Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział IV: Jenna.


Zgłaszam, że Rozdział IV (w obu częściach) jest wulgarny i prostacki. Być może kontrowersyjny, zależy, jak kto radzi sobie z seksualnością. IV to taka jednorazówka skupiająca się na postaci drugoplanowej, ale zawiera mój head-canon na temat życia czarodziejów w innych częściach świata i tym, co się mogło dziać przed Pierwszą Wojną Czarodziejów.

Utrzymany w moim stylu, czyli bardzo mieszana narracja. [#no siema #trashtagi nie działają na blogspocie] Nie jestem purystą literackim - to żadne odkrycie - a IV to dobitna manifestacja mojego nabrzmiałego, prowokacyjnego ego, z moimi ulubionymi motywami, które wałkuję do znudzenia we wszystkich blogowych pisadłach. W zeszłe wakacje rozmawiałam z cudowną H. o tym, czego nam brakuje w sadze HP. Ten rozdział zawiera chyba wszystkie elementy tych brakujących ogniw. Korzystając z okazji Rozdział IV dedykuję H. 

~asylum~

Ostatnią rzeczą, której się spodziewała, jedząc w spokoju śniadanie, było otrzymanie koperty zapieczętowanej czerwonym lakiem – ledwie początek dzisiejszych rewelacji. Na stemplu odciśnięto logo, które znała aż za dobrze. Na widok wielkiego „M” poczuła natychmiastową potrzebę zwrócenia treści żołądkowej. Sytuacja w jednej chwili wydała jej się równie niemożliwa, co zabawna. Nawet wywołała u niej niepohamowany atak śmiechu.
To ma być jakiś, kurwa, żart?
Wyprowadza się do Moskwy, żeby uniknąć tego całego cyrku, a Ministerstwo Magii – tak po prostu – wysyła do niej sowę. Pieprzoną sowę, która bez ostrzeżenia wlatuje przez okno w kuchni (oczywiście Jenna musiała zostawić je uchylone, żeby wywietrzyć dym po przypaleniu omletu), niezdarnie lądując na stole i demolując tym samym resztki śniadania.
Wiszą mi trzysta galeonów za tę porcelanę i trwałe uszczerbki na zdrowiu. Co za obrzydliwe ptaszysko!
Zaczęła poważnie wątpić w swoją względną anonimowość. Moskwa była oddalona od Londynu o tysiące mil. Choć wydaje się to niedorzeczne, otwierając kopertę, zastanawiała się, czy to możliwe, aby ścigano ją przez ten cały czas za któreś z nieskończenie wielu wykroczeń, których się dopuściła. Czy to ona jedna używała czarów w obecności mugoli? I to ruskich mugoli?! Jaki interes może mieć brytyjskie Ministerstwo Magii do ruskich mugoli? Nie, to jakiś absurd. Na pewno chodziło o coś innego.
Rozwinęła list, zwalając paskudnie szpetną sowę wolną ręką ze stołu. Już i tak za długo tu siedziała.

Dziurawy Kocioł. 28 października. Ósma wieczorem.
Świstoklik będzie za cmentarzem o północy. Nie spóźnij się.
Weź notatki. Sprawa Śmierci. Pilne. Bardzo. Stała czujność!

Wylewny, jak zawsze. Po cholerę mu teraz moje notatki?
Ulżyło jej i jednocześnie chciało się śmiać. Z własnej głupoty. Żadne Ministerstwo, tylko Szef. Stary, dobry Szef, który oczywiście nie pofatygował się, żeby znaleźć własną pieczęć, więc użył służbowej. Zresztą, gdyby użył własnej, to z kolei ona nie pofatygowałaby się, żeby przeczytać list. Wszystko, co nie było kwestią jej być albo nie być, nie zasługiwało na uwagę. Miała większe problemy, niż utrzymywanie dobrych relacji ze starymi znajomymi.
Ale najwyraźniej Alastor Moody sam miał jakiś większy problem, skoro po tylu latach do niej napisał.

~asylum~

Spojrzała na zegarek wiszący na ścianie w sypialni. Zostało pięć minut do północy. Na moment zamarła, ale po chwili jej serce drastycznie przyspieszyło bicie. Poczuła silne uderzenie gorąca, które rozeszło się po całym ciele.
– Niedobrze-niedobrze-niedobrze – wymamrotała nerwowo, rzucając się w stronę szafy.
Wyjęła z niej oliwkowe bojówki i agresywnym ruchem wciągnęła na biodra, ocierając nagą skórę szorstkim materiałem. Syknęła, kiedy poczuła pieczenie w otartych miejscach.
Dzwoniło jej w uszach, a dotąd stabilny oddech – sama nie wiedziała, kiedy – odgłosami przypominał hiperwentylator.
I tak było już za późno. W pięć minut nie zdąży przejść przez cmentarz do wyznaczonego miejsca. Aportowanie się było wykluczone, jeszcze zostałaby zauważona. Zbyt ryzykowne.
Musiała improwizować, coś wymyślić. I to szybko. W chwilach, jak ta, szczerze żałowała przeprowadzki do Moskwy. Że też musiało ją uwieść tragiczne piękno tego miasta...
W sumie mogła wszystko zwalić na tego diabelnie przystojnego mugola (Jak mu tam było na imię... Iwan? Igor?), dla którego kompletnie straciła głowę, gdy co noc czytał jej Annę Kareninę Tołstoja w ojczystym języku. Może i nie pamiętała jego imienia, ale przynajmniej podchwyciła trochę rosyjskiego. Opanowała język wystarczająco, by nie zwracać na siebie uwagi rodowitych mieszkańców.
W porównaniu z mugolami, czarodziejom znacznie łatwiej było tu żyć. Zazwyczaj chodzili własnymi ścieżkami, trzymali się z dala od centrum miasta. Praktycznie nie zwracali niczyjej uwagi – wychodząc z ukrycia ubierali się jak mugole. Jenna już dawno nie widziała czarodzieja w szacie wyjściowej. Nie żeby tęskniła za tym widokiem. Rezydowali albo w ukrytych za pomocą czarów dzielnicach, albo w mugolskich kamienicach, które dzielili ze starymi, samotnymi osobami – zbyt schorowanymi i zgorzkniałymi, żeby przejmować się jakąkolwiek ekstrawagancją. Nic ich nie dziwiło, nic ich nie ruszało, nic nie ich obchodziło.
Jenna wynajmowała dwupoziomowe mieszkanie na ostatnim piętrze w starej kamienicy przy cmentarzu. Rzadko kiedy widywała pozostałych mieszkańców. Emerytowani mugole zazwyczaj woleli spędzać czas samotnie, użalając się nad własnym losem. Nikogo nie interesowała pełna wigoru trzydziestodwuletnia kobieta mieszkająca nad nimi, skoro aktualnie ich największym problemem był wybór miejsca dla siebie na cmentarzu.
Czas nieubłaganie uciekał, a ona wciąż nie miała nawet pomysłu, jak się przedostać z Moskwy do Londynu. W myślach przeklinała ograniczenia najbardziej praktycznego środku transportu czarodziejów – teleportacji. Zaczęła nawet kwestionować sam sens posiadania tej umiejętności.
Oczywiście, jeżeli coś jest wybitnie skuteczne, to musi być też wybitnie ułomne.
Nadal dzwoniło jej w uszach. Czuła coraz częściej uderzające fale gorąca, przyspieszające jej tętno do niemożliwego tempa. Czas, czas, czas. Z nerwów przygryzła wargę. Trochę za mocno.
Rozcięty kawałek skóry podszedł czerwienią, a jak tylko poczuła metaliczny smak na języku, znikome resztki cierpliwości i opanowania szlag trafił.
Te kilka kropel krwi wywołało natychmiastową reakcję łańcuchową. Zadziałały, niczym pociągnięcie za spust pistoletu, tylko, że zamiast pocisków, z Jenny zaczęły wystrzeliwać serie niezbyt wyszukanych przekleństw w powtarzalnych motywach, acz różnych wariacjach.
– Kurwa, kurwa, kurwa, ja pierdolę, kurwa. Kurwa mać, ja pierdolę, kurwa-jebana-mać. Ja pierdolę, no nie, kurwa, po prostu, kurwa, nie. Jak teraz niby mam się, kurwa, dostać do tego pierdolonego, kurwa-jego-mać, Kotła? Nawet nie pamiętam tej pieprzonej ulicy... Wymyślił sobie, kurwa, Londyn. Dziurawy, kurwa-jego-mać, Kocioł. Nie ma, kurwa, szans. Ni chuja. Hej, Szefie, może spotkajmy się w pieprzonej Moskwie?! Ale, kurwa, nieee. Musi być Londyn. Ja pierdolę, kurwa, jak zwykle.
Ogólnie dużo przeklinała. Lubiła to, choć zwykle trzymała kwieciste wiązanki w swojej głowie (w głowie, która na bieżąco komentowała rzeczywistość w sarkastycznym, niekończącym się monologu wewnętrznym) i rzadko kiedy wypuszczała je na zewnątrz. Ale w sytuacjach kryzysowych nie mogła się powstrzymać. Przekleństwa wypowiedziane na głos przynosiły ogromną ulgę i sprawiały, że chaotyczne myśli wracały na właściwe tory.
Upewniła się po raz ostatni, czy jej różdżka aby na pewno znajduje się w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i szybko zwinęła z biurka niedbale rozsypane pergaminy, mając na uwadze żądanie Szefa. Notatki. Złożyła je w pół i wcisnęła byle jak do wojskowego chlebaka, który już od dawna służył za uniwersalną torbę.
Cichaczem podebrała go ojcu kilka lat temu i nigdy nie mogła się wystarczająco nadziwić, ile taki niepozorny chlebaczek jest w stanie wytrzymać. Mimo upływu lat, wciąż prezentował się nieźle.
Kiedy jeszcze była uczennicą, rówieśniczki dokuczały jej bardzo często. Nosiła mało dziewczęcą torbę i do tego nigdy w życiu nie założyła spódnicy do szkolnego mundurka – w końcu spodnie były o wiele praktyczniejsze. Nigdy nie rozpuszczała włosów, nie plotła warkoczyków ani nie nakręcała na wałki. Wiązała je w luźny koński ogon, z którego zawsze wydostawały się złote kosmyki zaczesywane za ucho.
W butikach, obojętne, czy mugolskich, czy magicznch, zdecydowanie bardziej wolała dział męski i od zawsze wierzyła w przewagę wygody i funkcjonalności (szczytem idiotyzmu były szaty wyjściowe). Nie identyfikowała się z „byciem kobietą”. Rozwiązywanie kwestii wyższości koturnów nad szpilkami czy samonośnych pończoch nad rajstopami przyprawiało ją o mdłości. Miała większe problemy.
Zbiegając po schodach, nie zauważyła Koriolana – syjamskiego kocura matki-nieboszczki, nazwanego „na cześć” sztuki Szekspira.
Matka Jenny – czarownica pochodzenia mugolskiego – czciła wielkiego dramaturga, jak najświętsze bóstwo, i spontanicznie cytowała w najbardziej nieprawdopodobnych sytuacjach życiowych, na przykład podczas rzucania zaklęcia zapomnienia. Któregoś razu, kiedy jeszcze mieszkali w rodzinnej Anglii, jeden z sąsiadów najwyraźniej zobaczył więcej, niż powinien, więc matka Jenny była zmuszona wymazać jego pamięć. Przed całą operacją wyrecytowała: „Słabości, twe imię kobieta!” [1]
Jenna do dzisiaj zastanawiała się, co takiego musiał zobaczyć sąsiad.
Kocur miauknął przeraźliwie, kiedy twarda podeszwa ciężkiego, skórzanego buciora docisnęła jego ogon do podłogi. Jednym susem wskoczył na najbliższy parapet. Zaczął prychać i fukać, a w jego oczach błysnął cień samego diabła.
– Nigdy cię nie lubiłam – oświadczyła Jenna z obrzydzeniem, patrząc jak rozdrażniony kot mierzy ją spode łba. Przez chwilę wymieniali spojrzenia. Wiedziała, że taka niewerbalna debata z kotem nie ma większego sensu, bo to podłe bydlę prędzej czy później ściągnie ją do swojego nędznego kociego poziomu i pobije doświadczeniem. – Może przydałbyś się na coś? Masz jakiś pomysł na transport do Londynu, głupi kocie? 
Koriolan przekręcił łebek, a jego błękite ślepia jednoznacznie sugerowały, co tak naprawdę myśli o Jennie.
Świetnie. Nawet ten wredny bydlak ma mnie za idiotkę. Spóźnioną idiotkę, która pyta swojego kota o współczesne środki transportu dostępne dla czarownic.
Z wyraźną pogardą dla Jenny (i zapewne reszty świata, który nie był godny jego uwagi,), zaczął skrobać przednimi łapkami parapet, demonstrując swoje piękne, grube pazury. Utkwił ślepia w miejscu, w którym wydrapywał poziome wzorki, lekceważąc Jennę. Był bardzo zaabsorbowany całym procesem.
– Jasne, olewaj mnie. Ale pamiętaj, że to ja płacę za żarcie w twojej misce. – Pogroziła palcem przed czarnym noskiem, a on, chcąc uniknąć ewentualnego kontaktu fizycznego (jeszcze by się czymś od niej zaraził), natychmiast wcisnął się w okno, odsuwając łebek jak najdalej od palca. Jenna wywróciła oczami. – Tak. Dobrze. Wciskaj się w okno. Kontakt z plebsem nie przystoi arystokracie. Głupi kocur.
Koriolan zeskoczył z odrapanego parapetu i wydał z siebie długie, ponure miauknięcie, jakby chciał powiedzieć „to jeszcze nie koniec”. Uniósł ogon i, zwinnie przebierając łapkami, czmychnął do kuchni.
A spierdalaj.
– Zrobię z ciebie kiedyś ruski termos! – Krzyknęła w stronę drzwi, za którymi zniknął kot, i zanim zdążyła się powstrzymać, oświadczyła nienawistnie: – Może w końcu się do czegoś przydasz, chociaż... Osła i batem do galopu nie zmusisz. [2]
Kurwa mać.
Ugryzła się w język. Cholerny Szekspir.
Dobrze się bawisz, mamo? Też skończę jak ty? Zacznę przygarniać koty i zeświruję do reszty, mając fiu-bździu w głowie?
Nie dość, że ta wredna bestia okupuje jej dom, to jeszcze sama zaczyna cytować zupełnie bez powodu szekspirowskie powiedzonka... Koniec świata był bliski.
Proszek Fiuu. Przemknęło jej przez myśl. Nie, kurwa, tylko nie to. Wszystko, tylko nie to.
Szczerze nie znosiła podróżować za pomocą sieci Fiuu, dlatego nawet nie pomyślała o tym, mając do dyspozycji świstoklik, z którego miała zamiar skorzystać.
Zastanowiła się ostatni raz. Szef napisał w jednej linijce „świstoklik” i „nie spóźnij się”.
Co jeśli, w Dziurawym Kotle nie działa sieć Fiuu? Co jeśli jakieś złe istoty przechwytują czarodziejów podróżujących w ten sposób? Gdyby Szef chciał, żeby dotarła do niego na własną rękę, nie pisałby o świstokliku...
A może tylko popadała w paranoję i stres zaburzał jej trzeźwe myślenie.
Teraz i tak to nie miało większego znaczenia. Proszek był jedynym ratunkiem. Wybiegła z domu i skierowała się do jedynego miejsca, które umożliwiłoby jej przedostanie się do Londynu.
Ulubiony pub Pod Muchomorem na szczęście posiadał połączenie z siecią. O ile dobrze ugada barmana, to pozwoli jej użyć kominka nawet bez uiszczenia opłaty. W końcu lubił ją. Był młody, naiwny, ale – jak widać – pożyteczny.
Szybko przedarła się przez pomieszczenie, docierając do lady, za którą czekał na zamówienia od klientów. Kiedy ją zauważył, zagwizdał przeciągle i spojrzał na zegarek.
– Muszę przyznać, że spodziewałem się ciebie trochę wcześniej. To, co zwykle?
– Oleg, muszę się dostać do Londynu – wydyszała nienagannym rosyjskim, ignorując kolejkę czarodziei stojących po Wódkę Sromotnikową, specjalność pubu. – Teraz.
Utkwił w niej zmartwione oczy, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. Znali się od dawna i wiedział, że jeśli Jenna wpada zdyszana do baru, może to oznaczać, że albo desperacko potrzebuje schronienia, bo ktoś chce ją zabić, albo... Wolał nie kończyć tej myśli. Była zbyt kusząca, by się jej oprzeć.
Zawadiacko uniósł brew.
– Jenna, wiem, że uwielbiasz mój motor, ale tę przejażdżkę musimy odłożyć na później. Nie obraź się, ale, jak widzisz, jestem w pracy.
Drań droczył się z nią.
– Chodziło mi o kominek – jęknęła, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Przez chwilę się wahał, czując na sobie spojrzenia coraz bardziej poirytowanych klientów.
Odłożył butelkę z firmową wódką i machnął na wszystko ręką. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy zostawia sfrustrowanych klientów dla Jenny.
– Zaraz wracam – rzucił obojętnie w eter i ruszył w kierunku kominka, przy którym Jenna już stała. – A masz proszek? – Uśmiechnął się łobuzersko.
W jednej chwili jej twarz sposępniała i przybrała śmiertelnie poważny wyraz.
– Nawet nie próbuj...
– Dobra, dobra, spokojnie. – Uniósł ręce w akcie poddania. – Ale masz u mnie dług.
Nie pierdol, tylko zagęszczaj ruchy.
Sięgnął po różdżkę do kieszeni, wycelował w drewnianą skrzynię obok kominka. Sekundę później wieko otworzyło się i ukazało pełen zapas proszku Fiuu.
– Masz szczęście, że jeszcze nie zaczął się sezon grzewczy – zauważył żartobliwie, kiedy Jenna sięgnęła do skrzyni.
– Mamy październik – oświadczyła dobitnie, wywracając oczami i szybko wcisnęła się do paleniska. Ewidentnie nie była dzisiaj w humorze.
– Londyn, tak?
Kiwnęła głową.
– Wiesz gdzie wylądujesz?
– Nie – odparła mechanicznie.
– Jak to nie?!
– No nie wiem. Po prostu. Mam być zaraz w Dziurawym Kotle i...
– No to nie wiem – przedrzeźniał jej spanikowany ton głosu. – Może po prostu powiedz „Dziurawy Kocioł” i sypnij sobie proszek pod nogi?
– A co jeśli nie działa tam kominek?! Szef wyraźnie powiedział, że mam się nie spóźnić na świstoklik, więc kominek może tam nie działać!
Oleg pacnął się otwartą dłonią w czoło. Dlaczego ona nie potrafi skojarzyć czasem nawet najbardziej oczywistych faktów?
– A na jakiej ulicy znajduje się ten twój Kocioł?
W ułamku sekundy okropnie zbladła i spojrzała na niego z przerażeniem, desperacko szukając w jego oczach pomocy. Uświadomiła sobie coś. I to już drugi raz dzisiaj. Tak dawno nie była w Londynie, że nie pamiętała kompletnie ulicy, na której znajdował się pub.
– Eee... Jak powiem „Londyn” to nie wystarczy?
Spojrzał na nią z politowaniem.
– Ty tak na poważnie?
– Widzisz? I właśnie dlatego nienawidzę Fiuu. Jak coś jest skuteczne, to musi być ułomne...
Oleg rozejrzał się po sali, którą stopniowo opuszczali klienci, którzy jeszcze nie doczekali się obsługi. Jak tak dalej pójdzie, nie zarobi za wiele tej nocy.
– Naprawdę nie możesz sobie przypomnieć ulicy?!
– No, kurwa, nie za bardzo! – wrzasnęła. – Jakbym pamiętała, to chyba nie siedziałbym jeszcze w tym cholernym kominku, nie?
– A jakikolwiek inny adres, gdzie mogłabyś wylądować i potem się aportować do tego Kotła?
Przykucnęła w palenisku. Bez przerwy kręciła panicznie głową.
– Jenna! Nie mogłaś użyć jakiegoś mugolskiego środku transportu?!
– Nie stać mnie na wakacje last-minute, dzieciaku! – Nie cierpiał, kiedy tak go nazywała, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. – Poza tym sytuacja mugoli z podróżami między-krajowymi nie ma się najlepiej, nie wiem, czy zauważyłeś.
– Do diabła, po prostu powiedz „Dziurawy Kocioł”, wysyp ten cholerny proszek i zabieraj stąd swój ześwirowany tyłek! Przez ciebie stracę pracę!
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła rozpaczliwie, wyganiając tym samym z pubu ostatnich klientów. – Myślisz, że obchodzi mnie twoja praca? Mam większe problemy, niż twoja praca. Szef napisał w jednej linijce „świstoklik” i „nie spóźnij się”. Co jeśli tam nie działa Fiuu? Co jeśli oni mnie złapią? Gdyby Szef chciał, żebym dotarła tam na własną rękę, nie pisałby o świstokliku...
– Co ty pieprzysz, jaki szef? Jaki świstoklik? Jacy oni? – Skrzywił się, próbując zrozumieć cokolwiek z jej majaczenia.
Nerwowo przygryzł wargę. Noc jeszcze na dobre nie zdążyła się rozkręcić, a sala była już zupełnie opustoszała. Zirytowani klienci na zewnątrz pubu głośno narzekali na brak nawet minimalnego szacunku ze strony obsługi, po czym nerwowym krokiem ruszali przed siebie w ciemną noc. Oleg wiedział, że przyjdą następni, ale wciąż ubolewał nad utratą potencjalnych napiwków.
– Jenna, posłuchaj mnie – powiedział szeptem, co zadziałało jak uspokajające zaklęcie. – Muszę wrócić za ladę, bo inaczej wylecę z roboty. Po prostu... Twoja praca wpędza cię w paranoję. Wszędzie widzisz zagrożenie tam, gdzie go nie ma.
Zaśmiała się sztucznie. W tej chwili chciała go zabić albo chociaż obić mu twarz. Gdyby nie ograniczenia czasowe, zapewne przystąpiłaby do egzekucji.
– Nie pracuję w domu dla świrów, tylko zabijam na zlecenie – warknęła.
– Jenna... Zaakceptuj to, już najwyższy czas. Masz po prostu paranoję. – Wziął głęboki oddech. – Nikt cię nie złapie. Po prostu powiedz „Dziurawy Kocioł” i wysyp proszek pod nogi.

~asylum~

Chyba koniec z darmową wódką... Ale spójrzmy na to z drugiej strony, jest materiał na bestseller. Już widzę te nagłówki: Przeżyłam traumę, czyli moje przygody z siecią Fiuu.
Nie wiedziała, w jaki sposób się tam znalazła, ale wyglądało na to, że posłuchała Olega i zrobiła dokładnie to, co kazał.
A skoro wypadła z kominka, nabijając sobie kilka siniaków przy zderzeniu z podłogą, było to niepodważalnym dowodem na to, że – wbrew wszelkim prawom – kominek działał i, nie licząc braków w czyszczeniu paleniska, miał się nieźle.
Niepewnie rozejrzała się po sali – niezbyt urodziwa horda ekscentrycznie ubranych czarodziejów utkwiła w niej zdziwione spojrzenia, oczekując w napięciu na kolejny ruch. Uśmiechnęła się głupkowato, nie wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
Po chwili wrócili do swoich spraw, ignorując umorusane w popiele dziewczę, które narobiło tyle zamieszania. Nie takie dziwadła ich oczy widziały.  
Wyprostowała się i strzepała ze skórzanej kurtki popiół. Zerknęła na tarczę zegara umieszczonego na kominku. Wskazywał kilka minut po ósmej.
No tak, różnica czasowa.
– Co ja mówiłem o świstokliku? – Za jej plecami rozległ się znajomy warczący głos. Był wystarczająco cichy, by zginąć w gwarze rozmów, a jednocześnie wystarczająco szorstki i strofujący, by zjeżyć jej włosy na głowie. – Nie po to załatwiam ci transport, żebyś bawiła się w gwiazdę wieczoru, wlatując w sam środek imprezy przez komin. Ile ty masz lat?! Pięć?!  
Odwróciła się na pięcie, żeby stanąć twarzą w twarz z rozmówcą.
– Naprawdę? Nie mogliśmy się spotkać w jakimś normalniejszym miejscu na Ziemii? Naprawdę?! – Były to pierwsze słowa, które wypowiedziała do dawnego mistrza. W jej głosie dało się słyszeć ogromny żal i pretensję. – Co za różnica tutaj czy w Moskwie? Nawet nie wiesz, przez co musiałam przejść, żeby się tutaj dostać! – Pomyślała o panicznym strachu przed korzystaniem z sieci Fiuu, która, w jej przekonaniu, miała być tajnym narzędziem jakiejś organizacji. 
– Nie byłoby problemu, gdybyś nie spóźniła się na świstoklik!
– Nie byłoby problemu, gdybyś napisał, że w razie czego mogę użyć sieci Fiuu! Ale nie... Wolałeś napisać STAŁA CZUJNOŚĆ, a przez twoją cholerną stałą czujność prawie...
– Milcz – syknął, obdarowując ją chłodnym spojrzeniem. – Nie tutaj – wyjaśnił.
Jenna uśmiechnęła się lekceważąco.
– To gdzie?
– Wychodzimy. Już i tak zdążyłaś narobić za dużo hałasu...
– Przepraszam-nie-przepraszam...? – Wzruszyła obojętnie ramionami.
– Na zewnąrz. Teraz – zarządził.
Kiedy znaleźli się na ulicy, która – jak się okazało – jednak miała nazwę, i to całkiem łatwą do zapamiętania (Pokątna, no przecież!), Jenna posłusznie podążała za swoim dawnym mistrzem. Nie mogła się jednak powstrzymać od zwerbalizowania pretensji:
– Musiałeś, naprawdę, musiałeś się odezwać po tylu latach? Kiedy ułożyłam sobie życie na nowo...?! Musiałeś się odezwać akurat dzisiaj?! 
– Jakie to życie? – spytał zupełnie poważnie, a Jenna w jakiś dziwnie znajomy sposób wiedziała, że czeka ją teraz długi moralizatorski wykład. – Uwodzisz młodych chłoptasiów, a potem wykopujesz ich na zbity pysk za drzwi...
Ooo, widzę, że zaczynamy z grubej rury.
– To raczej nie powinno robić na tobie wrażenia.
– Nie robi, zapewniam.
Precyzyjnie wymijali przechodniów ustrojonych w eleganckie szaty. No tak, bogate snoby zawsze znajdą powód, żeby się odstawić na wieczór. Nie wiedziała, dokąd zmierzali, ale nie przeszkadzało jej to. Kto, jak kto, ale Alastor Moody, wiedział, co robi. Nawet, jeśli nie mówił o tym na głos.
– Ja, podobnie, jak ty, tylko wykonuję swoją pracę – usprawiedliwiła się, niewinnie rozkładając ręce.
– Ani się waż porównywać swój zawód do mojego! – zagrzmiał groźnie, szturchając niechcący jakąś czarownicę, która krzyknęła za nim „Patrz, gdzie leziesz, świnio!” . Niespecjalnie się tym przejął.
– Dobra, Szefie, ja tylko mówię...
– Wykorzystujesz młodych, naiwnych mami-synków – zarzucił jej, zanim zdążyła dokończyć – łapiąc ich na swoje tanie sztuczki, bezczelnie czerpiesz z tego przyjemność, a oni nawet nie wiedzą, jak naprawdę się nazywasz i kim właściwie jesteś. Niezbyt miłe.
– Mam stresującą pracę! Muszę jakoś odreagować, a poza tym...
– Milcz, kiedy ja mówię – syknął chłodno, a Jenna posłusznie przytaknęła i spojrzała pod nogi.  
Od zawsze darzyła go szacunkiem. Szczęśliwym splotem okoliczności stał się jej nauczycielem, a także niedoścignionym wzorem do naśladowania.
Nauczył ją wszystkiego. To dzięki niemu wiedziała, jak sobie radzić i jak interpretować bieżące wydarzenia. Jak myśleć, jak działać. Czego unikać, kogo słuchać. Stała czujność.
Nie utrzymywali kontaktu odkąd Jenna zaczęła pracować na własną rękę. Z własnych przekonań wolała nie wiązać się z Ministerstwem w żaden sposób.  Nigdy nie wiadomo, co tym szajbusom strzeli do głowy. Wykończyli moją matkę, to mogą wykończyć każdego. Stała czujność. Motto, które przejęła od Moodyego zbyt głęboko weszło jej pod skórę.
W jej przekonaniu bezpieczniej było pracować dla zleceniodawców prywatnie, po cichu, bez udziału osób trzecich.
– Szefie, można o coś spytać? – jęknęła niepewnie.  Spojrzał na nią przez ramię, nie przerywając marszu. Ostre rysy jego pokiereszowanej twarzy, jakby wygładziły się i posłał jej coś w rodzaju uśmiechu.
– To... gdzie idziemy?   
– Muszę się napić.
Jenna zmarszczyła brwi.
– Nie mogliśmy się napić tam? – Wskazała kciukiem za plecy w kierunku Dziurawego Kotła. 
– Mogliśmy. Ale twoje niedyskretne wejście pozbawiło nas tej opcji.  
– To po to mnie tu ściągnąłeś? Żebyśmy mogli się napić?! Myślałam, że jesteśmy w pracy.
– Mam stresującą pracę, muszę jakoś odreagować! – zaskrzeczał. – A kończąc temat... Spóźniłaś się. 
– Eee... Świstoklik o północy to naprawdę zły pomysł. Zwłaszcza w Moskwie. Zwłaszcza za cmentarzem. Różne typy kręcą się o tej porze...  
– Mogłaś się aportować – zarzucił jej Moody. – Zaaranżowałem to wszystko pod ciebie.
Miała zamiar zaprotestować, ponieważ teleportacja za cmentarz też nie była najlepszym pomysłem, ale postanowiła to przemilczeć.  
– No...  Wybacz, Szefie – przyznała ze skruchą. – Ale mam dobre usprawiedliwienie.
– Nie wątpię – mruknął sceptycznie, skręcając w mniej oświetloną alejkę. Jenna niechętnie spojrzała przed siebie. Jeżeli na Pokątnej było coś bardziej obrzydliwego od Dziurawego Kotła, był to na pewno hotel Browary i Gulasze. – Więc?
– Eee... Wdałam się w zaciętą debatę z moim kotem. Przypomnij mi, żeby więcej tego nie robić.
Popatrzył na nią z politowaniem, zastanawiając się, kiedy wreszcie dorośnie.
– Zapytałbym, kto wygrał, ale...
– To była bardzo wyrównana walka – szybko wtrąciła.

~asylum~

[1] Słabości, twe imię kobieta! - cytat z "Hamleta".
[2] Osła i batem do galopu nie zmusisz. - również "Hamlet". Polecam, xBC.


Ff dzieje się przed Pierwszą Wojną Czarodziejów, także Moody nie ma szalonego oka, jeszcze nie ześwirował i wszyscy są szczęśliwi. (Nie są.)

2 komentarze:

  1. Taki długi roooodział <3
    First, malutkie błędy:

    "Na widok wielkiego „M”, poczuła" - nie jestem pewna, czy tu potrzebny jest przecinek. No ale, ja się akurat na przecinkach nie znam, co wiesz z autopsji. ;)
    "łepek" - łeBek. ;)
    " – Jenna, posłuchaj na mnie –" tu chyba zmieniła się koncepcja zdania, raczej "spójrz". ;)

    Second, opinia ogólna.
    Wow. Jenna ma mocny charakter. Niewątpliwie. Ciekawi mnie coraz bardziej jaka jest relacja między nią a Damonem, czy też jaka relacja była. Bo wydaje mi się (popraw mnie, jeśli się mylę), że jest sporo starsza od niego. Początkowo myślałam, że byli parą szkolną, ale teraz ta koncepcja jakoś mi nie pasuje. CHYBA, że coś przeoczyłam.
    W każdym razie podoba mi się jej charakter i mam nadzieję, że w drugiej części dowiem się czegoś więcej na temat profesji Jenny.
    Bo tu też ciekawa relacja - Jenna, zabójczyni na zlecenie i Moody, auror. Czy Jenna była aurorką, ale "dała sobie siana" i stwierdziła, że to jednak nie to?
    No ciekawie, nie powiem, nie powiem. Lubię takie fragmenty poza główną akcją. Bardzo lubię. I z przyjemnością czytałabym ich więcej.
    Czasem możesz coś skrobnąć, co? Nawet jakąś małą scenkę, o której tylko wspomnisz w głównej fabule, a gdzieś tam, za jakiś czas, z boczku pojawi się ta scenka. :)
    Do gustu przypadła mi "rozmowa" Jenny z kotem i jej, jakże urocza wiązanka (i mnie, niestety, zdarza się takie puszczać, zwłaszcza gdy siedzę nad jakimś zadaniem, którego nie rozumiem ni w ząb, no ale...)

    Naprawdę dobry rozdział. Narracja <3
    No i progress w sposobie Twojego pisania jest niesamowity. Srsly. To nie to samo, co na Astrze.

    Buziaczki. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki długi rozdział - a ma być jeszcze dłuższy *takzjarałem*. Dobrze, że można rozbić na dwie części.

      Dziękuję, już się zajmuję tymi błędami. Posłuchaj na mnie - jestem twórcą nowych zwrotów w polszczyźnie.

      Jenna z założenia miała być badassem, bo - umówmy się - kto chce czytać o panienkach w opresji? Nikt. Trololo.

      Jest starsza, dopiero w tym rozdziale jest bardziej detaliczny wgląd w tę postać, stąd może się zasugerowałaś, że mogli być parą w szkole.
      ...a ponieważ Jenna jest starsza i to całkiem sporo - stąd też ostrzegałam, co by lud wiedział, że może ta relacja wzbudzać kontrowersje. Podobnie jak sam styl bycia Jenny, która, co tu dużo mówić, po prostu lubi młodszych. Dam Ci terrarium z gekonem, jeśli znajdziesz paralelizm wątków odniesieniu do Astry. Powiem tak - co w rodzinie, to nie zginie.

      Czy Jenna była aurorką, ale "dała sobie siana" i stwierdziła, że to jednak nie to? - Strzał w dziesiątkę. Chociaż aurorką jeszcze nie zdążyła zostać, po prostu szlajała się tu i tam z Alastorem. Nie chciała pracować dla Ministerstwa, bo wykończyli jej matkę, która notabene zajmowała się mugoloznawstwem. [nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo wgłębiłam się w biografię postaci pobocznych, ale zwalam to na swoje amatorstwo]

      Chętnie bym skrobała. Zwłaszcza, że łapie mnie wena i coraz więcej frajdy mam z kreowania tego alternatywnego światka, ale nauka dobija...

      Nie mam pojęcia co się stało z moim pisaniem, ale po przeczytaniu Schulza i dostałam depresji, przerostu ambicji i zatwardzenia z rozwolnieniem. Nie no, przy Sklepach Cynamonowych naprawdę można złapać doła... Jak można tak pięknie pisać? Panie Schulzu, jak żyć?! :D

      Hahah, narracja, jaka jest - każdy widzi. Podobnie jak wypowiedzi bohaterów - bardzo uwspółcześnione i bardzo niekosekwentne w odniesieniu do czasu i miejsca akcji, ale po co miałabym stosować tu zasadę decorum, skoro piszę to dla rozrywki (dafuq, co nie)?

      Dziękuję, że wpadłaś i że miło spędziłaś czas. Wysyłam Ci wirtualnego jednorożca. *RAAAAAINNNNBOOOOOWWWW* <3

      PS Napisz coś na Crane Mind.
      PS 2 Może zrób z tego powieść psychologiczną? eheh.
      PS 3 Serio. Napisz. I need it. I need it bad.

      xxx

      Usuń