Zgłaszam, że Rozdział IV (w obu częściach) ma dużo kurew i tym podobnych :) Być może
kontrowersyjny, zależy, jak kto radzi sobie z seksualnością, ja tam lubię starszych.
~asylum~
Rozglądnęła się. Otaczali ją sami mężczyźni, w znacznej większości przypominający spasione, niechlujnie ubrane świnie pożerające łapczywie tłuste żeberka czy nóżki kurczaka. Byli zwyczajnie obrzydliwi, kiedy pakowali do swoich gęb kolejne porcje gulaszu i zagryzali chlebem, a następnie otwierali paszcze, żeby przedstawić swoje poglądy równie obleśnym kompanom, głośno artykułując każde słowo, plując im przy tym w twarz kawałkami przeżuwanego jadła.
W
głębi sali, z dala od całej biesiady przypominającej ludzki chlew, dostrzegła
czarnego kota siedzącego na parapecie. Kręcił leniwie ogonem i w skupieniu
wodził ślepiami po całym lokalu. Zatrzymał wzrok na Jennie. Odniosła wrażenie,
że obserwował ją od jakiegoś czasu i, mając tego świadomość, nie czuła się
najbezpieczniej.
– Ten kot się na mnie gapi.
– Co? Gdzie?
– Tam. – Skinęła głową na parapet.
Moody
spojrzał przez ramię. Faktycznie siedział tam kot. Kot, jak każdy inny, nic nadzwyczajnego. Zwrócił się do Jenny z miną pełną fałszywej wyrozumiałości:
– Nic się nie bój, jak do ciebie podejdzie, to najpierw
będzie miał do czynienia ze mną!
Trzepnął
ją porządnie w łeb.
– Weźże się pozbieraj, kobieto!
Fuknęła
na niego, wzięła trzy głębokie
wdechy i ze wszystkich sił starała się skupić myśli na celu
tego całego spotkania.
– Szef Szefa każe nam znaleźć trzy
rodzinne suweniry: cholerną witkę z czarnego bzu, kawałek firanki i grawerowany
kamyk – zaczęła głosem pełnym pretensji, a jednocześnie sugerującym, jak bardzo
idiotyczny był ten pomysł sam w sobie. – Cała
świta Szefowego szefa szuka fikcyjnych atrybutów śmierci, podobno dla dobra ogółu, a co
się dzieje parę dni później? Ważne typki rozpływają się w powietrzu, te wasze
cholerne media tuszują autentyczne morderstwa, a cała reszta tajnego
stowarzyszenia magów i czarodziejów siedzi wygodnie w swoich fotelach wartych
tysiące galeonów, udając, że nic nie zaszło i wszystko jest pod kontrolą.
Przypadek, tak?
– Szukaliśmy Insygniów, ponieważ Dumbledore tak
chciał. Koniec sprawy. Do widzenia. Kropka.
Pieprzony
Dumbledore i jego stracone zachody m ł o d o ś c i. Kurwa.
– Nie odzywałeś się przez tyle lat, nie
wiem, czego teraz oczekujesz?
– Sama kazałaś się do siebie nie
odzywać. „Kończę z tym, nigdy niewiadomo, co tym szajbusom przyjdzie do
głowy...” Twoje słowa, Jenna, twoje słowa. Nie
powinnaś była odchodzić.
– Rąbnęli mi matkę, co miałam robić?! Najwyraźniej szlamy z obsesją na
punkcie Hamleta nie mają racji bytu w Ministerstwie. Departament–Niewłaściwego–Użycia–Produktów–Mugoli–Pocałuj–Mnie–W–Dupę.
Uciszył
ją gestem.
– Nie wyrażaj się.
Wzruszyła ramionami, prychając lekceważąco.
– Trzeba nazywać rzeczy po imieniu.
Szlama jest szlamą, nie ma się co
oszukiwać.
– To twoja matka...
– No to co? Nie żyje, więc raczej się
nie obrazi. Ze śmiercią jej do twarzy.
– Odeszłaś, bo kropnęli ci matkę, której i tak nie znosiłaś?
Na
chwile zapadła cisza. Jenna przyłożyła
do ust swój cynowy pucharek z Ognistą Whisky i wypiła wszystko
jednym haustem. Skinęła na
barmana i wskazała na pustą
czarkę. Zapowiadał się długi
wieczór.
– Odeszłam, bo Ministerstwo i jego polityka... nie współpracowało z moimi życiowymi
wartościami. Być może popełniłam
błąd – wyznała niskim, uwodzicielskim tonem. Whisky robiła naprawdę ciekawe rzeczy
z jej barwą głosu. – A być
może to raczej Szef popełnił błąd, nie rzucając tej roboty razem ze mną – dodała i sięgnęła
po kolejnego drinka.
Moody
bezmyślnie zataczał pucharkiem leniwe kółka, patrząc jak złocistobrązowa
substancja uderza o jego ścianki. Wyglądał tak, jakby szukał w niej odpowiedzi
na nurtujące pytania.
Bo
cholerne babsko miało rację – jakimś sposobem wiedział, że kiedyś rzuci tę
robotę. Kiedyś.
– Zawsze wolałaś wszystko robić po
swojemu – stwierdził bez entuzjazmu. Jenna prychnęła, nieznacznie się
uśmiechając.
– Ta. I dlatego chce mnie kropnąć teraz
przynajmniej siedmiu bubków. Moje zdrowie! – Uniosła pucharek do góry, po czym
upiła solidny łyk, w nadziei, że alkohol pomoże zapomnieć o siedmiu asasynach,
którzy siedzą jej na głowie i tylko czekają na okazję, żeby ją sprzątnąć.
– O, życie jednak ugryzło w dupsko?
– Może. A może nie, w końcu mam coś z
tego.
– Niby co? Raczej nie poszanowanie w
branży...
– Nie. Mam informacje, sprawdzone i
potwierdzone. Uszanowanko w branży do szczęścia nie jest mi potrzebne, a życie
to dziwka – zerżnie cię przy każdej okazji, a potem jeszcze każe sobie za to
zapłacić.
– Ma zdzira tupet! – przytaknął zgodnie,
popijając whisky.
– Nawet nie masz pojęcia... Kiedy
ostatnim razem się widzieliśmy, ustaliliśmy, że jak nadarzy się okazja, to
pójdziemy za tropem, bez względu na konsekwencje, tak? – Spojrzała
mu głęboko w oczy. – No to poszłam za tropem, Szefie, jeszcze zanim wpakowałam
się w ten cały burdel ze zleceniami. W Kopenhadze trafiłam na coś, kilka
tygodni po odejściu.
Moody
stłumił parsknięcie. Jenna nawet nie zwróciła na to uwagi, czuła przyjemne
odrętwienie i ciepło ogarniające jej ciało. Z każdym kolejnym łykiem
zapominała, jak bardzo nienawidzi Londynu i tego świńskiego chlewu, w którym
obecnie się znajdowała.
– Mieszkałam w Kopenhadze jakiś czas,
miałam co robić, więc...
– Myślałem, że nienawidzisz
wielkomiejskich snobów? – Zarzucił, zanim zdążyła dokończyć. Przez moment
milczeli, patrząc sobie wnikliwie w oczy. Jenna nie mogła się oprzeć wrażeniu,
że właśnie przyłapano ją na jakimś karygodnym przestępstwie, a w każdym razie
nieufny i przesadnie podejrzliwy wzrok Moodyego wpędzał ją w jakieś bliżej
nieokreślone (i zupełnie bezpodstawne!) wyrzuty sumienia.
– Tak...? – przytaknęła niepewnie. – To
znaczy nie! Nieważne.
Moody
pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem na
temat kobiecej natury.
– Jakoś wylądowałam w Norwegii na kilka
miesięcy. Jak mówię, trafiłam na coś. Miałam trop, tego się
trzymałam. Jeśli chodzi o różdżkę... Wydaje mi się, że ktoś ją nadal ma,
dlatego nie interesowałam się nią za długo. Zresztą, na północy mają zupełnie
inne podejście do tych rzeczy, mają trochę większą perspektywę jeśli chodzi o magię,
zupełnie inną... nieważne. Kwestię firanki zignorowałam i pozwól, że pozostawię
bez komentarza. – Moody wywrócił oczami i prychnął do swojego pucharu,
rozlewając trochę alkoholu po brodzie. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia
i wypił łapczywie kilka kolejnych łyków. – Tych siedmiu bubków, których nasłały
na mnie sfrustrowane, owdowiałe paniusie, bo spuściłam do piachu ich, nawiasem
mówiąć nie do końca wiernych, małżonków... Kolesie ze sobą jako-tako nie mieli nic wspólnego, ale każdy miał jakąś informację. Fakty się
dodawały, no więc brnęłam w to dalej, dopóki nie odkryłam, że użeram się ze
zwykłymi naciągaczami szukającymi przygód. Skurwysyni. – Zatrzymała się na
chwilę, a jej twarz przybrała dziwny grymas, jakby Jenna rozpamiętywała jakiś
przykry incydent. – Wyrównałam z nimi, że tak powiem, rachunki. Dlatego mam
teraz kolegów po fachu na głowie, ale – jak widać – jeszcze żyję, więc, jeśli
mam być szczera, to chujowo wykonują swoją robotę. No, a potem poznałam
dzieciaka z Durmstrangu i...
Moody
odchrząknął, co zdekoncentrowało Jennę wystarczająco, by straciła cały wątek i
puentę wypowiedzi.
– Nie jestem wystarczająco pijany na tę
rozmowę – oznajmił niezręcznie.
Dopił
do końca swoją whisky jednym haustem, a wolną ręką już dawał sygnał barmanowi,
żeby podał następną.
Jenna
odruchowo zacisnęła mocno szczękę i spojrzała na niego wilkiem.
– Ja nie kwestionuję twoich metod
eksploracyjnych – syknęła przez zęby.
Moody
wzruszył ramionami i wyrwał z rąk barmana cynowy pucharek wypełniony do połowy
Ognistą Whisky. Dał Jennie do zrozumienia, że potrzebuje chwili na zebranie
myśli.
Kot
znowu ją obserwował.
Kiedy
patrzyła czarnej bestii prosto w ślepia, czuła niepokój (nieco stłumiony przez
alkohol, który skutecznie zwiotczał jej ciało od jakiegoś czasu). Były pełne
nierozwiązanych zagadek, nienaturalnego spokoju i jakiejś tajemnej mocy,
zupełnie jakby miały zdolność do kontrolowania jej uczuć. Nieważne jak, ale
najwyraźniej działało.
Ogarniał
ją lęk. Sama nie wiedziała przed czym konkretnie. Czy chodziło o siedmiu
nieboszczyków, których zabiła z zimną krwią, czy o samą kwestię Insygniów
Śmierci, których szukanie tak wiele ją kosztowało.
Kilka
lat temu, kiedy Dumbledore, zaufany człowiek Szefa i były dyrektor zresztą,
wyraził swoje obawy związane z tym, co się może stać w przyszłości, jeżeli nie
odnajdą wszystkich trzech Insygniów, miała zupełnie inne podejście do sprawy.
Jako aspirujący młody auror chciała dowieść, że jest tego warta.
Że
mimo różnicy poglądów z Ministerstwem, jest w stanie pracować w imię większego
dobra (notabene już czekało na nią nowe stanowisko w Biurze Aurorów).
Że
jest w stanie schować swoją dumę do kieszeni, zapomnieć o własnych ideałach i
pracować uczciwie i lojalnie dla ludzi, którzy czarownice jej pokroju
traktowali jak ścierwo.
Odnajdując
chociaż jedno z legendarnych Insygniów, udowodniłaby wszystkim, do czego jest
zdolna zraniona młoda kobieta. Niedoceniana przez starszych aurorów ze względu
na wiek i płeć. Wyśmiewana przez „koleżanki” przez tyle lat – za wygląd, za
odmienne zdanie. Poniżana na okrągło przez arystokratycznych, czysto-krwistych
snobów tylko dlatego, że była żałosną hybrydą dwóch wybryków natury, charłaka i
szlamy.
Kot
penetrował jej duszę, wyciągając z pamięci najbardziej bolesne obrazy.
Bydlę,
nie kot.
Otrząsnęła
się z przykrych wspomnień. Już nie była tą samą osobą, nie tak naiwną, nie tak
głupią, by kiedykolwiek poświęcać się dla cudzych idei, dla większego dobra. O
nie.
Moody
nabrał głośno powietrza, zwracając na siebie uwagę.
– Ja nigdy nie sypiałem z siedmioma
naraz – oświadczył ochrypłym, jakby przepalonym od alkoholu głosem.
– Co...? Ja... nie spałam z nimi
wszystkimi naraz.
– To w takim razie jak? Tydzień ma
siedem dni, stały grafik czy
ruchome godziny? Nigdy się nie
nauczysz... Nic dziwnego, że
teraz chce cię majdnąć siedmiu asasynów, a
ty sama prowadzisz swój plugawy
interesik, tu zlecenie, tam
chłoptaś. Na tym polega twoja
praca teraz? Zabijasz jednego, dostajesz siedmiu kolejnych, a w międzyczasie korzystasz z życia?
– Wszyscy mieli coś wspólnego z tym
twoim, kurwa, kamieniem! Sprzątnęłam ich za... Za coś innego.
Czy
to rzadko się słyszało w tym świecie, że ten naszyjnik należał do tego czarodzieja, a te klejnoty to suweniry rodzinne słynnego
rodu czarodziejów wywodzących się z arystokracji? Naturalnie, że im uwierzyła,
kiedy opowiadali o Niflheim i o tym, co w sobie kryje. Tak bardzo chciała
znaleźć choć jedno Insygnium.
Nigdy
więcej lekceważących spojrzeń. Nigdy więcej bycia popychadłem.
– Chciałam wrócić, Szefie... – powiedziała
cicho po chwili. – Chciałam mieć
ten kamień i chciałam wrócić. Wtedy
nie odpowiadało mi to życie tak bardzo, jak myślisz...
Dlatego robiłam, co mogłam, żeby dostać się do tego pierdolonego kamienia, a
przynajmniej tak mi się wydawało. – Wypiła kolejny pucharek whisky do końca, a
jej policzki podeszły czerwienią. – Szczerze? Miałam dość samotności i
zastanawiania się, co mogę robić jako niedoszły, pożal się Merlinie, auror bez potwierdzonych kwalifikacji, żeby
nie zastanawiać się, czy wyżyję na jednym bochenku chleba przez tydzień... A
jeśli chodzi o moje metody, którymi tak bardzo gardzisz, to wiedz, że są zaskakująco skuteczne. W każdym razie teraz są.
Oczywiście,
że wtedy zrobiłaby wszystko, żeby zdobyć ten kamień.
Oczywiście,
że im uwierzyła.
Siedmiu
różnych czarodziei – od każdego potrafiła uzyskać dokładnie to, czego
potrzebowała: pieniądze i informacje. Dlatego nie martwiła się o swoją
przyszłość, przecież była o krok od znalezienia Insygnium.
Ale włócząc się po Górach
Jotunheim w poszukiwaniu Krainy
Śmierci, przypadkiem odkryła prawdę – że cały czas karmiono ją mitami i opowieściami północy; odkryła, że żywi nie mają wstępu do Niflheim, więc ktokolwiek ulokował tam cholerny kamień wskrzeszenia (zakładając, że ta część opowiastek była prawdziwa), musiał być kimś więcej, niż
czarodziejem.
Myśleli,
że nigdy nie pozna prawdy, że będą mogli oszukiwać ją w
nieskończoność. Sprawiali
wrażenie wiarygodnych, kiedy opowiadali o
własnych ambicjach, o byciu
niedocenianym przez żony, które
Merlin jeden wie dlaczego w ogóle poślubili (przecież były takie nieczułe,
niewdzięczne), o byciu
niezrozumianym, o wierze w wyższą
idee, którą przecież Jenna też
wyznawała.
Głupcy.
Naprawdę
nie powinni byli wciskać jej na
milion różnych sposobów fałszywych reprodukcji, tylko po to, by czerpać korzyść i przyjemność z jej naiwności i determinacji. To był moment, w którym zdecydowała, że jeśli jej dobre
zamiary są nagradzane podłością, to nigdy więcej nie poświęci nic w imię większego dobra, zwłaszcza siebie.
Pieprzyć
Dumbledore'a i jego poronione idee. Pieprzyć Ministerstwo i czystokrwistych snobów. Nie będę
niczyim pionkiem w grze, której
zasad mi nie przedstawiono. Każdy
ma swoje zasady, więc ja ustanawiam teraz moje, zaczynając od poderżnięcia gardła siedmiu sukinsynom.
Nic
dziwnego, że jej awersja do mężczyzn jedynie wzrastała. Ale z kolei młodsi... Nie mieli pojęcia o życiu. W każdym
z nich widziała część dawnej siebie, ogromną determinację, która pochłaniała ich do tego stopnia, że byli w stanie uwierzyć w każde jej
słowo.
Strony
się odwróciły. Teraz ona korzystała, a inni dawali się nabrać.
Głupie
dzieciaki, nigdy się nie nauczą.
Sama
wybierała kiedy, dla kogo i za
ile pracuje. Pierwsze zlecenie otrzymała od samej siebie – nagrodą była zemsta, a jej skutki nie
przeszły niezauważone. Znikąd
pojawiały się kolejne propozycje, sowy
przylatywały i odlatywały. I nie zadawała żadnych pytań (Dlaczego akurat
on? Sprawa osobista czy coś poważniejszego?), już nie
potrzebowała żadnej idei, by wykonywać swoją pracę.
– Byłam zbyt blisko, żeby odpuścić, Szef
rozumie? – kontynuowała, trochę bardziej cynicznym tonem, jakby kpiąc z samej
siebie, z osoby, którą kiedyś była. – Za wysoko zaszłam, żeby sobie darować.
Wysoko, naprawdę wysoko. Mogłam go mieć i gdybym tylko go wtedy znalazła... –
Machnęła ręką, jakby ponownie zgubiła wątek.
Tak
naprawdę uświadomiła sobie, że skoro nie osiągnęła żadnych znaczących
rezultatów, to ciągnięcie tego tematu nie miało najmniejszego sensu.
Tym
bardziej nie chciała mówić o rzeczach, które robiła, żeby osiągnąć swoje cele.
Były nikczemne, niegodziwe i na swój sposób podłe. Wprawdzie brzydziła się ich,
ale wtedy jej ambicja była silniejsza od wyrzutów sumienia.
– Nieważne. Chodzi o to, że na północy
chodziły pogłoski, że kamień jest częścią jakiegoś, pożal się Merlinie,
sygnetu. Nawiedzeni szmalcownicy nazywali go... eee... Perła... Diament? Nie. Kryształ. Kryształ z Niflheim, Krainy
Śmierci – jak zwał tak zwał, cokolwiek.
– A masz kamień?
– Niezupełnie. – Sięgnęła po chlebak, wyciągnęła z
niego pergaminy z zapiskami i wyłożyła je przed Moodym na ladę. Pobieżnie zeskanował kilka stron, nie bardzo rozumiejąc, w jaki sposób te notatki mają cokolwiek wspólnego z Insygniami.
– Walkirie? Wiem o wilkołakach i
trytonach – istnieją – ale walkirie?! Mówiłem
ci żebyś robiła notatki na temat różdżki, kamienia i peleryny – a nie
studiowała baśnie północy z analizą
i interpretacją tekstu.
– Szefie, ale to jest nasz najlepszy
trop, rok temu... – Nie zdążyła dokończyć, Moody już szykował
się do obalenia tego nonsensu.
– Nie uczepiłaś się przypadkiem
mitologii tylko dlatego, że chcesz,
żeby to była prawda, bo po prostu chcesz znaleźć ten kamień?
– Nie, Szefie. To nie ma nic do rzeczy.
– Akurat.
– Widać, Szefie, nie byłeś na północy.
Mówię, oni mają całkiem inną perspektywę pojmowania
magii.
– Szerszą, jak mniemam.
Jenna
wywróciła oczami.
– No próbowałam
powiedzieć, zanim Szef się wtrącił, że
w zeszłym roku poznałam dzieciaka z Durmstrangu...
– A ma kamień?
– Eee... Niezupełnie.
Moody zastanwiał się, gdzie w tej chwili
leży granica absurdu tej rozmowy.
– To może chociaż wie, gdzie leży to
twoje Niflheim?
– To znaczy...
– Jenna! Nie mamy czasu na teoretycznie możliwe wyjścia z sytuacji. Biorąc pod uwagę tego czarnoksiężnika teraz... Musimy być pewni! Im wcześniej
poznamy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, tym lepiej. Jak niby mamy się
przygotować na coś, czego nigdy nie widzieliśmy?
– Jak Szef da mi szansę się
wypowiedzieć, to może...
– No?
– Jeżeli ten czarnoksiężnik jest tak
potężny, na jakiego na razie wygląda, a w każdym razie rokowania na przyszłość
ma bardzo dobre, a szef Szefa
nigdy nie zrezygnował z poszukiwań... To myślę, że powinniśmy tam zajrzeć.
Naturalnie
w tym czasie ani ona, ani Moody, ani Dumbledore nie mieli pojęcia, że kamień
wskrzeszenia znajdował się bliżej, niż sądzili. Ukryty gdzieś w bezpiecznym miejscu w
wiosce Little Hangleton. Natomiast
ani Moody, ani Jenna nie mogli wiedzieć, że Czarna Różdżka oraz Peleryna
Niewidka posiadały już swoich właścicieli, którzy obecnie znajdowali się w
Hogwarcie.
Nagle
coś odwróciło jej uwagę – czarny kot zeskoczył z parapetu i pobiegł w kierunku drzwi. Po chwili w wejściu stały trzy zakapturzone
postacie w czarnych płaszczach do ziemi, każda
z nich trzymała w pogotowiu różdżkę.
Jenna
spojrzała z przerażeniem na
Moodyego.
– Mówiłam ci, że ten kot...
– Jazda stąd!
Wiedziała,
że podróż siecią Fiuu to był zły pomysł.
~asylum~
To na końcu, to nie jest cliffhanger i nigdy w zamyśle nim nie miał być. Wydaje
mi się, że można zgadnąć, o których typów chodzi. (Chyba.)
OdpowiedzUsuńCzytając tę część w pewnym momencie zadałam sobie pytanie, jak to możliwe, że inne, o wiele słabsze technicznie i merytorycznie opowiadania mają fanów na pęczki, a Twoja historia przechodzi jakoś tak bez milionów komentarzy i odsłon. Dlaczego? Przecież ta historia ma w sobie wszystko, czego trzeba, by zainteresować. No cóż, chyba nie zrozumiem pewnych zasad rządzącyh blogosferą. Trudno.
W każdym razie cieszę się, że mogłam poznać co nieco Jennę, jej sposób bycia, myślenie. Chwilami miałam wrażenie, że jest nieco podobna do Dahlii, ale to było tylko wrażenie.
„Pieprzony Dumbledore i jego stracone zachody m ł o d o ś c i. Kurwa.” - to zdanie zmegustowałam z wielką przyjemnością. Było bowiem jak wisienka na torcie. Zwłaszcze krótkie i zwięzłe słowo na K na samym koncu.
"Departament–Niewłaściwego–Użycia–Produktów–Mugoli–Pocałuj–Mnie–W–Dupę." - ta nazwa również w jakiś niezwykły sposób mnie ujęła. Nie mam pojęcia dlaczego. Może po prostu lubię takie "dodawanki".
Bardzo ładny opis "klienteli" lokalu, którzy utytłani "żrą jak świnie". Uwielbiam twoje płynne dialogi. Po prostu uwielbiam! <3
Jak to dobrze móc znów zagłębić się w tekście pochodzącym od ciebie. Co za radość spotkać znajomy, lubiany styl!
xoxo
ps. niestety nie wiem, jak poprawić komentarze, ale postuluję sprawdzić w google. Mi osobiście pomogło w paru przypadkach. :)
Twoje opowiadanie bardzo mi się podoba, szczególnie Grindelwaldyzm i Sigyn. Lubię, kiedy jest dużo sarkazmu, ironii, cynizmu i czarnego humoru, a Twoje dialogi są bezbłędne ;) Kocham motyw Durmstrangu, jeżeli nie jest on przesadzony, a ten jest z pewnością świetny. Jedyne, co mi się nie spodobało, to Jenna. Ja wiem, że to może mieć jakiś wpływ na dalsze wydarzenia et cetera et cetera, ale po prostu nie przemawia do mnie rozdział IV. Nic na to nie poradzę. Nie przestaję jednak czytać i z niecierpliwością czekam na następny wpis. Duuuużo weny twórczej, P.
OdpowiedzUsuń@Anta Mercure
OdpowiedzUsuńOjej, Anto <3 Ty wiesz jak dopieścić moje już i tak wysoce narcystyczne ego. Szczerze mówiąc, jeśli o popularność blogową chodzi, to ja się cieszę z każdego czytelnika. Jeżeli ta historia umila komuś czas, to jestem spełniona.
Naprawdę się cieszę, że Tobie ten czas umilam swoimi głupawymi tekstami :) i zawsze liczę się z Twoją opinią czy krytyką, bo znamy się już długo na tej blogosferze. I to jest fajne, bo fajnie się obserwuje też jak Twoje pisanie i wyobraźnia ewoluują. Człowieki są fascynujące, nie uważasz? <3
Tak, Jenna jest podobna do Dahlii, a nawet powiem więcej był to zabieg celowy i nawet nie masz pojęcia, jak mnie to raduje, że zauważyłaś. Chociaż Dahlia być może nie była najlepiej skonstruowaną bohaterką, to jednak odniesienie do niej - i do Damona także - było obecne w mojej głowie podczas pisania Jenny.
Co za radość ucieszyć Antę głupawym kawałkiem fanfika! Naprawdę <3
xxx
PS Html mnie nie lubi, google też. Trzeba było iść na informatyke...
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy, drogi Panie/droga Pani P.
Jeżeli chodzi o Sigyn i Grindelwaldyzm - skaczę z radości, że jakieś wątki trafiają do kogoś i nawet moje głupawe poczucie humoru i chyba nadużycie sarkazmu da się lubić. Natomiast co do Jenny - także mnie to cieszy, że może się ona nie podobać albo nie przemawiać do kogoś. Podobnie jak Sigyn - ma swój fanklub, ale też nie wszyscy ją lubią; świadczy to o tym, że każdy może znaleźć sobie kogoś w tym fanfiku kogo lubi, a kogo nie. Dlatego też dziękuję za opinię i mam nadzieję, że następne rozdziały nie zawiodą. :)
Pozdrawiam,
xxx