moimi życiowymi wartościami. Być może popełniłam błąd  wyznała niskim, uwodzicielskim tonem. Whisky robiła naprawdę ciekawe rzeczy z jej barwą głosu.  A być może to raczej Szef popełnił błąd, nie rzucając tej roboty razem ze mną  dodała i sięgnęła po kolejnego drinka.
Moody bezmyślnie zataczał pucharkiem leniwe kółka, patrząc jak złocistobrązowa substancja uderza o jego ścianki. Wyglądał tak, jakby szukał w niej odpowiedzi na nurtujące pytania.
Bo cholerne babsko miało rację – jakimś sposobem wiedział, że kiedyś rzuci tę robotę. Kiedyś.
 Zawsze wolałaś wszystko robić po swojemu – stwierdził bez entuzjazmu. Jenna prychnęła, nieznacznie się uśmiechając.
 Ta. I dlatego chce mnie kropnąć teraz przynajmniej siedmiu bubków. Moje zdrowie! – Uniosła pucharek do góry, po czym upiła solidny łyk, w nadziei, że alkohol pomoże zapomnieć o siedmiu asasynach, którzy siedzą jej na głowie i tylko czekają na okazję, żeby ją sprzątnąć.
 O, życie jednak ugryzło w dupsko?
 Może. A może nie, w końcu mam coś z tego.
 Niby co? Raczej nie poszanowanie w branży...
 Nie. Mam informacje, sprawdzone i potwierdzone. Uszanowanko w branży do szczęścia nie jest mi potrzebne, a życie to dziwka – zerżnie cię przy każdej okazji, a potem jeszcze każe sobie za to zapłacić.
 Ma zdzira tupet! – przytaknął zgodnie, popijając whisky.
 Nawet nie masz pojęcia... Kiedy ostatnim razem się widzieliśmy, ustaliliśmy, że jak nadarzy się okazja, to pójdziemy za tropem, bez względu na konsekwencje, tak?  Spojrzała mu głęboko w oczy. – No to poszłam za tropem, Szefie, jeszcze zanim wpakowałam się w ten cały burdel ze zleceniami. W Kopenhadze trafiłam na coś, kilka tygodni po odejściu.
Moody stłumił parsknięcie. Jenna nawet nie zwróciła na to uwagi, czuła przyjemne odrętwienie i ciepło ogarniające jej ciało. Z każdym kolejnym łykiem zapominała, jak bardzo nienawidzi Londynu i tego świńskiego chlewu, w którym obecnie się znajdowała.
 Mieszkałam w Kopenhadze jakiś czas, miałam co robić, więc...
 Myślałem, że nienawidzisz wielkomiejskich snobów? – Zarzucił, zanim zdążyła dokończyć. Przez moment milczeli, patrząc sobie wnikliwie w oczy. Jenna nie mogła się oprzeć wrażeniu, że właśnie przyłapano ją na jakimś karygodnym przestępstwie, a w każdym razie nieufny i przesadnie podejrzliwy wzrok Moodyego wpędzał ją w jakieś bliżej nieokreślone (i zupełnie bezpodstawne!) wyrzuty sumienia.
 Tak...? – przytaknęła niepewnie. – To znaczy nie! Nieważne.
Moody pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem na temat kobiecej natury.
 Jakoś wylądowałam w Norwegii na kilka miesięcy. Jak mówię, trafiłam na coś. Miałam trop, tego się trzymałam. Jeśli chodzi o różdżkę... Wydaje mi się, że ktoś ją nadal ma, dlatego nie interesowałam się nią za długo. Zresztą, na północy mają zupełnie inne podejście do tych rzeczy, mają trochę większą perspektywę jeśli chodzi o magię, zupełnie inną... nieważne. Kwestię firanki zignorowałam i pozwól, że pozostawię bez komentarza. – Moody wywrócił oczami i prychnął do swojego pucharu, rozlewając trochę alkoholu po brodzie. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia i wypił łapczywie kilka kolejnych łyków. – Tych siedmiu bubków, których nasłały na mnie sfrustrowane, owdowiałe paniusie, bo spuściłam do piachu ich, nawiasem mówiąć nie do końca wiernych, małżonków... Kolesie ze sobą jako-tako nie mieli nic wspólnego, ale każdy miał jakąś informację. Fakty się dodawały, no więc brnęłam w to dalej, dopóki nie odkryłam, że użeram się ze zwykłymi naciągaczami szukającymi przygód. Skurwysyni. – Zatrzymała się na chwilę, a jej twarz przybrała dziwny grymas, jakby Jenna rozpamiętywała jakiś przykry incydent. – Wyrównałam z nimi, że tak powiem, rachunki. Dlatego mam teraz kolegów po fachu na głowie, ale – jak widać – jeszcze żyję, więc, jeśli mam być szczera, to chujowo wykonują swoją robotę. No, a potem poznałam dzieciaka z Durmstrangu i...
Moody odchrząknął, co zdekoncentrowało Jennę wystarczająco, by straciła cały wątek i puentę wypowiedzi.
 Nie jestem wystarczająco pijany na tę rozmowę – oznajmił niezręcznie.
Dopił do końca swoją whisky jednym haustem, a wolną ręką już dawał sygnał barmanowi, żeby podał następną.
Jenna odruchowo zacisnęła mocno szczękę i spojrzała na niego wilkiem.
 Ja nie kwestionuję twoich metod eksploracyjnych – syknęła przez zęby.
Moody wzruszył ramionami i wyrwał z rąk barmana cynowy pucharek wypełniony do połowy Ognistą Whisky. Dał Jennie do zrozumienia, że potrzebuje chwili na zebranie myśli.
Kot znowu ją obserwował.
Kiedy patrzyła czarnej bestii prosto w ślepia, czuła niepokój (nieco stłumiony przez alkohol, który skutecznie zwiotczał jej ciało od jakiegoś czasu). Były pełne nierozwiązanych zagadek, nienaturalnego spokoju i jakiejś tajemnej mocy, zupełnie jakby miały zdolność do kontrolowania jej uczuć. Nieważne jak, ale najwyraźniej działało.
Ogarniał ją lęk. Sama nie wiedziała przed czym konkretnie. Czy chodziło o siedmiu nieboszczyków, których zabiła z zimną krwią, czy o samą kwestię Insygniów Śmierci, których szukanie tak wiele ją kosztowało.
Kilka lat temu, kiedy Dumbledore, zaufany człowiek Szefa i były dyrektor zresztą, wyraził swoje obawy związane z tym, co się może stać w przyszłości, jeżeli nie odnajdą wszystkich trzech Insygniów, miała zupełnie inne podejście do sprawy. Jako aspirujący młody auror chciała dowieść, że jest tego warta.
Że mimo różnicy poglądów z Ministerstwem, jest w stanie pracować w imię większego dobra (notabene już czekało na nią nowe stanowisko w Biurze Aurorów).
Że jest w stanie schować swoją dumę do kieszeni, zapomnieć o własnych ideałach i pracować uczciwie i lojalnie dla ludzi, którzy czarownice jej pokroju traktowali jak ścierwo.
Odnajdując chociaż jedno z legendarnych Insygniów, udowodniłaby wszystkim, do czego jest zdolna zraniona młoda kobieta. Niedoceniana przez starszych aurorów ze względu na wiek i płeć. Wyśmiewana przez „koleżanki” przez tyle lat – za wygląd, za odmienne zdanie. Poniżana na okrągło przez arystokratycznych, czysto-krwistych snobów tylko dlatego, że była żałosną hybrydą dwóch wybryków natury, charłaka i szlamy.
Kot penetrował jej duszę, wyciągając z pamięci najbardziej bolesne obrazy.
Bydlę, nie kot.
Otrząsnęła się z przykrych wspomnień. Już nie była tą samą osobą, nie tak naiwną, nie tak głupią, by kiedykolwiek poświęcać się dla cudzych idei, dla większego dobra. O nie.
Moody nabrał głośno powietrza, zwracając na siebie uwagę.
 Ja nigdy nie sypiałem z siedmioma naraz – oświadczył ochrypłym, jakby przepalonym od alkoholu głosem.
 Co...? Ja... nie spałam z nimi wszystkimi naraz.
 To w takim razie jak? Tydzień ma siedem dni, stały grafik czy ruchome godziny? Nigdy się nie nauczysz... Nic dziwnego, że teraz chce cię majdnąć siedmiu asasynów, a ty sama prowadzisz swój plugawy interesik, tu zlecenie, tam chłoptaś. Na tym polega twoja praca teraz? Zabijasz jednego, dostajesz siedmiu kolejnych, a w międzyczasie korzystasz z życia?
 Wszyscy mieli coś wspólnego z tym twoim, kurwa, kamieniem! Sprzątnęłam ich za... Za coś innego.
Czy to rzadko się słyszało w tym świecie, że ten naszyjnik należał do tego czarodzieja, a te klejnoty to suweniry rodzinne słynnego rodu czarodziejów wywodzących się z arystokracji? Naturalnie, że im uwierzyła, kiedy opowiadali o Niflheim i o tym, co w sobie kryje. Tak bardzo chciała znaleźć choć jedno Insygnium.
Nigdy więcej lekceważących spojrzeń. Nigdy więcej bycia popychadłem.
 Chciałam wrócić, Szefie... – powiedziała cicho po chwili. – Chciałam mieć ten kamień i chciałam wrócić. Wtedy nie odpowiadało mi to życie tak bardzo, jak myślisz... Dlatego robiłam, co mogłam, żeby dostać się do tego pierdolonego kamienia, a przynajmniej tak mi się wydawało. – Wypiła kolejny pucharek whisky do końca, a jej policzki podeszły czerwienią. – Szczerze? Miałam dość samotności i zastanawiania się, co mogę robić jako niedoszły, pożal się Merlinie, auror bez potwierdzonych kwalifikacji, żeby nie zastanawiać się, czy wyżyję na jednym bochenku chleba przez tydzień... A jeśli chodzi o moje metody, którymi tak bardzo gardzisz, to wiedz, że są zaskakująco skuteczne. W każdym razie teraz są.
Oczywiście, że wtedy zrobiłaby wszystko, żeby zdobyć ten kamień.
Oczywiście, że im uwierzyła.
Siedmiu różnych czarodziei – od każdego potrafiła uzyskać dokładnie to, czego potrzebowała: pieniądze i informacje. Dlatego nie martwiła się o swoją przyszłość, przecież była o krok od znalezienia Insygnium.
Ale włócząc się po Górach Jotunheim w poszukiwaniu Krainy Śmierci, przypadkiem odkryła prawdę – że cały czas karmiono ją mitami i opowieściami północy; odkryła, że żywi nie mają wstępu do Niflheim, więc ktokolwiek ulokował tam cholerny kamień wskrzeszenia (zakładając, że ta część opowiastek była prawdziwa), musiał być kimś więcej, niż czarodziejem.
Myśleli, że nigdy nie pozna prawdy, że będą mogli oszukiwać ją w nieskończoność. Sprawiali wrażenie wiarygodnych, kiedy opowiadali o własnych ambicjach, o byciu niedocenianym przez żony, które Merlin jeden wie dlaczego w ogóle poślubili (przecież były takie nieczułe, niewdzięczne), o byciu niezrozumianym, o wierze w wyższą idee, którą przecież Jenna też wyznawała.
Głupcy.
Naprawdę nie powinni byli wciskać jej na milion różnych sposobów fałszywych reprodukcji, tylko po to, by czerpać korzyść i przyjemność z jej naiwności i determinacji. To był moment, w którym zdecydowała, że jeśli jej dobre zamiary są nagradzane podłością, to nigdy więcej nie poświęci nic w imię większego dobra, zwłaszcza siebie.
Pieprzyć Dumbledore'a i jego poronione idee. Pieprzyć Ministerstwo i czystokrwistych snobów. Nie będę niczyim pionkiem w grze, której zasad mi nie przedstawiono. Każdy ma swoje zasady, więc ja ustanawiam teraz moje, zaczynając od poderżnięcia gardła siedmiu sukinsynom.
Nic dziwnego, że jej awersja do mężczyzn jedynie wzrastała. Ale z kolei młodsi... Nie mieli pojęcia o życiu. W każdym z nich widziała część dawnej siebie, ogromną determinację, która pochłaniała ich do tego stopnia, że byli w stanie uwierzyć w każde jej słowo.
Strony się odwróciły. Teraz ona korzystała, a inni dawali się nabrać.
Głupie dzieciaki, nigdy się nie nauczą.
Sama wybierała kiedy, dla kogo i za ile pracuje. Pierwsze zlecenie otrzymała od samej siebie – nagrodą była zemsta, a jej skutki nie przeszły niezauważone. Znikąd pojawiały się kolejne propozycje, sowy przylatywały i odlatywały. I nie zadawała żadnych pytań (Dlaczego akurat on? Sprawa osobista czy coś poważniejszego?), już nie potrzebowała żadnej idei, by wykonywać swoją pracę.
 Byłam zbyt blisko, żeby odpuścić, Szef rozumie? – kontynuowała, trochę bardziej cynicznym tonem, jakby kpiąc z samej siebie, z osoby, którą kiedyś była. – Za wysoko zaszłam, żeby sobie darować. Wysoko, naprawdę wysoko. Mogłam go mieć i gdybym tylko go wtedy znalazła... – Machnęła ręką, jakby ponownie zgubiła wątek.
Tak naprawdę uświadomiła sobie, że skoro nie osiągnęła żadnych znaczących rezultatów, to ciągnięcie tego tematu nie miało najmniejszego sensu.
Tym bardziej nie chciała mówić o rzeczach, które robiła, żeby osiągnąć swoje cele. Były nikczemne, niegodziwe i na swój sposób podłe. Wprawdzie brzydziła się ich, ale wtedy jej ambicja była silniejsza od wyrzutów sumienia.
 Nieważne. Chodzi o to, że na północy chodziły pogłoski, że kamień jest częścią jakiegoś, pożal się Merlinie, sygnetu. Nawiedzeni szmalcownicy nazywali go... eee... Perła... Diament? Nie. Kryształ. Kryształ z Niflheim, Krainy Śmierci – jak zwał tak zwał, cokolwiek.
 A masz kamień?
 Niezupełnie. – Sięgnęła po chlebak, wyciągnęła z niego pergaminy z zapiskami i wyłożyła je przed Moodym na ladę. Pobieżnie zeskanował kilka stron, nie bardzo rozumiejąc, w jaki sposób te notatki mają cokolwiek wspólnego z Insygniami.
 Walkirie? Wiem o wilkołakach i trytonach – istnieją – ale walkirie?! Mówiłem ci żebyś robiła notatki na temat różdżki, kamienia i peleryny – a nie studiowała baśnie północy z analizą i interpretacją tekstu.
 Szefie, ale to jest nasz najlepszy trop, rok temu...  Nie zdążyła dokończyć, Moody już szykował się do obalenia tego nonsensu.
 Nie uczepiłaś się przypadkiem mitologii tylko dlatego, że chcesz, żeby to była prawda, bo po prostu chcesz znaleźć ten kamień?
 Nie, Szefie. To nie ma nic do rzeczy.
 Akurat.
 Widać, Szefie, nie byłeś na północy. Mówię, oni mają całkiem inną perspektywę pojmowania magii.
 Szerszą, jak mniemam.
Jenna wywróciła oczami.
 No próbowałam powiedzieć, zanim Szef się wtrącił, że w zeszłym roku poznałam dzieciaka z Durmstrangu...
 A ma kamień?
 Eee... Niezupełnie.
Moody zastanwiał się, gdzie w tej chwili leży granica absurdu tej rozmowy.
 To może chociaż wie, gdzie leży to twoje Niflheim?
 To znaczy...
 Jenna! Nie mamy czasu na teoretycznie możliwe wyjścia z sytuacji. Biorąc pod uwagę tego czarnoksiężnika teraz... Musimy być pewni! Im wcześniej poznamy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, tym lepiej. Jak niby mamy się przygotować na coś, czego nigdy nie widzieliśmy?
 Jak Szef da mi szansę się wypowiedzieć, to może...
 No?
 Jeżeli ten czarnoksiężnik jest tak potężny, na jakiego na razie wygląda, a w każdym razie rokowania na przyszłość ma bardzo dobre, a szef Szefa nigdy nie zrezygnował z poszukiwań... To myślę, że powinniśmy tam zajrzeć.
Naturalnie w tym czasie ani ona, ani Moody, ani Dumbledore nie mieli pojęcia, że kamień wskrzeszenia znajdował się bliżej, niż sądzili. Ukryty gdzieś w bezpiecznym miejscu w wiosce Little Hangleton. Natomiast ani Moody, ani Jenna nie mogli wiedzieć, że Czarna Różdżka oraz Peleryna Niewidka posiadały już swoich właścicieli, którzy obecnie znajdowali się w Hogwarcie.
Nagle coś odwróciło jej uwagę – czarny kot zeskoczył z parapetu i pobiegł w kierunku drzwi. Po chwili w wejściu stały trzy zakapturzone postacie w czarnych płaszczach do ziemi, każda z nich trzymała w pogotowiu różdżkę.
Jenna spojrzała z przerażeniem na Moodyego.
 Mówiłam ci, że ten kot...
 Jazda stąd!
Wiedziała, że podróż siecią Fiuu to był zły pomysł.

~asylum~

To na końcu, to nie jest cliffhanger i nigdy w zamyśle nim nie miał być. Wydaje mi się, że można zgadnąć, o których typów chodzi.  (Chyba.)
   

4 komentarze:


  1. Czytając tę część w pewnym momencie zadałam sobie pytanie, jak to możliwe, że inne, o wiele słabsze technicznie i merytorycznie opowiadania mają fanów na pęczki, a Twoja historia przechodzi jakoś tak bez milionów komentarzy i odsłon. Dlaczego? Przecież ta historia ma w sobie wszystko, czego trzeba, by zainteresować. No cóż, chyba nie zrozumiem pewnych zasad rządzącyh blogosferą. Trudno.
    W każdym razie cieszę się, że mogłam poznać co nieco Jennę, jej sposób bycia, myślenie. Chwilami miałam wrażenie, że jest nieco podobna do Dahlii, ale to było tylko wrażenie.
    „Pieprzony Dumbledore i jego stracone zachody m ł o d o ś c i. Kurwa.” - to zdanie zmegustowałam z wielką przyjemnością. Było bowiem jak wisienka na torcie. Zwłaszcze krótkie i zwięzłe słowo na K na samym koncu.
    "Departament–Niewłaściwego–Użycia–Produktów–Mugoli–Pocałuj–Mnie–W–Dupę." - ta nazwa również w jakiś niezwykły sposób mnie ujęła. Nie mam pojęcia dlaczego. Może po prostu lubię takie "dodawanki".
    Bardzo ładny opis "klienteli" lokalu, którzy utytłani "żrą jak świnie". Uwielbiam twoje płynne dialogi. Po prostu uwielbiam! <3
    Jak to dobrze móc znów zagłębić się w tekście pochodzącym od ciebie. Co za radość spotkać znajomy, lubiany styl!

    xoxo


    ps. niestety nie wiem, jak poprawić komentarze, ale postuluję sprawdzić w google. Mi osobiście pomogło w paru przypadkach. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba, szczególnie Grindelwaldyzm i Sigyn. Lubię, kiedy jest dużo sarkazmu, ironii, cynizmu i czarnego humoru, a Twoje dialogi są bezbłędne ;) Kocham motyw Durmstrangu, jeżeli nie jest on przesadzony, a ten jest z pewnością świetny. Jedyne, co mi się nie spodobało, to Jenna. Ja wiem, że to może mieć jakiś wpływ na dalsze wydarzenia et cetera et cetera, ale po prostu nie przemawia do mnie rozdział IV. Nic na to nie poradzę. Nie przestaję jednak czytać i z niecierpliwością czekam na następny wpis. Duuuużo weny twórczej, P.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Anta Mercure
    Ojej, Anto <3 Ty wiesz jak dopieścić moje już i tak wysoce narcystyczne ego. Szczerze mówiąc, jeśli o popularność blogową chodzi, to ja się cieszę z każdego czytelnika. Jeżeli ta historia umila komuś czas, to jestem spełniona.

    Naprawdę się cieszę, że Tobie ten czas umilam swoimi głupawymi tekstami :) i zawsze liczę się z Twoją opinią czy krytyką, bo znamy się już długo na tej blogosferze. I to jest fajne, bo fajnie się obserwuje też jak Twoje pisanie i wyobraźnia ewoluują. Człowieki są fascynujące, nie uważasz? <3

    Tak, Jenna jest podobna do Dahlii, a nawet powiem więcej był to zabieg celowy i nawet nie masz pojęcia, jak mnie to raduje, że zauważyłaś. Chociaż Dahlia być może nie była najlepiej skonstruowaną bohaterką, to jednak odniesienie do niej - i do Damona także - było obecne w mojej głowie podczas pisania Jenny.

    Co za radość ucieszyć Antę głupawym kawałkiem fanfika! Naprawdę <3

    xxx

    PS Html mnie nie lubi, google też. Trzeba było iść na informatyke...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Anonimowy
    Bardzo mnie to cieszy, drogi Panie/droga Pani P.
    Jeżeli chodzi o Sigyn i Grindelwaldyzm - skaczę z radości, że jakieś wątki trafiają do kogoś i nawet moje głupawe poczucie humoru i chyba nadużycie sarkazmu da się lubić. Natomiast co do Jenny - także mnie to cieszy, że może się ona nie podobać albo nie przemawiać do kogoś. Podobnie jak Sigyn - ma swój fanklub, ale też nie wszyscy ją lubią; świadczy to o tym, że każdy może znaleźć sobie kogoś w tym fanfiku kogo lubi, a kogo nie. Dlatego też dziękuję za opinię i mam nadzieję, że następne rozdziały nie zawiodą. :)
    Pozdrawiam,
    xxx

    OdpowiedzUsuń