Zgłaszam, że Rozdział IV
(w obu częściach) jest wulgarny i prostacki. Być może kontrowersyjny, zależy,
jak kto radzi sobie z seksualnością. IV to taka jednorazówka skupiająca
się na postaci drugoplanowej, ale zawiera mój head-canon na temat życia
czarodziejów w innych częściach świata i tym, co się mogło dziać przed Pierwszą
Wojną Czarodziejów.
Utrzymany w moim stylu, czyli bardzo mieszana narracja. [#no siema #trashtagi nie działają na blogspocie] Nie jestem purystą literackim - to żadne odkrycie - a IV to dobitna manifestacja mojego nabrzmiałego, prowokacyjnego ego, z moimi ulubionymi motywami, które wałkuję do znudzenia we wszystkich blogowych pisadłach. W zeszłe wakacje rozmawiałam z cudowną H. o tym, czego nam brakuje w sadze HP. Ten rozdział zawiera chyba wszystkie elementy tych brakujących ogniw. Korzystając z okazji Rozdział IV dedykuję H.
Utrzymany w moim stylu, czyli bardzo mieszana narracja. [#no siema #trashtagi nie działają na blogspocie] Nie jestem purystą literackim - to żadne odkrycie - a IV to dobitna manifestacja mojego nabrzmiałego, prowokacyjnego ego, z moimi ulubionymi motywami, które wałkuję do znudzenia we wszystkich blogowych pisadłach. W zeszłe wakacje rozmawiałam z cudowną H. o tym, czego nam brakuje w sadze HP. Ten rozdział zawiera chyba wszystkie elementy tych brakujących ogniw. Korzystając z okazji Rozdział IV dedykuję H.
~asylum~
Ostatnią rzeczą, której
się spodziewała, jedząc w spokoju śniadanie, było otrzymanie koperty zapieczętowanej
czerwonym lakiem – ledwie początek dzisiejszych rewelacji. Na
stemplu odciśnięto logo, które znała aż za dobrze. Na widok wielkiego „M”
poczuła natychmiastową potrzebę zwrócenia treści żołądkowej. Sytuacja
w jednej chwili wydała jej się równie niemożliwa, co zabawna. Nawet
wywołała u niej niepohamowany atak śmiechu.
To ma być jakiś,
kurwa, żart?
Wyprowadza się do
Moskwy, żeby uniknąć tego całego cyrku, a Ministerstwo Magii – tak
po prostu – wysyła do niej sowę. Pieprzoną sowę, która bez
ostrzeżenia wlatuje przez okno w kuchni (oczywiście Jenna musiała zostawić
je uchylone, żeby wywietrzyć dym po przypaleniu omletu), niezdarnie lądując
na stole i demolując tym samym resztki śniadania.
Wiszą mi trzysta
galeonów za tę porcelanę i trwałe uszczerbki na zdrowiu. Co za
obrzydliwe ptaszysko!
Zaczęła poważnie wątpić
w swoją względną anonimowość. Moskwa była oddalona od Londynu o tysiące mil. Choć
wydaje się to niedorzeczne, otwierając kopertę, zastanawiała się, czy to
możliwe, aby ścigano ją przez ten cały czas za któreś z nieskończenie wielu wykroczeń,
których się dopuściła. Czy to ona jedna używała czarów w obecności mugoli?
I to ruskich mugoli?! Jaki interes może mieć brytyjskie Ministerstwo Magii do ruskich mugoli?
Nie, to jakiś absurd. Na pewno chodziło o coś innego.
Rozwinęła list, zwalając
paskudnie szpetną sowę wolną ręką ze stołu. Już i tak za długo tu siedziała.
Dziurawy Kocioł. 28
października. Ósma wieczorem.
Świstoklik będzie za
cmentarzem o północy. Nie spóźnij się.
Weź notatki. Sprawa
Śmierci. Pilne. Bardzo. Stała czujność!
Wylewny, jak zawsze.
Po cholerę mu teraz moje notatki?
Ulżyło jej i
jednocześnie chciało się śmiać. Z własnej głupoty. Żadne Ministerstwo,
tylko Szef. Stary, dobry Szef, który oczywiście nie pofatygował się,
żeby znaleźć własną pieczęć, więc użył służbowej. Zresztą, gdyby
użył własnej, to z kolei ona nie pofatygowałaby się, żeby przeczytać list.
Wszystko, co nie było kwestią jej być albo nie być, nie zasługiwało na uwagę.
Miała większe problemy, niż utrzymywanie dobrych relacji ze starymi znajomymi.
Ale najwyraźniej Alastor
Moody sam miał jakiś większy problem, skoro po tylu latach do niej napisał.
~asylum~
Spojrzała na zegarek
wiszący na ścianie w sypialni. Zostało pięć minut do północy. Na moment
zamarła, ale po chwili jej serce drastycznie przyspieszyło bicie. Poczuła silne uderzenie gorąca,
które rozeszło się po całym ciele.
– Niedobrze-niedobrze-niedobrze – wymamrotała
nerwowo, rzucając się w stronę szafy.
Wyjęła z niej oliwkowe
bojówki i agresywnym ruchem wciągnęła na biodra, ocierając nagą skórę
szorstkim materiałem. Syknęła, kiedy poczuła pieczenie w otartych miejscach.
Dzwoniło jej w uszach, a
dotąd stabilny oddech – sama nie wiedziała, kiedy – odgłosami przypominał hiperwentylator.
I tak było już za
późno. W pięć minut nie zdąży przejść przez cmentarz do wyznaczonego miejsca.
Aportowanie się było wykluczone, jeszcze zostałaby zauważona. Zbyt ryzykowne.
Musiała improwizować,
coś wymyślić. I to szybko. W chwilach, jak ta, szczerze żałowała
przeprowadzki do Moskwy. Że też musiało ją uwieść tragiczne piękno
tego miasta...
W sumie mogła wszystko zwalić
na tego diabelnie przystojnego mugola (Jak mu tam było na imię... Iwan?
Igor?), dla którego kompletnie straciła głowę, gdy co noc czytał jej Annę
Kareninę Tołstoja w ojczystym języku. Może i nie pamiętała jego imienia, ale
przynajmniej podchwyciła trochę rosyjskiego. Opanowała język wystarczająco, by
nie zwracać na siebie uwagi rodowitych mieszkańców.
W porównaniu z mugolami,
czarodziejom znacznie łatwiej było tu żyć. Zazwyczaj chodzili własnymi
ścieżkami, trzymali się z dala od centrum miasta. Praktycznie nie zwracali niczyjej
uwagi – wychodząc z ukrycia ubierali się jak mugole. Jenna już dawno
nie widziała czarodzieja w szacie wyjściowej. Nie żeby tęskniła za tym
widokiem. Rezydowali albo w ukrytych za pomocą czarów dzielnicach, albo
w mugolskich kamienicach, które dzielili ze starymi, samotnymi osobami –
zbyt schorowanymi i zgorzkniałymi, żeby przejmować się jakąkolwiek
ekstrawagancją. Nic ich nie dziwiło, nic ich nie ruszało, nic nie ich
obchodziło.
Jenna wynajmowała
dwupoziomowe mieszkanie na ostatnim piętrze w starej kamienicy przy cmentarzu.
Rzadko kiedy widywała pozostałych mieszkańców. Emerytowani mugole zazwyczaj
woleli spędzać czas samotnie, użalając się nad własnym losem. Nikogo nie
interesowała pełna wigoru trzydziestodwuletnia kobieta mieszkająca nad
nimi, skoro aktualnie ich największym problemem był wybór miejsca dla
siebie na cmentarzu.
Czas nieubłaganie
uciekał, a ona wciąż nie miała nawet pomysłu, jak się przedostać z
Moskwy do Londynu. W myślach przeklinała ograniczenia najbardziej praktycznego
środku transportu czarodziejów – teleportacji. Zaczęła nawet
kwestionować sam sens posiadania tej umiejętności.
Oczywiście, jeżeli
coś jest wybitnie skuteczne, to musi być też wybitnie ułomne.
Nadal dzwoniło jej w
uszach. Czuła coraz częściej uderzające fale gorąca, przyspieszające jej
tętno do niemożliwego tempa. Czas, czas, czas. Z nerwów przygryzła wargę. Trochę
za mocno.
Rozcięty kawałek skóry
podszedł czerwienią, a jak tylko poczuła metaliczny smak na języku, znikome
resztki cierpliwości i opanowania szlag trafił.
Te kilka kropel krwi
wywołało natychmiastową reakcję łańcuchową. Zadziałały, niczym
pociągnięcie za spust pistoletu, tylko, że zamiast pocisków, z Jenny zaczęły
wystrzeliwać serie niezbyt wyszukanych przekleństw w powtarzalnych
motywach, acz różnych wariacjach.
– Kurwa, kurwa,
kurwa, ja pierdolę, kurwa. Kurwa mać, ja pierdolę, kurwa-jebana-mać. Ja
pierdolę, no nie, kurwa, po prostu, kurwa, nie. Jak teraz niby mam się,
kurwa, dostać do tego pierdolonego, kurwa-jego-mać, Kotła? Nawet nie
pamiętam tej pieprzonej ulicy... Wymyślił sobie, kurwa, Londyn. Dziurawy,
kurwa-jego-mać, Kocioł. Nie ma, kurwa, szans. Ni chuja. Hej, Szefie, może
spotkajmy się w pieprzonej Moskwie?! Ale, kurwa, nieee. Musi być
Londyn. Ja pierdolę, kurwa, jak zwykle.
Ogólnie dużo
przeklinała. Lubiła to, choć zwykle trzymała kwieciste wiązanki w swojej
głowie (w głowie, która na bieżąco komentowała rzeczywistość w
sarkastycznym, niekończącym się monologu wewnętrznym) i rzadko kiedy
wypuszczała je na zewnątrz. Ale w sytuacjach kryzysowych nie mogła się
powstrzymać. Przekleństwa wypowiedziane na głos przynosiły ogromną ulgę i
sprawiały, że chaotyczne myśli wracały na właściwe tory.
Upewniła się po raz
ostatni, czy jej różdżka aby na pewno znajduje się w wewnętrznej kieszeni
skórzanej kurtki i szybko zwinęła z biurka niedbale rozsypane pergaminy,
mając na uwadze żądanie Szefa. Notatki. Złożyła je w
pół i wcisnęła byle jak do wojskowego chlebaka, który już od dawna służył
za uniwersalną torbę.
Cichaczem podebrała go
ojcu kilka lat temu i nigdy nie mogła się wystarczająco nadziwić, ile taki
niepozorny chlebaczek jest w stanie wytrzymać. Mimo upływu lat, wciąż
prezentował się nieźle.
Kiedy jeszcze była
uczennicą, rówieśniczki dokuczały jej bardzo często. Nosiła mało
dziewczęcą torbę i do tego nigdy w życiu nie założyła spódnicy do szkolnego
mundurka – w końcu spodnie były o wiele praktyczniejsze. Nigdy nie
rozpuszczała włosów, nie plotła warkoczyków ani nie nakręcała na wałki. Wiązała je w luźny koński
ogon, z którego zawsze wydostawały się złote kosmyki zaczesywane za
ucho.
W butikach, obojętne,
czy mugolskich, czy magicznch, zdecydowanie bardziej wolała dział
męski i od zawsze wierzyła w przewagę wygody i funkcjonalności
(szczytem idiotyzmu były szaty wyjściowe). Nie identyfikowała się z „byciem
kobietą”. Rozwiązywanie kwestii wyższości koturnów nad szpilkami czy
samonośnych pończoch nad rajstopami przyprawiało ją o mdłości. Miała
większe problemy.
Zbiegając po schodach,
nie zauważyła Koriolana – syjamskiego kocura matki-nieboszczki, nazwanego „na
cześć” sztuki Szekspira.
Matka Jenny – czarownica
pochodzenia mugolskiego – czciła wielkiego dramaturga, jak najświętsze bóstwo,
i spontanicznie cytowała w najbardziej nieprawdopodobnych sytuacjach życiowych,
na przykład podczas rzucania zaklęcia zapomnienia. Któregoś razu, kiedy
jeszcze mieszkali w rodzinnej Anglii, jeden z sąsiadów najwyraźniej zobaczył
więcej, niż powinien, więc matka Jenny była zmuszona wymazać jego pamięć. Przed
całą operacją wyrecytowała: „Słabości, twe imię kobieta!” [1]
Jenna do dzisiaj
zastanawiała się, co takiego musiał zobaczyć sąsiad.
Kocur miauknął
przeraźliwie, kiedy twarda podeszwa ciężkiego, skórzanego buciora docisnęła
jego ogon do podłogi. Jednym susem wskoczył na najbliższy parapet. Zaczął
prychać i fukać, a w jego oczach błysnął cień samego diabła.
– Nigdy cię nie
lubiłam – oświadczyła Jenna z obrzydzeniem, patrząc jak rozdrażniony kot
mierzy ją spode łba. Przez chwilę wymieniali spojrzenia. Wiedziała, że
taka niewerbalna debata z kotem nie ma większego sensu, bo to podłe bydlę prędzej
czy później ściągnie ją do swojego nędznego kociego poziomu i pobije
doświadczeniem. – Może przydałbyś się na coś? Masz jakiś pomysł na
transport do Londynu, głupi kocie?
Koriolan przekręcił
łebek, a jego błękite ślepia jednoznacznie sugerowały, co tak
naprawdę myśli o Jennie.
Świetnie. Nawet ten
wredny bydlak ma mnie za idiotkę. Spóźnioną idiotkę, która pyta
swojego kota o współczesne środki transportu dostępne dla
czarownic.
Z wyraźną pogardą dla
Jenny (i zapewne reszty świata, który nie był godny jego uwagi,), zaczął
skrobać przednimi łapkami parapet, demonstrując swoje piękne, grube pazury. Utkwił
ślepia w miejscu, w którym wydrapywał poziome wzorki, lekceważąc Jennę. Był
bardzo zaabsorbowany całym procesem.
– Jasne, olewaj
mnie. Ale pamiętaj, że to ja płacę za żarcie w twojej misce. – Pogroziła
palcem przed czarnym noskiem, a on, chcąc uniknąć ewentualnego kontaktu
fizycznego (jeszcze by się czymś od niej zaraził), natychmiast wcisnął się
w okno, odsuwając łebek jak najdalej od palca. Jenna wywróciła oczami. – Tak.
Dobrze. Wciskaj się w okno. Kontakt z plebsem nie przystoi
arystokracie. Głupi kocur.
Koriolan zeskoczył
z odrapanego parapetu i wydał z siebie długie, ponure miauknięcie, jakby chciał
powiedzieć „to jeszcze nie koniec”. Uniósł ogon i, zwinnie przebierając
łapkami, czmychnął do kuchni.
A spierdalaj.
– Zrobię z ciebie
kiedyś ruski termos! – Krzyknęła w stronę drzwi, za którymi
zniknął kot, i zanim zdążyła się powstrzymać, oświadczyła nienawistnie: – Może w
końcu się do czegoś przydasz, chociaż... Osła i batem do galopu nie
zmusisz. [2]
Kurwa mać.
Ugryzła się w język.
Cholerny Szekspir.
Dobrze się bawisz,
mamo? Też skończę jak ty? Zacznę przygarniać koty i
zeświruję do reszty, mając fiu-bździu w głowie?
Nie dość, że ta wredna
bestia okupuje jej dom, to jeszcze sama zaczyna cytować zupełnie bez
powodu szekspirowskie powiedzonka... Koniec świata był bliski.
Proszek Fiuu. Przemknęło
jej przez myśl. Nie, kurwa, tylko nie to. Wszystko, tylko nie to.
Szczerze nie znosiła
podróżować za pomocą sieci Fiuu, dlatego nawet nie pomyślała o tym, mając do
dyspozycji świstoklik, z którego miała zamiar skorzystać.
Zastanowiła się ostatni
raz. Szef napisał w jednej linijce „świstoklik” i „nie spóźnij się”.
Co jeśli, w Dziurawym
Kotle nie działa sieć Fiuu? Co jeśli jakieś złe istoty przechwytują
czarodziejów podróżujących w ten sposób? Gdyby Szef chciał, żeby dotarła do
niego na własną rękę, nie pisałby o świstokliku...
A może tylko popadała w
paranoję i stres zaburzał jej trzeźwe myślenie.
Teraz i tak to nie miało
większego znaczenia. Proszek był jedynym ratunkiem. Wybiegła z domu i
skierowała się do jedynego miejsca, które umożliwiłoby jej przedostanie
się do Londynu.
Ulubiony pub Pod
Muchomorem na szczęście posiadał połączenie z siecią. O ile dobrze
ugada barmana, to pozwoli jej użyć kominka nawet bez uiszczenia opłaty. W końcu
lubił ją. Był młody, naiwny, ale – jak widać – pożyteczny.
Szybko przedarła się
przez pomieszczenie, docierając do lady, za którą czekał na zamówienia od
klientów. Kiedy ją zauważył, zagwizdał przeciągle i spojrzał na zegarek.
– Muszę przyznać,
że spodziewałem się ciebie trochę wcześniej. To, co zwykle?
– Oleg, muszę się
dostać do Londynu – wydyszała nienagannym rosyjskim, ignorując
kolejkę czarodziei stojących po Wódkę Sromotnikową, specjalność pubu. – Teraz.
Utkwił w niej zmartwione
oczy, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. Znali się od dawna i
wiedział, że jeśli Jenna wpada zdyszana do baru, może to oznaczać, że albo
desperacko potrzebuje schronienia, bo ktoś chce ją zabić, albo... Wolał nie kończyć
tej myśli. Była zbyt kusząca, by się jej oprzeć.
Zawadiacko uniósł brew.
– Jenna, wiem, że
uwielbiasz mój motor, ale tę przejażdżkę musimy odłożyć na później. Nie
obraź się, ale, jak widzisz, jestem w pracy.
Drań droczył się z nią.
– Chodziło mi o kominek – jęknęła,
nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Przez chwilę się wahał,
czując na sobie spojrzenia coraz bardziej poirytowanych klientów.
Odłożył butelkę z
firmową wódką i machnął na wszystko ręką. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy
zostawia sfrustrowanych klientów dla Jenny.
– Zaraz wracam – rzucił
obojętnie w eter i ruszył w kierunku kominka, przy którym Jenna już stała. – A
masz proszek? – Uśmiechnął się łobuzersko.
W jednej chwili jej
twarz sposępniała i przybrała śmiertelnie poważny wyraz.
– Nawet nie
próbuj...
– Dobra, dobra,
spokojnie. – Uniósł ręce w akcie poddania. – Ale masz u
mnie dług.
Nie pierdol, tylko
zagęszczaj ruchy.
Sięgnął po różdżkę do
kieszeni, wycelował w drewnianą skrzynię obok kominka. Sekundę później wieko
otworzyło się i ukazało pełen zapas proszku Fiuu.
– Masz szczęście,
że jeszcze nie zaczął się sezon grzewczy – zauważył żartobliwie,
kiedy Jenna sięgnęła do skrzyni.
– Mamy październik – oświadczyła
dobitnie, wywracając oczami i szybko wcisnęła się do paleniska. Ewidentnie
nie była dzisiaj w humorze.
– Londyn, tak?
Kiwnęła głową.
– Wiesz gdzie
wylądujesz?
– Nie – odparła
mechanicznie.
– Jak to nie?!
– No nie wiem. Po
prostu. Mam być zaraz w Dziurawym Kotle i...
– No to nie wiem – przedrzeźniał
jej spanikowany ton głosu. – Może po prostu powiedz „Dziurawy Kocioł”
i sypnij sobie proszek pod nogi?
– A co jeśli
nie działa tam kominek?! Szef wyraźnie powiedział, że mam się nie spóźnić na
świstoklik, więc kominek może tam nie działać!
Oleg pacnął się otwartą
dłonią w czoło. Dlaczego ona nie potrafi skojarzyć czasem nawet najbardziej
oczywistych faktów?
– A na jakiej ulicy
znajduje się ten twój Kocioł?
W ułamku sekundy okropnie
zbladła i spojrzała na niego z przerażeniem, desperacko szukając w jego
oczach pomocy. Uświadomiła sobie coś. I to już drugi raz dzisiaj. Tak
dawno nie była w Londynie, że nie pamiętała kompletnie ulicy, na której
znajdował się pub.
– Eee... Jak powiem
„Londyn” to nie wystarczy?
Spojrzał na nią z
politowaniem.
– Ty tak na
poważnie?
– Widzisz? I
właśnie dlatego nienawidzę Fiuu. Jak coś jest skuteczne, to musi być
ułomne...
Oleg rozejrzał się po
sali, którą stopniowo opuszczali klienci, którzy jeszcze nie doczekali się
obsługi. Jak tak dalej pójdzie, nie zarobi za wiele tej nocy.
– Naprawdę nie
możesz sobie przypomnieć ulicy?!
– No, kurwa, nie za
bardzo! – wrzasnęła. – Jakbym pamiętała, to chyba nie
siedziałbym jeszcze w tym cholernym kominku, nie?
– A jakikolwiek
inny adres, gdzie mogłabyś wylądować i potem się aportować do tego Kotła?
Przykucnęła w palenisku.
Bez przerwy kręciła panicznie głową.
– Jenna! Nie mogłaś
użyć jakiegoś mugolskiego środku transportu?!
– Nie stać mnie
na wakacje last-minute, dzieciaku! – Nie cierpiał, kiedy tak go
nazywała, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. – Poza tym
sytuacja mugoli z podróżami między-krajowymi nie ma się najlepiej, nie wiem,
czy zauważyłeś.
– Do diabła, po
prostu powiedz „Dziurawy Kocioł”, wysyp ten cholerny proszek i zabieraj stąd
swój ześwirowany tyłek! Przez ciebie stracę pracę!
– Ty nic nie
rozumiesz! – krzyknęła rozpaczliwie, wyganiając tym samym z pubu
ostatnich klientów. – Myślisz, że obchodzi mnie twoja praca? Mam
większe problemy, niż twoja praca. Szef napisał w jednej linijce
„świstoklik” i „nie spóźnij się”. Co jeśli tam nie działa Fiuu? Co jeśli oni mnie
złapią? Gdyby Szef chciał, żebym dotarła tam na własną rękę, nie pisałby o
świstokliku...
– Co ty pieprzysz,
jaki szef? Jaki świstoklik? Jacy oni? – Skrzywił
się, próbując zrozumieć cokolwiek z jej majaczenia.
Nerwowo przygryzł wargę.
Noc jeszcze na dobre nie zdążyła się rozkręcić, a sala była już zupełnie
opustoszała. Zirytowani klienci na zewnątrz pubu głośno narzekali na brak nawet
minimalnego szacunku ze strony obsługi, po czym nerwowym krokiem ruszali
przed siebie w ciemną noc. Oleg wiedział, że przyjdą następni, ale wciąż
ubolewał nad utratą potencjalnych napiwków.
– Jenna, posłuchaj mnie – powiedział
szeptem, co zadziałało jak uspokajające zaklęcie. – Muszę wrócić
za ladę, bo inaczej wylecę z roboty. Po prostu... Twoja praca wpędza cię w
paranoję. Wszędzie widzisz zagrożenie tam, gdzie go nie ma.
Zaśmiała się sztucznie.
W tej chwili chciała go zabić albo chociaż obić mu twarz. Gdyby nie
ograniczenia czasowe, zapewne przystąpiłaby do egzekucji.
– Nie pracuję w
domu dla świrów, tylko zabijam na zlecenie – warknęła.
– Jenna...
Zaakceptuj to, już najwyższy czas. Masz po prostu paranoję. – Wziął
głęboki oddech. – Nikt cię nie złapie. Po prostu powiedz „Dziurawy
Kocioł” i wysyp proszek pod nogi.
~asylum~
Chyba koniec z
darmową wódką... Ale spójrzmy na to z drugiej strony, jest materiał na
bestseller. Już widzę te nagłówki: Przeżyłam traumę, czyli moje
przygody z siecią Fiuu.
Nie wiedziała, w jaki
sposób się tam znalazła, ale wyglądało na to, że posłuchała Olega i zrobiła
dokładnie to, co kazał.
A skoro wypadła z
kominka, nabijając sobie kilka siniaków przy zderzeniu z podłogą, było to
niepodważalnym dowodem na to, że – wbrew wszelkim prawom – kominek działał i,
nie licząc braków w czyszczeniu paleniska, miał się nieźle.
Niepewnie rozejrzała
się po sali – niezbyt urodziwa horda ekscentrycznie ubranych czarodziejów
utkwiła w niej zdziwione spojrzenia, oczekując w napięciu na kolejny ruch. Uśmiechnęła
się głupkowato, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
Po chwili wrócili do
swoich spraw, ignorując umorusane w popiele dziewczę, które narobiło tyle
zamieszania. Nie takie dziwadła ich oczy widziały.
Wyprostowała się i
strzepała ze skórzanej kurtki popiół. Zerknęła na tarczę zegara
umieszczonego na kominku. Wskazywał kilka minut po ósmej.
No tak, różnica
czasowa.
– Co ja mówiłem o
świstokliku? – Za jej plecami rozległ się znajomy warczący głos.
Był wystarczająco cichy, by zginąć w gwarze rozmów, a jednocześnie
wystarczająco szorstki i strofujący, by zjeżyć jej włosy na głowie. – Nie
po to załatwiam ci transport, żebyś bawiła się w gwiazdę wieczoru, wlatując w
sam środek imprezy przez komin. Ile ty masz lat?! Pięć?!
Odwróciła się na pięcie,
żeby stanąć twarzą w twarz z rozmówcą.
– Naprawdę? Nie
mogliśmy się spotkać w jakimś normalniejszym miejscu na Ziemii? Naprawdę?! – Były
to pierwsze słowa, które wypowiedziała do dawnego mistrza. W jej głosie
dało się słyszeć ogromny żal i pretensję. – Co za różnica tutaj czy w
Moskwie? Nawet nie wiesz, przez co musiałam przejść, żeby się tutaj dostać! – Pomyślała
o panicznym strachu przed korzystaniem z sieci Fiuu, która, w jej przekonaniu, miała
być tajnym narzędziem jakiejś organizacji.
– Nie byłoby
problemu, gdybyś nie spóźniła się na świstoklik!
– Nie byłoby
problemu, gdybyś napisał, że w razie czego mogę użyć sieci
Fiuu! Ale nie... Wolałeś napisać STAŁA CZUJNOŚĆ, a przez twoją
cholerną stałą czujność prawie...
– Milcz – syknął,
obdarowując ją chłodnym spojrzeniem. – Nie tutaj – wyjaśnił.
Jenna uśmiechnęła się
lekceważąco.
– To gdzie?
– Wychodzimy. Już i
tak zdążyłaś narobić za dużo hałasu...
– Przepraszam-nie-przepraszam...? – Wzruszyła
obojętnie ramionami.
– Na zewnąrz. Teraz – zarządził.
Kiedy znaleźli się na
ulicy, która – jak się okazało – jednak miała nazwę, i to całkiem łatwą do
zapamiętania (Pokątna, no przecież!), Jenna posłusznie podążała za
swoim dawnym mistrzem. Nie mogła się jednak powstrzymać od zwerbalizowania
pretensji:
– Musiałeś,
naprawdę, musiałeś się odezwać po tylu latach? Kiedy ułożyłam
sobie życie na nowo...?! Musiałeś się odezwać akurat dzisiaj?!
– Jakie to życie? – spytał
zupełnie poważnie, a Jenna w jakiś dziwnie znajomy sposób wiedziała, że
czeka ją teraz długi moralizatorski wykład. – Uwodzisz
młodych chłoptasiów, a potem wykopujesz ich na zbity pysk za drzwi...
Ooo, widzę, że
zaczynamy z grubej rury.
– To raczej nie
powinno robić na tobie wrażenia.
– Nie robi,
zapewniam.
Precyzyjnie wymijali
przechodniów ustrojonych w eleganckie szaty. No tak, bogate snoby
zawsze znajdą powód, żeby się odstawić na wieczór. Nie
wiedziała, dokąd zmierzali, ale nie przeszkadzało jej to. Kto, jak kto,
ale Alastor Moody, wiedział, co robi. Nawet, jeśli nie mówił o tym na głos.
– Ja, podobnie, jak
ty, tylko wykonuję swoją pracę – usprawiedliwiła się,
niewinnie rozkładając ręce.
– Ani się waż
porównywać swój zawód do mojego! – zagrzmiał groźnie, szturchając
niechcący jakąś czarownicę, która krzyknęła za nim „Patrz, gdzie leziesz,
świnio!” . Niespecjalnie się tym przejął.
– Dobra, Szefie, ja
tylko mówię...
– Wykorzystujesz
młodych, naiwnych mami-synków – zarzucił jej, zanim zdążyła dokończyć – łapiąc
ich na swoje tanie sztuczki, bezczelnie czerpiesz z tego przyjemność, a
oni nawet nie wiedzą, jak naprawdę się nazywasz i kim właściwie jesteś. Niezbyt
miłe.
– Mam stresującą
pracę! Muszę jakoś odreagować, a poza tym...
– Milcz, kiedy ja
mówię – syknął chłodno, a Jenna posłusznie przytaknęła i spojrzała
pod nogi.
Od zawsze darzyła go
szacunkiem. Szczęśliwym splotem okoliczności stał się jej nauczycielem, a
także niedoścignionym wzorem do naśladowania.
Nauczył ją wszystkiego.
To dzięki niemu wiedziała, jak sobie radzić i jak interpretować bieżące
wydarzenia. Jak myśleć, jak działać. Czego unikać, kogo słuchać. Stała
czujność.
Nie utrzymywali kontaktu
odkąd Jenna zaczęła pracować na własną rękę. Z własnych przekonań wolała nie
wiązać się z Ministerstwem w żaden sposób. Nigdy nie wiadomo, co
tym szajbusom strzeli do głowy. Wykończyli moją matkę, to mogą wykończyć
każdego. Stała czujność. Motto, które przejęła od Moodyego zbyt
głęboko weszło jej pod skórę.
W jej przekonaniu
bezpieczniej było pracować dla zleceniodawców prywatnie, po cichu, bez
udziału osób trzecich.
– Szefie, można o
coś spytać? – jęknęła niepewnie. Spojrzał na nią przez
ramię, nie przerywając marszu. Ostre rysy jego pokiereszowanej twarzy,
jakby wygładziły się i posłał jej coś w rodzaju uśmiechu.
– To... gdzie
idziemy?
– Muszę się napić.
Jenna zmarszczyła brwi.
– Nie mogliśmy się
napić tam? – Wskazała kciukiem za plecy w kierunku
Dziurawego Kotła.
– Mogliśmy. Ale
twoje niedyskretne wejście pozbawiło nas tej opcji.
– To po to mnie tu
ściągnąłeś? Żebyśmy mogli się napić?! Myślałam, że jesteśmy w pracy.
– Mam stresującą
pracę, muszę jakoś odreagować! – zaskrzeczał. – A
kończąc temat... Spóźniłaś się.
– Eee... Świstoklik
o północy to naprawdę zły pomysł. Zwłaszcza w Moskwie. Zwłaszcza za cmentarzem.
Różne typy kręcą się o tej porze...
– Mogłaś się
aportować – zarzucił jej Moody. – Zaaranżowałem to wszystko
pod ciebie.
Miała zamiar
zaprotestować, ponieważ teleportacja za cmentarz też nie była najlepszym
pomysłem, ale postanowiła to przemilczeć.
– No... Wybacz,
Szefie – przyznała ze skruchą. – Ale mam dobre
usprawiedliwienie.
– Nie wątpię – mruknął
sceptycznie, skręcając w mniej oświetloną alejkę. Jenna niechętnie spojrzała
przed siebie. Jeżeli na Pokątnej było coś bardziej obrzydliwego od Dziurawego
Kotła, był to na pewno hotel Browary i Gulasze. – Więc?
– Eee... Wdałam się
w zaciętą debatę z moim kotem. Przypomnij mi, żeby więcej tego nie robić.
Popatrzył na nią z
politowaniem, zastanawiając się, kiedy wreszcie dorośnie.
– Zapytałbym, kto
wygrał, ale...
– To była bardzo
wyrównana walka – szybko wtrąciła.
~asylum~
[1] Słabości, twe imię kobieta! - cytat z "Hamleta".
[2] Osła i batem do galopu nie zmusisz. - również "Hamlet". Polecam, xBC.
Ff dzieje się przed Pierwszą Wojną Czarodziejów, także Moody nie ma szalonego
oka, jeszcze nie ześwirował i wszyscy są szczęśliwi. (Nie są.)
Taki długi roooodział <3
OdpowiedzUsuńFirst, malutkie błędy:
"Na widok wielkiego „M”, poczuła" - nie jestem pewna, czy tu potrzebny jest przecinek. No ale, ja się akurat na przecinkach nie znam, co wiesz z autopsji. ;)
"łepek" - łeBek. ;)
" – Jenna, posłuchaj na mnie –" tu chyba zmieniła się koncepcja zdania, raczej "spójrz". ;)
Second, opinia ogólna.
Wow. Jenna ma mocny charakter. Niewątpliwie. Ciekawi mnie coraz bardziej jaka jest relacja między nią a Damonem, czy też jaka relacja była. Bo wydaje mi się (popraw mnie, jeśli się mylę), że jest sporo starsza od niego. Początkowo myślałam, że byli parą szkolną, ale teraz ta koncepcja jakoś mi nie pasuje. CHYBA, że coś przeoczyłam.
W każdym razie podoba mi się jej charakter i mam nadzieję, że w drugiej części dowiem się czegoś więcej na temat profesji Jenny.
Bo tu też ciekawa relacja - Jenna, zabójczyni na zlecenie i Moody, auror. Czy Jenna była aurorką, ale "dała sobie siana" i stwierdziła, że to jednak nie to?
No ciekawie, nie powiem, nie powiem. Lubię takie fragmenty poza główną akcją. Bardzo lubię. I z przyjemnością czytałabym ich więcej.
Czasem możesz coś skrobnąć, co? Nawet jakąś małą scenkę, o której tylko wspomnisz w głównej fabule, a gdzieś tam, za jakiś czas, z boczku pojawi się ta scenka. :)
Do gustu przypadła mi "rozmowa" Jenny z kotem i jej, jakże urocza wiązanka (i mnie, niestety, zdarza się takie puszczać, zwłaszcza gdy siedzę nad jakimś zadaniem, którego nie rozumiem ni w ząb, no ale...)
Naprawdę dobry rozdział. Narracja <3
No i progress w sposobie Twojego pisania jest niesamowity. Srsly. To nie to samo, co na Astrze.
Buziaczki. :*
Taki długi rozdział - a ma być jeszcze dłuższy *takzjarałem*. Dobrze, że można rozbić na dwie części.
UsuńDziękuję, już się zajmuję tymi błędami. Posłuchaj na mnie - jestem twórcą nowych zwrotów w polszczyźnie.
Jenna z założenia miała być badassem, bo - umówmy się - kto chce czytać o panienkach w opresji? Nikt. Trololo.
Jest starsza, dopiero w tym rozdziale jest bardziej detaliczny wgląd w tę postać, stąd może się zasugerowałaś, że mogli być parą w szkole.
...a ponieważ Jenna jest starsza i to całkiem sporo - stąd też ostrzegałam, co by lud wiedział, że może ta relacja wzbudzać kontrowersje. Podobnie jak sam styl bycia Jenny, która, co tu dużo mówić, po prostu lubi młodszych. Dam Ci terrarium z gekonem, jeśli znajdziesz paralelizm wątków odniesieniu do Astry. Powiem tak - co w rodzinie, to nie zginie.
Czy Jenna była aurorką, ale "dała sobie siana" i stwierdziła, że to jednak nie to? - Strzał w dziesiątkę. Chociaż aurorką jeszcze nie zdążyła zostać, po prostu szlajała się tu i tam z Alastorem. Nie chciała pracować dla Ministerstwa, bo wykończyli jej matkę, która notabene zajmowała się mugoloznawstwem. [nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo wgłębiłam się w biografię postaci pobocznych, ale zwalam to na swoje amatorstwo]
Chętnie bym skrobała. Zwłaszcza, że łapie mnie wena i coraz więcej frajdy mam z kreowania tego alternatywnego światka, ale nauka dobija...
Nie mam pojęcia co się stało z moim pisaniem, ale po przeczytaniu Schulza i dostałam depresji, przerostu ambicji i zatwardzenia z rozwolnieniem. Nie no, przy Sklepach Cynamonowych naprawdę można złapać doła... Jak można tak pięknie pisać? Panie Schulzu, jak żyć?! :D
Hahah, narracja, jaka jest - każdy widzi. Podobnie jak wypowiedzi bohaterów - bardzo uwspółcześnione i bardzo niekosekwentne w odniesieniu do czasu i miejsca akcji, ale po co miałabym stosować tu zasadę decorum, skoro piszę to dla rozrywki (dafuq, co nie)?
Dziękuję, że wpadłaś i że miło spędziłaś czas. Wysyłam Ci wirtualnego jednorożca. *RAAAAAINNNNBOOOOOWWWW* <3
PS Napisz coś na Crane Mind.
PS 2 Może zrób z tego powieść psychologiczną? eheh.
PS 3 Serio. Napisz. I need it. I need it bad.
xxx