Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział III: Nie macie ograniczeń.


Rok 1979, początek marca
Ósmy (przedostatni) rok nauki

Wczesnym wieczorem na Korytarzu Głównym coraz wyraźniej dało się słyszeć głosy dobiegające z oddali, jakby trójka osób właśnie zakończyła ważne zebranie gdzieś w podziemiach i teraz dokonywała jedynie ostatnich podsumowań w drodze na górę.
– Myślę, że to naprawdę dobrze, że zarządziłeś ten apel, mój drogi Ognianie – skwitowała stanowczym tonem Wróżka Stella, nauczycielka podstaw jasnowidzenia. – Uczniowie powinni wiedzieć, że za taką niesubordynację poniosą stosowną do przewinienia karę – dodała, zamykając pastelowo-różową różdżką drzwi pokoju nauczycielskiego.
Drzwi po chwili wtopiły się w otoczenie, a Wróżka Stella zaabsorbowana rzucaniem kolejnych zaklęć nawet nie zauważyła, kiedy reszta nauczycieli opuściła ją i była już w połowie drogi na piętro – przecież nikt nie będzie na nią czekać.
– Och, co za...! – fuknęła, chowając różową różdżkę. – Ognianie, Magnusie, proszę zaczekajcie! Zaczekajcie!
Nerwowo podwinęła wielowarstwową purpurową suknię, która skutecznie utrudniała jej zwinne przemieszczanie się po schodach i, jak tylko złapała wystarczająco wysoko materiał nad ziemią, prędko dobiegła do dyrektora idącego ramię w ramię z Magnusem Walterem.
– Ognianie, dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz?! – spytała z oburzeniem, wskakując po kolejnych stopniach. – Czy nie zgodzisz się ze mną, że te ostatnie wypadki były wyjątkowo potworne? Zdecydowanie powinieneś coś z tym zrobić. Jak już mówiłam, to barbarzyńskie szachrajstwo musi się skończyć! I to jak najszybciej!
– Tak, dobrze... Tak... – Vasilev mechanicznie przytaknął, myślami będąc zupełnie gdzie indziej.
Wróżka Stella odsapnęła kilka razy – przy tak pulchnej tuszy, nawet wchodzenie po schodach było wyzwaniem.
– Musisz, musisz coś z tym zrobić! Moi uczniowie nie czują się bezpiecznie po wczorajszej nocy. Co powinnam im powiedzieć? Że zamek zaczyna się budzić do życia i sieje odwet za dawne krzywdy? Wyrządzone przez nikczemnych czarodziejów? I podpala ich dom? DOM! Ognian, DOM! Miejsce, gdzie wszyscy powinni się czuć bezpiecznie!
– Ech, kobieto... – Vasilev westchnął ciężko i rozmasował czoło palcami, jakby właśnie dostał okropnej migreny.
Magnus spojrzał na dyrektora i nieznacznie uniósł kąciki ust.
– To musi się skończyć, Ognian! – rozkazała władczym tonem. – I to kończy się dzisiaj, ty kończysz ten cały rozbój dzisiaj. Znosiłam to podłe, przebiegłe, obślizgłe... dziewuszysko przez ostatnie kilka lat... Jak nie pojedynki na korytarzu, to zatrucia tentakulą... Teraz podpalona Wieża Erelheimu... To nie na moje nerwy! – Zarzuciła bezradnie rękami, a wszystkie warstwy sukni, które trzymała, opadły do ziemi, bajecznie falując i kurząc się purpurowym pyłem, jakby suknia była zaczarowana.
Rozeźlona Stella wymamrotała jakąś niezrozumiałą wiązankę pod nosem, ponownie zbierając nerwowo materiał i unosząc go nad ziemię.
– Czego sobie życzysz, moja droga Stello? – spytał dyrektor spokojnie, jakby chciał się upewnić, czy aby dobrze usłyszał.
Wróżka sapnęła głośno – dźwiganie tej ciężkiej sukni i wspinanie się po schodach coraz bardziej ją męczyło i frustrowało.
– Chcę... – Wzięła oddech. – Żeby ten, ten... ten koszmar zniknął ze szkoły.
– Wyrzucić Sigyn? – zdziwił się. – Wiem, że jest dość nietypowym przypadkiem, ale nie wyrzucamy uczniów tylko dlatego, że są wyjątkowi i... awangardowi.
Vasilev i Mag wymienili uśmiechy.
– Wyjątkowi? Awangardowi? Ona to diabeł, mój drogi Ognianie! Może siedzieć w kozie godzinami, a i tak dalej będzie robiła to, co umie robić najlepiej. Niszczyć. Jakiemu demonowi zaprzedała swoją duszę, och...
– Przesadzasz. – Machnął ręką. – Koniec końców nikomu nic takiego się nigdy nie stało. Wiesz, jacy są młodzi czarodzieje, a magia... jest po to, żeby jej używać.
– Tak, mój drogi Ognianie, ale tym razem miarka się przebrała! Moje Orzełki nie mogą się skupić na nauce, kiedy wciąż czują się zagrożone przez tę, tę...
Mag wywrócił oczami.
– Na litość, nie jesteśmy w Beauxbatons – syknął przez zęby. – Może to zmotywuje twoje Orzełki i zaczną używać zaklęć w praktyce, a nie na papierze jedynie podczas sesji egzaminacyjnych.
Stella spojrzała na niego z furią w oczach i ściągnęła usta, jak zawsze miała w zwyczaju, kiedy ktoś krytykował jej ukochany Erelheim.
– Nie każdy preferuje drogę przemocy, jak ty, Magnusie! – fuknęła.
– Faktycznie, lepiej wiedzieć, jak zasadzić czyrakobulwę, niż użyć różdżki w obronie własnej – warknął cynicznie.
Dotarli na piętro. Teraz rozpościerał się przed nimi ponury Korytarz Główny pogrążony w zupełnym mroku.
– Magnusie, jeśli mógłbyś... – zwrócił się do niego Vasilev.
Mag machnął różdżką i w tym samym momencie zapłonęły wszystkie pochodnie na ścianach, oświetlając im drogę do Sali Zgromadzeń.
– Czyli mam rozumieć, że się na to zgadzasz, tak? – upewniła się urażona Stella, zanim ruszyli przed siebie. Jej oczy zaszły łzami. Bardziej ze względu na to, że znowu nikt nie słuchał tego, co miała do powiedzenia, niż z tego, że jej uczniowie (w jej przekonaniu) cierpieli. – Ognianie...?
Vasilev zwrócił się twarzą do Stelli i położył obie dłonie na pulchnych ramionach. Spojrzał jej przenikliwie w oczy i spokojnie powiedział:
– Moja droga Stello... Nie. Nie zgadzam się na to i dlatego zarządziłem apel. Wiem, że ty i podopieczna Maga darzycie się wieloma skrajnymi uczuciami, ale zapewniam cię, że to nic nadzwyczajnego. Od zawsze tak było; od zawsze nauczyciele toczyli wojny z uczniami i odwrotnie.
Mag odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.
– Nie chciałbym psuć nastroju, ale, dyrektorze, czas – oświadczył oschle, zerkając na swój elegancki zegarek zrobiony przez gobliny, po czym schował go z niewymuszoną gracją do kieszeni w kamizelce.
– Oczywiście. Proszę, Magnusie. – Dyrektor zachęcił gestem do ruszenia w stronę Sali Zgromadzeń, a ten bez zbędnych komentarzy odszedł.
Stella jęknęła cicho. Wciąż nie uważała dyskusji za skończoną.
– Ognianie. W innych szkołach za takie zachowanie uczniom zabiera się różdżki. Wyrzuca ze szkoły i zabrania używać magii do końca życia.
– Moja droga Stello... – Uśmiechnął się ciepło, co uwypukliło wszystkie zmarszczki na jego smukłej twarzy. – Pozwalamy naszym dzieciom uczyć się czarnej magii, podczas gdy w innych szkołach praktykowanie jej jest surowo zabronione – zupełnie słusznie. Nie każdy podołałby tej fascynującej dziedzinie. Ma ona swoje konsekwencje. I są to konsekwencje, które jestem gotowy ponieść. Pomyśl tylko, tylko przez moment, ile wspaniałych rzeczy mógł jeszcze dokonać Grindelwald, gdyby nie moi konserwatywni poprzednicy o ciasnych umysłach.
Z tą myślą Vasilev zostawił Stellę na korytarzu i oddalił się w stronę Sali Zgromadzeń.
Komnatę, jak zwykle przed apelem, wypełniały rzędy uczniów stojących na baczność i oczekujących na przemowę dyrektora. Ich twarze były zwrócone w kierunku „ściany głównej”, na której kiedyś wisiało magiczne zwierciadło uświetniające ubogi wystrój ponurej, kamiennej sali. W wyniku przepychanki sprzed kilku lat między dwiema uczennicami, lustro roztrzaskało się na drobne kawałki. Choć wielu fachowców i specjalistów od magicznych przedmiotów próbowało, nie udało się im odratować zwierciadła. Było zaczarowane – w momencie, kiedy je stłuczono, straciło swoją magię; podobnie jak różdżka, która traci swoje właściwości, gdy się ją złamie.
Jedynym, co przełamywało monotonię i przygnębiającą atmosferę Sali Zgromadzeń, były cztery filary podtrzymujące strop w czterech kątach komnaty. Na każdym z filarów widniały ogromne płaskorzeźby wilka, orła, pegaza, a każda z podobizn wyglądała tak, jakby właśnie szykowała się do ataku i chciała pożreć śmiertelnika, który śmiał spoglądać na nią w tym momencie. Na ostatnim filarze widniał runiczny napis „Magia to potęga”, a pod nim rysował się herb Durmstrangu symbolizujący zarazem jedność i różnorodność szkoły.
Dzisiejszy apel nie należał do uroczystych czy okolicznościowych, więc uczniowie nie byli zobowiązani do ubrania odświętnych szkarłatnych szat ani do przestrzegania porządku chronologicznego czy porządku przynależności. Nahar, Damon, Aleksander i Sigyn mogli więc bez przeszkód zająć ulubione miejsca w ostatnim szeregu na końcu sali, tworząc tym samym wyrafinowaną lożę szyderców, co było ich ulubionym zajęciem.
Mistrz Ognian Vasilev miał do przekazania uczniom ważne przesłanie, które leżało mu na sercu od jakiegoś czasu. Nurtowało go kilka przemyśleń nie tylko dotyczących poczynań Sigyn (choć to one w dużej mierze skłoniły go do refleksji nad własnymi błędami młodości), ale też przemyśleniami na temat błędów wielu innych czarodziejów.
Mimo powtarzalnych szlabanów i różnego rodzaju nagan – od kilkugodzinnego zwisania na łańcuchu pod sufitem, przez prace fizyczne na rzecz szkoły, po odebranie różdżki na czas nieokreślony (w najdłuższym okresie została skonfiskowana przez Magnusa Waltera, opiekuna domu Lykanoor, na cztery tygodnie) – Sigyn była nieprzejednana. Końcowy efekt zawsze był zupełnie inny od zamierzonego: zamiast wyciągać wnioski z surowych, często bolesnych, kar – ponownie przysparzała sobie mnóstwo kłopotów i nawet niespecjalnie ukrywała się z ich skutkami. Sprawiała wrażenie, jakby za wszelką cenę chciała być wyrzucona ze szkoły.
Nie groziła swoim ofiarom, że jeśli „puszczą parę z gęby”, to ponabija ich głowy na pal i poustawia w dwuszeregu, jako nietypowy element dekoracji ogrodowej. Wręcz przeciwnie. Zdawało się, że właśnie to było jej celem – żeby wszyscy wiedzieli. To ona za tym stoi, to ona jest winna.
Nie miała motywu do swoich „zbrodni”, nie miała sumienia. Nie potrzebowała ani jednego, ani drugiego. W zupełności zadowalał ją sam efekt końcowy – im więcej w nim krwi, tym lepiej. Nie miało znaczenia, kto krwawił.
W pewnym sensie obnosiła się ze swoimi szkarłatnymi psikusami i, choć oficjalnie nauczyciele jej nie piętnowali na oczach całej szkoły, wszyscy, absolutnie wszyscy – zarówno nauczyciele, uczniowie, jak i strażnicy domów – wiedzieli, że jeśli coś „złego” się działo, to w dziewięciu na dziesięć przypadków stała za tym Sigyn.
Nie obchodziło ją nic. Ani los jej ofiar, ani jej własny.
– Proszę o uwagę, szanowni państwo, mam wam coś ważnego do powiedzenia – zaczął szorstko Vasilev, prostując się dumnie na wcześniej wyczarowanym przez siebie podium. Z tyłu za nim dwóch pozostałych opiekunów domów, Wróżka Stella i Magnus Walter, obserwowało uczniów w skupieniu. – Jak powszechnie wiadomo, nasza szkoła od kilku lat cieszy się złą sławą.
– Hm. Wszystko zależy od punktu widzenia – mruknął pod nosem Damon, wzruszając ramionami.
– Jedni uważają to za złą passę, inni za nieuniknione fatum...
– A punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – zauważył błyskotliwie Aleksander.
– ...prześladujące Durmstrang, odkąd tu, w Sali Zgromadzeń, stłukło się lustro – kontynuował.
Damon i Nahar jednoznacznie spojrzeli na Sigyn. Stłuczone lustro było jej pierwszym przewinieniem w tej szkole.
Sigyn nigdy nie była lubiana przez większość czarownic, głównie dlatego, że znacznie odstawała od nich swoim charakterem i upodobaniami. Pewnego wieczoru, na pierwszym roku nauki wdała się w bójkę z Anką. A ponieważ obie znalazły się w tym samym miejscu, w tym samym czasie i obie nie umiały jeszcze porządnie czarować, sięgnęły po bardziej tradycyjne metody walki.
W efekcie chuderlawe ciało Anki zderzyło się z taflą ogromnego lustra zawieszonego na całej długości jednej ze ścian w Sali Zgromadzeń, a jego drobne kawałeczki rozsypały się po posadzce i w ten sposób Durmstrang utracił swoje wielowiekowe magiczne zwierciadło o niezwykłej wartości. Reszta jest historią.
– Bez względu na to, co się tutaj dzieje – nie interesuje mnie, kto jest winny, a kto nie – każdy, od tej pory każdy będzie ponosić konsekwencje. Zbiorowa odpowiedzialność, może to was czegoś nauczy. Durmstrang to nie Wizengamot, nie będziemy wszczynać śledztwa, tylko dlatego, że wy macie ochotę sobie poczarować. Nonsens. I chcę wam też przypomnieć, że sam fakt, że jesteście akurat w tej szkole, świadczy, że macie coś niezwykłego, czym sobie zasłużyliście na miejsce w Durmstrangu, albowiem nie uczymy tutaj czarodziejów z przypadku!
Dyrektor powoli przechodził do swojej ulubionej części przemówienia, czyli konkretnie do tej, w której mógł się popisać własnymi zdolnościami oratorskimi i czymś, czego wielu dyrektorów nie posiadało – charyzmą.
– Jesteście, jacy jesteście – przyznał zrezygnowanym tonem, zwracając się bezpośrednio do uczniów. Ich miny jednoznacznie sugerowały, że „oni też się pogodzili z tym losem, że są tacy jacy są i wiedzą, że już nic się z tym nie da zrobić”. – Ale!
Tu wszyscy unieśli głowy i spojrzeli na dyrektora z nadzieją.
– Ale... Każdy z was jest wyjątkowy. I co do tego nie mam absolutnie żadnych wątpliwości – dodał z przekonaniem, kiedy zobaczył, jak większość uczniów skrzywiła się z zażenowaniem, na myśl o własnej wyjątkowości. Nie żeby wszyscy byli niewiadomo jak skromni. Po prostu dziwnie to brzmiało w ustach dyrektora.
– Tak jest. Jesteście wyjątkowi – powtórzył z przekonaniem Vasilev. – Jedni z was są uzdolnieni w kierunkach ściśle alchemicznych, inni mają smykałkę do astronomii, a inni jeszcze do czarnej magii. – Spojrzał na kilka pojedynczych osób z Lykanooru. – Dumą moją jest, że możecie rozwijać wszystkie swoje talenty w tej szkole. Dlatego wprowadzamy rygor, dlatego wprowadzamy dyscyplinę... Bo wierzymy w wasze talenty. U jednych są one bardziej widoczne, u innych mniej. A dzisiejszy apel dotyczy wczorajszego bardziej widocznego przejawu talentu... Mianowicie – podpalenia sypialni dziewcząt w Wieży Erelheimu.
Po sali przeszła fala niespokojnych szeptów i mamrotań. Nahar i Damon ponownie spojrzeli na Sigyn. Zrobiła tylko niewinną minę i rozłożyła ręce, jakby chciała tym powiedzieć „co złego, to nie ja”.
– Cisza! – krzyknął stanowczo Vasilev, a szepty umilkły. Po chwili kontynuował: – Wiele już już widziałem i wierzcie mi, nie istnieje taka rzecz na tym świecie, którą moglibyście mnie zaskoczyć – zapewnił. – Nie zdziwi mnie ani płonąca wieża, ani osiem odnóży wyrastających z głowy...
Vasilev, ponieważ nie był jasnowidzem, naturalnie na tym etapie swojego życia nie mógł przewidzieć, że dokładnie za rok o tej porze poda się do dymisji, ponieważ jednak pojawi się rzecz, którą będzie wstrząśnięty.
– ...ani galaretowate ciała pozbawione kości w wyniku wyjątkowo wstrętnego uroku, ani dziura w suficie przypominająca fatalną pamiątkę po uderzeniu ogromnego meteortytu. Durmstrang jest szkołą, dozwolone jest używanie czarnej magii, dozwolone są czary bez udziału nauczyciela. Nie chcemy was ograniczać w żaden sposób, bo żaden geniusz nie zrodził się żyjąc w ograniczeniach. To, co różni Durmstrang od innych szkół, to fakt, że mimo ogromnej dyscypliny i rygoru, tak naprawdę, nie macie ograniczeń. To co jest ważne... I co chcę, żebyście sobie zapamiętali... Dla nas, synów i córek Durmstrangu, niebo jest limitem. Wasze niebo, wasz limit.
Vasilev ewidentnie złapał wciąż wznoszącą się falę inspirującego mówcy i najwyraźniej zamierzał na niej popłynąć na koniec świata i jeszcze dalej.
– Jak słowo daję... – Aleksander nachylił się do Damona. – Jeszcze raz dowali taką gadkę, to zacznę ryczeć. – Pociągnął teatralnie nosem, jakby faktycznie się wzruszył.
– Jak jeleń na rykowisku?
– Raczej jak bóbr.
– ...na rykowisku? – upewnił się Damon, był zupełnie poważny.
Aleksander tylko wywrócił oczami.
– ...dlatego nie powiem wam – Vasilev wciąż unosił się na grzbiecie swojej natchnionej fali – żebyście porzucili poszukiwania nowej magii, magii, której jeszcze nie znacie, która jest wam zupełnie obca. Nie! Powiem wam, żebyście szukali nowego bez przerwy. Bądźcie ciekawi. Zadawajcie pytania. Eksperymentujcie. Doświadczajcie. Wtedy i tylko wtedy może objawić się geniusz! Ja... znałem kiedyś wielkiego czarodzieja, potężnego, legendarnego. Był kiedyś uczniem tej szkoły, tak, jak wy. Mówię o Gellercie Grindelwaldzie!
Uczniowie spojrzeli po sobie, czując zakłopotanie na przemian z inspiracją.
– Był kiedyś, podobnie, jak wy, młody, głupi, niedoświadczony. Ale to, co go wyróżniało... Gellert zadawał pytania. Zadawał całą masę pytań! A wiele z tych pytań było niewłaściwych i dlatego ówczesna dyrekcja nie pozwoliła mu kontynuować jego podróży do świata, którego istnienie on dopiero odkrywał – świata nowej magii, magii, jakiej jeszcze nie znał... Pamiętam, że odkrywał rzeczy niezwykłe... potężne...
Na chwilę zapadła cisza. Vasilev przymknął oczy, jakby zbierał myśli i szukał odpowiednich słów. Nie wiedział, jak przedstawić uczniom fakty, które przez tyle lat wzbudzały kontrowersje w świecie magicznym, a bardzo chciał je przedstawić. Teraz był ten właściwy moment, potrzeba tylko znaleźć odpowiednie słowa. Wszystko można powiedzieć, wszystko jest jedynie kwestią odpowiednich słów.
Zanim powrócił do swojego monologu, spojrzał w stronę Magnusa Waltera, jakby chciał się jeszcze ostatecznie upewnić, czy powinien kontynuować historię Gellerta. Mag, jakby czytając w myślach nieco skonsternowanego dyrektora, skinął zachęcająco głową.
Dyrektor westchnął ciężko.
– Żaden geniusz – powrócił spokojnie do swojej opowieści – jak już mówiłem, żaden, nie może się urodzić, tkwiąc w ograniczeniach ludzkich stereotypów i ciasnych umysłów. Gellert został wydalony ze szkoły, ponieważ... miał wizję! Chciał odkryć świat, który jest tak fascynujący, a o którym tak mało wiemy. Nieśmiertelność. – Zatrzymał się na chwilę i po kilku głębszych oddechach ponownie przemówił: – Kiedy Gellert się uczył w tej szkole, nauczyciele byli tolerancyjni, ale tylko do pewnej granicy, a Gellert postanowił ją przekroczyć. Wielokrotnie. Ponieważ była dla niego ograniczeniem...
Dlatego dzisiaj, jako dyrektor tej szkoły, mówię wam, że ja was nie ograniczam. Tak długo, jak mamy świetnie wykwalifikowaną kadrę, światowej klasy specjalistów, nie mam zamiaru popełniać błędu mojego poprzednika. Nikt z was nie zostanie wydalony ze szkoły, tylko dlatego, że macie wizję, że zadajecie pytania, że jesteście ciekawi... Byłbym pożałowania godnym człowiekiem, gdybym sobie pozwolił na takie marnotrawienie waszego talentu!
Celem Durmstrangu jest pozwolenie wam na rozwinięcie skrzydeł. Stworzenie szkoły, szkoły życia. Kryjówki, w której możecie się czuć bezpiecznie, mimo czyhających na was zewsząd niebezpieczeństw. Bo już samo dopuszczenie do siebie myśli o niebezpieczeństwie uczy was dyscypliny i w efekcie przygotowuje was do życia dorosłych czarodziei i czarownic.
Nie chcę też, żebyście odebrali moją dzisiejszą przemowę, jako zachętę do atakowania się nawzajem na korytarzu bez uprzedzenia w ramach rozrywki...
Damon i Nahar spojrzeli w tym samym momencie na siebie, potem na Sigyn, i potem znów na siebie.
– Nie dotyczy – stwierdzili jednocześnie i wymienili uśmiechy.
– ...albo czarnomagicznych eksperymentów na własnych organizmach, bo zdarzały się i takie przypadki, albo próby wysadzenia zamku w powietrze, czego odradzam, ponieważ istnieją odpowiednie zaklęcia chroniące szkołę i ciekawość mogłaby zadziałać w tym wypadku przeciwko wam. Jeśli będziecie ciekawi do tego stopnia, żeby próbować nowych zaklęć w pojedynkach, czy nowych eliksirów miłosnych na kolegach i koleżankach – wiedzcie, że poniesiecie tego konsekwencje. Bo tak się dzieje w dorosłym życiu: trzeba ponosić konsekwencje za swoje wybory. Zostaliście ostrzeżeni. Wy decydujecie o tym, co robicie z waszym życiem, jakich wyborów dokonujecie... Będą konsekwencje i tego was chcemy nauczyć. ALE! Na koniec, powtarzam: tak długo, jak mamy kadrę i świetnych uzdrowicieli, którzy są w stanie wam pomóc i są tu dla was – ja nie będę was ograniczał, ani nie będę podcinał wam skrzydeł. Dziękuję.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie ruszał z miejsca. Wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem przemowy dyrektora – nie tego się spodziewali, biorąc pod uwagę incydenty z ostatnich tygodni.
W poprzednim miesiącu kilkanaście ciężkich przypadków okupowało skrzydło szpitalne Durmstrangu. Można było przeprowadzić tu prawdziwe studium naukowe: od pokiereszowanych twarzy i rozległych oparzeń na ciele, po kłopotliwe urazy umysłowe. 
Sigyn nie była wybitną czarownicą (o czym osobiście mogła zaświadczyć Wróżka Stella), chociażby jej umiejętność rzucania zaklęć niewerbalnych pozostawiała wiele do życzenia (Odynie zapomnij o magii bezróżdżkowej, po co to komu, za co i dlaczego?), ale specjalizowała się przynajmniej w jednej rzeczy: potrafiła rzucać klątwy zmieniające osobowość i modyfikujące pamięć ofiar.
Co ciekawe, większość poszkodowanych stanowili weterani, powracający pacjenci w dość regularnych odstępach czasu, którzy po raz kolejny przebywali w skrzydle szpitalnym, kurując doznane obrażenia. Wytłumaczenie tej zależności, choć nie wszystkim znane, miało swój początek w tajnym szkolnym stowarzyszeniu Mort Noir.
Z drugiej strony, czwórka uzdrowicieli miała u tego stowarzyszenia ogromny dług wdzięczności, ponieważ to jemu zawdzięczali swoje dobrze płatne posady. Dwa lata temu rada szkoły zdecydowała, że jeden uzdrowiciel to stanowczo za mało, więc dyrektor osobiście dobrał zespół specjalistów do pracy w skrzydle.
Najtrudniejsze były jednak przypadki, w których poszkodowany, choć wyglądał na zdrowego, z silnym przekonaniem potrafił opowiadać o swoich przygodach z dzieciństwa, kiedy to był jeszcze małym szczenięciem i podążał za stadem wilków, polując na kozice i renifery w najdzikszych norweskich lasach. Z zaskakującą dokładnością potrafili opisać swoje przygody za szczenięcia; uzdrowiciele niekiedy powątpiewali, czy aby przypadkiem nie mają do czynienia z jakąś dziwną odmianą animagii, ale po którymś razie przywykli do animalistycznych zwierzeń swoich pacjentów. 
Sigyn czasami lądowała w skrzydle razem z partnerami z pojedynków; choć rozpierała ją duma, to niekiedy sama była pod wrażeniem skuteczności swojego zaklęcia. Z trudem zachowywała spokój, kiedy poszkodowany nalegał, że musi natychmiast opuścić zamek, by dogonić swój klucz dzikich gęsi i odlecieć do ciepłych krajów, zanim nadejdą mrozy; naturalnie obiecywał, że następnego roku powróci razem ze stadem. 

~asylum~

– Vasilev jednak nie wywala mnie na zbity pysk! – krzyknęła uradowana Sigyn, wchodząc do jaskini, w której swoją kryjówkę miało czarnomagiczne kółko Lykanooru. – O, dzięki ci, Odynie! Świętujmy!
– Wódka? – spytał Nahar, podchodząc do Sigyn, i wskazał na przezroczystą butelkę z połyskującym płynem pełnym magicznych iskierek. – Bardzo dojrzale.
– Jest zimno – wyjaśniła, wzruszając ramionami.
– Jak jest ci zimno, to zrób sobie herbatę – odparł Nahar.
– Z rumem. Albo whisky – dodał Damon z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
– Damon, ja wiem, że tam u was Brytole mają generalnie słabe główki, co by tłumaczyło twoją alergię na ten wspaniały trunek – zastukała kilka razy palcem w przezroczystą flaszkę, a w środku pojawiło się mnóstwo iskierek – a przereklamowana Ognista, podobno Whisky, jest zachwalana, jak kraj długi i szeroki, ale tu... Tu jest Durmstrang. Tu się pije wódkę.
– Bardzo dojrzale – powtórzył, intonując oba wyrazy identycznie jak Nahar.
– Problem...? Chłopcy...? – Zwróciła się do pozostałych członków Mort Noir, którzy siedzieli na niedźwiedzich futrach, grzejąc się przy ognisku w głębi pieczary. Pokręcili przecząco głowami, a Sigyn wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Widzisz, Damon? Wszyscy tutaj są już dorośli. A ja mam zupełnie szczerą i bezinteresowną ochotę ci przywalić.
– Powody?
– Przecież powiedziałam, że jest to chęć zupełnie szczera i bezinteresowna. Czy zawsze trzeba mieć powód, żeby dać komuś w ryj?
Uśmiechnął się do niej tajemniczo.
– Nie.
Nie, jeśli nazywam się Sigyn Sigrún i mam w głowie Szatańską Pożogę zamiast mózgu, dokończył w myślach.
Sigyn spojrzała na Damona pytająco. Nigdy nie wiedziała, co może się kryć za jego uśmieszkami, ale jednego była pewna – przyznanie jej racji w tym momencie powinno wzbudzić chociaż cień podejrzeń.
Nie myliła się.
Wystarczyła chwila nieuwagi. Błysnęło oślepiające światło, w ułamku sekundy ogarnęło ją uczucie, jakby ktoś właśnie przyłożył jej po twarzy. Z obu stron. Łopatą. Po chwili poczuła też ciepłą krew, która tryskała z jej nosa, jak woda z fontanny.
Tyle w temacie, jeśli chodzi o obitą mordę, pomyślała, nawet nie próbując ignorować ironii całej sytuacji.
Nahar pokręcił tylko głową, myśląc: „znowu to samo...”. Dołączył do reszty przy ognisku i postanowił obserwować wszystko z daleka. Podobnie, jak reszta członków Mort Noir – nawet nie przejął się faktem, że Damon zaatakował koleżankę.
– Odbiło ci?! – warknęła Sigyn, agresywnym ruchem unosząc swoją różdżkę do góry. Kompletnie zignorowała posokę ściekającą z jej twarzy na włosy i szkolne szaty. W tym momencie kwestia aparycji naprawdę nie miała żadnego znaczenia.
– Hej! Myślałem, że hołdujemy tym samym ideałom! – bronił się melodramatycznie. – Nie zawsze trzeba mieć powód i tak dalej...
Sigyn prychnęła pogardliwie i zaraz po tym wycelowała w niego różdżką.
– Everte Sta... – Mimo ogromnej determinacji nie zdążyła dokończyć formułki.
Powietrze przecięło inne zaklęcie, które na moment ją unieruchomiło, a następnie uniosło bezwładne ciało wysoko nad ziemię i, bez szansy na nawet najmniejszy gest samoobrony, przestało działać – grawitacja zrobiła swoje.
Sigyn uderzyła z impetem o ziemię, a garstka zgromadzonych uczniów zamarła w bezruchu, obserwując całą sytuację z zapartym tchem. Mogła przysiąc, że słyszała jak wszystkie żebra nieprzyjemnie chrupnęły w momencie zderzenia z twardą skałą. Ona sama była przeładowana adrenaliną i za bardzo zaskoczona, żeby odczuwać ból, choć podświadomie wiedziała, że jak tylko minie stan podniecenia i szoku, czeka ją wybitnie bolesna droga powrotna do zamku.
Damon zacmokał z niezadowoleniem i pokręcił głową. Przykucnął nad Sigyn, która wciąż leżała w bezruchu twarzą do ziemi.
– Nie zawsze trzeba mieć powód, żeby dać komuś w ryj – oznajmił zamyślony i obrócił ją na plecy, w celu upewnienia się, czy przypadkiem jej nie zabił, bo mógł. Niechcący. – Nawet się nie starałaś, Sigyn.
Miała przymknięte oczy, twarz upaćkaną we krwi – na zaschnięte powierzchnie skóry napływały z różnych rozcięć wciąż nowe, ciepłe strumienie posoki – i, wbrew pozorom, Sigyn na martwą nie wyglądała. Uśmiechała się przez kilka sekund, jakby właśnie doświadczała stanu najgłębszego upojenia z wygranego pojedynku, chociaż w tej chwili można było powiedzieć o niej wszystko, tylko nie to, że wygrała pojedynek.
Błogostan szybko zastąpił spazm – przestała oddychać. Nie mogła jednoznacznie stwierdzić dlaczego, ale coś w okolicach klatki piersiowej skutecznie uniemożliwiało wymianę gazową z otoczeniem. Nagle ogarnęła ją panika. Dusiła się. W ułamku sekundy pomyślała o setce rzeczy jednocześnie, mając przed oczami migawki wspomnień z dzieciństwa, z początków szkoły, pierwszych pojedynków... a jakiś cichy, podły głosik głęboko w jej głowie szepnął: umierasz.
– Ona się dusi! – jęknęła nagle jakaś dziewczyna, w której jedynie z całej grupy odezwały się ludzkie odruchy i dodała rozpaczliwie: – Zrób coś!
Damon spojrzał w kierunku spanikowanej czarownicy i posłał jej najbardziej diaboliczny ze swoich uśmiechów, jakby chciał tym samym powiedzieć, że wcale nie ma zamiaru reagować na jej prośbę. Sigyn za wszystkie swoje krwawe dowcipy nie zasługiwała na ulgę w cierpieniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Damon, błagam, zrób coś! – powtórzyła desperacko.
Wywrócił oczami, a jego twarz przybrała minę rozgrymaszonego dziecka typu „nie umiesz się bawić”. Niechętnie uniósł różdżkę i burknął ponuro pod nosem Anapneo.
Sigyn otworzyła szeroko oczy, a jej tułów zaczął unosić się nerwowo od łapczywego łykania powietrza, jakby chciała złapać jak najwięcej oddechów na zapas. Jej myśli, jeszcze przed chwilą okupywane przez wizję rychłej śmierci, powoli wracały na normalne tory. Zaskoczenie mijało, a w jego miejsce pojawiało się coraz więcej faktów: została zaatakowana, wyrzuciło ją w powietrze, spadła ze sporej wysokości, połamała sobie parę gnatów i prawdopodobnie oszpeciła twarz kilkoma nowymi ranami. Dzień, jak co dzień!
W pełni wróciła do rzeczywistości, kiedy poczuła przeszywający na wskroś ból, który początek swój miał w pogruchotanych żebrach i promieniował na całe ciało.
Przeniosła spojrzenie na Damona. Nawet nie próbował ukrywać satysfakcji, o czym świadczył zuchwały uśmiech na twarzy i aroganckie spojrzenie.
– Uroczy – wydyszała Sigyn z trudem. Ból w żebrach nasilał się.
– Ja? – Wskazał palcem na siebie. Udawał zawstydzonego.
– Nie. Ten uśmieszek – wyjaśniła i dodała zupełnie szczerze: – Uroczy.
Damon zaśmiał się sztucznie, a Sigyn sprytnie wykorzystała ten moment nieuwagi. Poderwała się z ziemi i machnęła różdżką, sycząc przez zęby Furnunculus. Nieskazitelną i atrakcyjną twarz Damona błyskawicznie pokryły obfite, bolesne czyraki przypominające dżunglę ropiejących wulkanów gotowych do eksplozji. Zanim zdążył zareagować, w powietrzu świsnęło kolejne zaklęcie. Błysnęło czerwone światło, a Sigyn wydyszała Expulso.
Chłopaka odrzuciło na kilkanaście metrów do przodu, aż uderzył o ścianę jaskini plecami. W efekcie z sufitu ukruszyło się kilka kamieni, które opadły razem z obolałym ciałem Damona na ziemię.
– Taki ładny pyszczek – westchnęła zawiedziona, kręcąc głową, a kilku chłopców zaśmiało się i zaczęło bić brawa. Dziewczyny pozostały niewzruszone.
Sigyn ukłonila się i teatralnym machnięciem różdżki zakończyła krótki, choć emocjonujący, pojedynek, po czym bezsilnie opadła na kolana. Mimo tego pojedynczego zrywu na równe nogi, nie mogła zbyt długo utrzymać równowagi, wciąż czuła ucisk w żebrach.
Nahar podszedł do Damona.
– Dyptamku? – spytał takim tonem, jakby pytał, czy ma ochotę napić się soku dyniowego.
Damon wziął flakonik z dyptamem i wylał jego zawartość na obie dłonie, które natychmiast przyłożył do twarzy. Zaczął wklepywać płyn w policzki tak, jakby to była woda kolońska. Po chwili czyraki zniknęły zupełnie.
– Przecież ktoś musi dbać o twój ładny pyszczek – skwitował Nahar.
– Zamknij się.
Kilkanaście minut później Sigyn i Damon siedzieli obok siebie przy ognisku, popijając „trunek z iskrą” i, od czasu, do czasu, postękując z powodu nasilającego się bólu przy każdym głębszym oddechu. Jak gdyby nigdy nic, wymieniali razem z Naharem poglądy na temat wszystkiego i niczego. Tok rozmowy zszedł nawet na temat relacji międzyludzkich.
– Twój brat, jest taki trochę tego... nie? – spytała Nahara Sigyn, robiąc minę sugerującą, że jego brat jest jakimś pomyleńcem. Nahar przytaknął zdawkowo – wolał nie wdawać się w dyskusję na temat znienawidzonego brata. – Damon, a ty? Masz w ogóle jakieś zainteresowania poza-magiczne? Jakieś życie poza quidditchem i ambicją przerośnięcia samego siebie?
– Nie.
– Jakieś życie osobiste może? – naciskała dalej. – Nahar to przystojne bydlę, ty w sumie też. Jakaś dziewczyna, coś, nic?
Jenna.
– Wszyscy wiemy, że jego jedyną miłością jest alchemia – wyratował go Nahara Damon zaśmiał się sztucznie. – A co z tobą, Sig? Jakieś przystojne bydlę, coś, nic?
Sigyn w odpowiedzi prychnęła i dolała Naharowi, Damonowi i sobie więcej trunku do wcześniej wyczarowanych pucharów. Wznieśli szybki toast, po czym Nahar postanowił nie drążyć tematu życia sercowego Sigyn i pogrążył się w rozmowie z Tuomasem. Dyskutowali zażarcie na temat możliwości teleportacji trupów, przy czym Tuomas wciąż uparcie twierdził, że trupów jako-takich się teleportować po prostu nie da, a Nahar, choć argumenty miał dobre, nie uwzględnił w swojej teorii możliwości rozszczepienia ciała podczas teleportacji.
Sigyn został tylko jeden kompan do rozmowy. Przysunęła się bliżej do Damona, który zataczał powolne koła do połowy pełnym pucharkiem i wyglądał na pogrążonego w głębokiej zadumie. Wpatrywała się w niego natarczywie, oczekując jakiejkolwiek reakcji zwrotnej.
– O czym myślisz? –  zagaiła niewinnie.
Nie odpowiedział. Nie chciało mu się. 
– Przez moment myślałam, że dasz mi się udusić... Wiesz, że nie miałabym nic przeciwko... A nawet ulżyłoby mi.
Damon spojrzał na nią spod ociężałych powiek i uniósł kąciki ust w coś na kształt uśmiechu.
– Mi też –  skwitował i wypił duszkiem resztkę wódki. Sięgnął po butelkę i ponownie wypełnił puchar.
Sigyn wlepiła w niego spojrzenie, jakby oczekując dalszego ciągu, ale Damon nie pofatygował się, by rozwinąć myśl. Wzruszyła ramionami i postanowiła dalej ciągnąć swoją wcześniejszą wypowiedź, bez względu na to, czy zwracał na nią uwagę, czy nie.
– Ulżyłoby mi, bo wiesz... To nawet zabawne – przyłożyła niedbale swój puchar do ust i upiła solidny łyk. Tym razem poczuła, jak wódka powoli, lecz skutecznie, wyparza jej wnętrzności, zostawiając po sobie jedynie gorzki posmak w ustach. – Zabawne, jak ktoś może roztrzaskać ci serce na setki drobnych kawałków, a ty i tak kochasz skurwiela. Z jakąkolwiek resztką tych kawałków, która ci pozostała. Zakładając, że jakaś została. Daje ci złudzenie, że możesz być czymś więcej niż tylko środkiem do celu, narzędziem, którym posłuży się tylko raz, a potem wyrzuci, gdy tylko dostanie to, czego chciał.
Damon postawił puchar na ziemię i przekręcił się w stronę Sigyn. Spojrzał jej prosto w oczy, a jego twarz skamieniała i jakby postarzała się o dziesięć lat. 
– Nie kocham – stwierdził zdawkowo, nie przerywając kontaktu wzrokowego. 
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedził ją.
– Nie zadawaj pytań.
Na tym etapie była już przekonana, że nie zapomni tego spojrzenia. Tak chłodnego, nieprzystępnego i, mogłoby się wydawać, pełnego wyrafinowanej pogardy – nie mogła stwierdzić, czy to dla niej, czy ogólnie dla wszystkich ludzkich istnień. Jedyne co jej pozostało, to snuć hipotezy przez resztę wieczoru.
Czy od zawsze taki był? A jeśli tak, to dlaczego dopiero teraz zaczęła to zauważać?
Czy może dopiero od niedawna? Bo wydarzyło się coś, co zmieniło go w człowieka, który ją zaatakował, kiedy ona jedynie się wygłupiała i nie mówiła całkiem serio. Człowieka zgubionego we własnych myślach, w świecie utopijnych wyobrażeń tak bardzo odległych od rzeczywistości... co z kolei wynikało z – jak przypuszczała – jego uzależnienia od czucia się nieszczęśliwym... co stopniowo doprowadzało go do utraty jakiejkolwiek nadziei i ogólnego zgorzknienia.
Na ułamek sekundy nieznacznie uniosła kąciki ust, zaciskając mocniej palce wokół pucharu.
– Nie mówiłam o tobie – odparła, nie przejmując się jego wrogim nastawieniem.
Czasami traktował ją jak równego sobie, godnego przeciwnika i, być może w jakimś stopniu, nawet przyjaciela. A czasami tak, jakby chwile, w których odsłaniali przed sobą skrawki swoich dusz, zupełnie nie miały miejsca, jakby to ona go zraniła i wykorzystała w najpodlejszy sposób, a potem odstawiła jak bezużyteczną zabawkę, którą się znudziła.
Choć miała tysiące teorii na temat tego, dlaczego Damon traktował wszystkich, może z wyjątkiem Nahara, bardzo wybiórczo, żadna z nich nie uwzględniała tego najbardziej oczywistego wytłumaczenia. Nie było to ani wyrafinowanie, ani pogarda. Tylko złamane serce.

~asylum~

1. Taką mam Teorię na Durmstrang, a Vasilev pięknie ją zaprezentował w moim imieniu. Dyrektor lubi igrać z ogniem, ale bez ryzyka nie ma zabawy. Vasilev po prostu widzi potencjał tam, gdzie inni widzą zuo i niedobro.
2. Historia o jaskini (straszny banał, nie?), gdzie spotyka się Mort Noir to jest bajka na inny rozdział. Podobnie jak wszystko, co się tam dzieje - bajka na inny rozdział, który jest w trakcie realizacji.
3. Wróżka Stella, tak właśnie - Wróżka i jej różowa różdżka. Don't you just love fairies? <3 Jesteśmy w świecie magii, więc nie widzę problemu, dlaczego też różdżka miałaby nie być różowa. Wszystkie chwyty dozwolone, no to yolo.
4. Jenna - nie wiem, czy ktoś zwrócił uwagę na tą postać i czy kogoś to obchodzi, ale Jenna to też bajka na inny rozdział. :)

Czy ktoś docenił moją grę słów "animalistyczne zwierzenia"? Bo osobiście sobie pogratulowałam tego tekstu.

10 komentarzy:

  1. No dobra, here comes Szaman with komentarz. Zaczniemy od tego, co fe i niedobre, bo zawsze to robię.
    1. – Taki ładny pyszczek – westchnęła zawiedziona, kręcąc głową, a kilka chłopców zaśmiało się i zaczęło bić brawa. Kilku chłopców. Kilku chłopców, kilka dziewczyn.
    2. Nahar pogrążył się w rozmowie z Tuomasem, oboje dyskutowali zażarcie na temat możliwości teleportacji trupów (...). Obaj. Obaj chłopcy, obie dziewczyny, oboje - para mieszana.
    Z błędów to tyle, chociaż czepiłabym się jeszcze stylistyki - nie nadużywaj zaimków osobowych, chociażby tu:
    – Och, co za...! – fuknęła, chowając swoją różową różdżkę za dekolt. Wiadomo, że schowała swoją różdżkę, czyją inną. Jeśli wiadomo, co jest czyje nie używajmy zaimków bo brzydko wyglądają.
    A jeszcze bułgarysta się we mnie odezwie, żeby nie było za łatwo. YOV. Może być YOVem, ale nie Yasenem Ognianem (tak tak, to "y" nie wygląda tam dobrze, transkrypcja na polski nie na angielski, proooszę). W Bułgarii nie nadaje się dwóch imion, jak mogłaś to zrobić z nauczycielem-Polakiem (nie mylę się? ;) w poprzednim rozdziale. Nadaje się za to tzw. basztino ime, czyli imię po ojcu, jak nie przymierzając w Rosji. Czyli Vasilev może być Jasen Ognianov albo Ognian Jasenov, zależy które imię mu wybierzesz. Powinnam się jeszcze przy tej transkrypcji przyczepić do "v", ale tego nie zrobię, bo "v" wygląda ładniej i trudno, zgwałcę konwencję :P
    Wynarzekałam się i wymarudziłam, mam nadzieję, że przyjmujesz na klatę i nie masz mi tego za złe. Dwa ostatnie rozdziały bardzo mi się podobają, pomysł na Durmstrang mocno bardzo tak, ale logicznie, w sumie nawet mi się to podoba, pomijając fakt, że uczy się odpowiedzialności i dyscypliny, gorzej z etyką. Ale w ogólnym rozrachunku, to jestem na tak, bo pasuje.
    Właściwie w tym konkretnie rozdziale jestem"za" Sigyn, jakby nie patrzeć - też mnie ciekawi, co siedzi w Damonie (eeeej, gdzie się podziała Astra Lilov?!). I hmmm właściwie teraz zauważyłam, że mamy małą retrospekcję, w związku z tym ciekawi mnie, dlaczego Vasilev koniec końców podda się do dymisji.
    Wróżka Stella kojarzy mi się trochę z Umbridge, ale tylko przez ten różowy kolor, Mag... jest w nim coś fajnego, a podejście Sigyn (właściwie jakiej ona jest narodowości?) do niego "surducik na każdą okazję" jest genialny. Coś jeszcze? Chyba wyczerpałam limit bełkotu o niczym, więc powiem, że bardzo mi się podobało, więc proponuję kolejny rozdział, teraz.
    Opis Jenny ze strony bohaterów cudownie pełen tragicznego dramatyzmu <3 <3 <3
    Pozdravi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mogę mieć komukolwiek za złe rady, które służą ku poprawie jakości mojej pisaniny? A w każdym razie na pewno rady, które niwelują błędy logiczne. Powinnam Cię po stópkach całować :)

      Dzięki Twoim "marudzeniom" i "narzekaniom" uczę się istotnych rzeczy. Teraz przynajmniej mam jakieś pojęcie o bułgarskich imionach i istnieje nawet szansa, że następnym razem nie popełnię takiego faux pas.

      Imiona i nazwiska wybierałam przeglądając behindthename.com i surnames.behindthename.com < stąd taka transkrypcja.

      Szczerze? Nawet mi nie przyszło do głowy, żeby pisać Ognyan przez 'i', więc moja głupota, w tym szczególnym wypadku wynika z niewiedzy. I lenistwa może też <3 Dlatego tym bardziej dziękóweczka za wygarnięcie błędów.

      Ognian Vasilev w takim razie zostaje. Vasilev oznacza 'syn Vasila' - wg. wyżej wspomnianego serwisu. Yasena/Jasena puśćmy w niepamięć...

      Tak, Grala jest Polakiem (archetypem tej postaci jest mój były nauczyciel historii i po prostu nie mogłam się oprzeć pokusie, żeby go wrzucić do opowiadania).

      Stella jest nieco upierdliwą, ale bardzo sympatyczną, pulchną śliweczką, która ma zawsze na względzie dobro swoich uczniów i ich bezpieczeństwo - w przeciwieństwie do Dolorci, ale rozumiem, skąd mogło być takie skojarzenie. Nie chciałam tworzyć kolejnej nawiedzonej nauczycielki od jasnowidzenia. :D

      Maga też lubię (ach, skromność). Zostawia za sobą taki lekko romantyczno-gotycki polot. Romantyczny, bo jest fraczek, jest kamizelka, więc mamy Durmstrangowego Wertera. Gotycki, bo został posądzony o wampiryzm przez Safirę Lilov. (Dobrze, xBC, analizuj sama swoje opowiadanie, szczyt narcyzmu... Wybacz, Szamanie!)

      A skoro już o Lilovach mowa... Astra Lilov - stwierdzam zgon, bo umar.

      A Sigyn jest z Islandii (a przynajmniej tak mam zapisane w brudnopisie Durmstrangowym ^__^).

      Dziękuję Ci nieskończenie za tak treściwy komentarz!

      xo

      Usuń
    2. To znaczy, gwoli ścisłości z tymi imionami - 95% a może i więcej bułgarskich nazwisk kończy się na -ov -ev i to właśnie oznacza syna kogoś, z tym że ten ktoś (jeśli chodzi o nazwisko, czyli "familię") zapewne umarł i nie żyje od dawna, zostało nazwisko, że był tam kiedyś jakiś Vasil na przykład. Oficjalnie nazwisko zapisuje się na końcu, na początku imię a pomiędzy (w oficjalnych dokumentach) jest to imię po ojcu. Jak na przykład mój tatko nazywałby się nie wiem, Ivan, to ja bym była Monika Ivanova Iksińska na przykład. Czyli oficjalnie Twój dyrektor też musi to "imię ojcowskie" (prezime/basztino ime jak zwał tak zwał) mieć. Od jakiego imienia - do wyboru do koloru ;)
      Taaa, Grala jest genialny z tym potępianiem, naprawdę, a Stella... coś w niej nawiedzonego musi być, bo kto normalny uczyłby wróżbiarstwa :P Ale z Twoim opisem Maga się zgadzam, więc narcyzm to nie jest, a nawet jeśli to pls, każdemu czasem się przyda.
      Właśnie! Safira Lilov - mało to bułgarskie imię :P :P A za Astrę się obrażam, bo zaczęłam czytać -.-
      Proszę ja bardzo, będe się starać, żeby i kolejne takie były!
      xxx

      Usuń
    3. To ten - Ognian Jasenov Vasilev? Zakładając, że jego ojciec nazwyał się Jasen... Języki są fascynujące. Zazdroszczę Ci tej pasji do slawistyki, jest bardzo nietypowa. W najpozytywniejszym znaczeniu :)

      Safira w ogóle nie bułgarskie, ale magiczne. Musisz mi to wybaczyć, proszę, proszę, proszę! <3

      Astra jest strasznie słabo napisana - pierwsze opowiadanie z narracją trzecioosobową, eksperymenty z mową pozornie zależną i ogólnie formą zapisu. A odkąd dostałam bardzo motywującą ocenę od Niekonkretnej, główna bohaterka zaczęła mnie irytować, postacie poboczne też, że o fabule nie wspomnę - szanuje Twoje emocje, drogi Szamanie, nie obrażaj się! :c

      Usuń
  2. Rychło w czas miałam możliwość usiąść na tyłku i nie gnana "wszystkimi innymi" sprawami zagłębić się w ten rozdział. Mówiłaś, że może jest trochę dziwny czy coś, ale wiesz co? Mi się podobał.
    Bardzo przypadła mi do gustu przemowa dyrektora. On rzeczywiście płynął na fali uniesienia, prawie jak Konrad w Wielkiej Improwizacji, natchniony duchem weny.
    Wróżka Stella mnie oczarowała. Cudowny, plastyczny opis sukni, a różowa różdżka to coś jak wysadzany kryształkami, różowy mikrofon Dody. Uwielbiam, kiedy bohaterowie posiadają jakiś szczególny, charakterystyczny element. Nie ważne, czy to gest, wypowiedź, zawołanie, przedmiot. IMHO, to nadaje im pewnych charakterystycznych cech, wyróżniają się i łatwo je zapamiętać, jeśli w powieści przewija się mnóstwo postaci.
    Droga dyrektora, Maga i Stelli również niezwykle plastycznie opisana, niewymuszona.
    Z każdym rozdziałem mam coraz większą przyjemność w czytaniu bogatych zdań. No i Twoje słownictwo, xBC! <3 Bogate i przyjemne, nieprzerysowane. Tak. To sprawia, że jesteś moją ulubioną autorką amatorką.
    /huhu, leję tego miodu, lejęęęę!/
    No ale, jak nie lać, jak tu takie cuda? :>
    Strasznie mi się spodobał ten rozdział. Kurczę, chyba zacznę uczyć się od Ciebie.
    Ach, no i prawie zapomniałam!
    Pojedynek Sigyn z Damonem brutalny i konkretny. Końcowe refleksje o tym, że gdy odsłonią trochę siebie, to udają że nic się nie stało jak najbardziej na tak, a no i jeszcze ładnie tam było wplecione zdanie, że dyrektor nie widział jeszcze wszystkiego i że to przyczyni się do złożenia podania o dymisję rok później jak najbardziej tak.
    Nooo, xBC, napisz coś źle! Bo kończą mi się pochwały no!

    Pozdrawiam ciepluśko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielka Improwizacja - trafiłaś w sedno, haha. Poważnie, ja kocham Adasia i dopiero po ukończeniu liceum do tego wniosku doszłam i pewnie przejawia się on tu i ówdzie teraz. (Wolę go od Słowackiego milion razy.)

      Stella jest taką śliweczką w różowym pluszowym kompocie. Robię co mogę, żeby uplastycznić te opisy, bo sama mi zwróciłaś na to uwagę! :*

      To sprawia, że jesteś moją ulubioną autorką amatorką. OH STAHP IT YOU, YOU CRAZY <3 Czerwienię się i jest mi obrzydliwie miło... ZA MIŁO! Rzygam tęczą. I cieszę się jak debil, że Ci się podoba. Nigdy nie przestanie mnie cieszyć, że napisałam coś, co się komuś, zwłaszcza Tobie, bo znamy się już trochę na tej blogosferze, podoba. :)

      Nad opisywaniem pojedynków muszę jeszcze popracować, ale, kurde, skomplikowane relacje międzyludzkie kręcą mnie bardziej :c

      Bardzo wiele rzeczy jest tu źle napisanych! Tylko, że głupkowate poczucie humoru to przykrywa, bo głupota jako pierwsza rzuca się w oczy!

      Dużo miłości <3
      xxx

      Usuń
  3. Cz. 1.
    "Wczesnym wieczorem na Korytarzu Głównym dało się słyszeć coraz wyraźniej głosy dobiegające z oddali (...)." - albo: coraz wyraźniej dało się słyszeć głosy dobiegające z oddali, albo: dało się słyszeć coraz wyraźniejsze głosy dobiegające z oddali. Kolejność ma znaczenie ^^.

    "– Och, co za...! – fuknęła, chowając różową różdżkę za dekolt." - jak ty to sobie wyobrażasz? W sensie, że wcisnęła ją w stanik, no i przez ubranie było widać takie sztywne zgrubienie na dekolcie? Lol.

    "Moje Orzełki nie mogą się skupić na nauce, kiedy wciąż czują się zagrożone przez tą, tą..." - tę, tę, bo np. dziewczynę, wariatkę, co tam sobie wymyślisz. Łatwo zapamiętać: tą książką, tę książkę.

    "Faktycznie, lepiej wiedzieć jak zasadzić czyrakobulwę, (...)" - przecinek przed "jak".

    "Teraz przed nimi rozpościerał się ponury Korytarz Główny pogrążony w zupełnym mroku." - Teraz rozpościerał się przed nimi ponury...

    "Bardziej ze względu na to, że znowu nikt nie słuchał tego, co ma do powiedzenia, (...)." - miała, nie "ma".

    "surowo zabronione - zupełnie słusznie" - znów dywiz zamiast półpauzy.

    "Ich twarze były zwrócone w kierunku „ściany głównej”, na której kiedyś wisiało magiczne zwierciadło uświetniające ubogi wystrój ponurej, kamiennej sali. W wyniku przepychanki, do której doszło między dwiema uczennicami, lustro roztrzaskało się na drobne kawałki." - której, której.

    "(...) który śmiał spoglądać w tym momencie na nią." - który śmiał spoglądać na nią w tym momencie; eliminujemy zaimki na końcu zdań.

    "Mistrz Ognian Vasilev miał do przekazania uczniom ważne przesłanie, które leżało mu na sercu od jakiegoś czasu. Nurtowało go kilka przemyśleń, którymi chciał się podzielić, (...)." - które, którymi.

    "(...) to ich głowy ponabija na pal i poustawia w dwuszeregu, (...)." - to ponabija ich głowy na pal; po kolei.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cz. 2.

    "Zdawało się, że właśnie to było jej celem - żeby wszyscy wiedzieli." - znowu dywiz.

    "Nie miała motywu do swoich „zbrodni”, ani nie miała sumienia. Nie potrzebowała ani jednego, ani drugiego." - wyeliminowałabym pierwsze "ani", czytałoby się lepiej, szczególnie, że potem masz umyślne powtórzenie.

    "– Bez względu na to, co się tutaj dzieje - nie interesuje mnie kto jest winny, a kto nie" - przecinek przed pierwszym "kto".

    "I chcę wam też przypomnieć, że sam fakt, że jesteście akurat w tej szkole, świadczy o tym, że (...)." - "o tym" jest zupełnie niepotrzebne.

    "Nie, żeby wszyscy byli niewiadomo jak skromni." - bez przecinka.

    "Mianowicie - podpalenia sypialni dziewcząt w Wieży Erelheimu." - znowu dywiz.

    "Jestem człowiekiem, który wiele już w życiu widział, i wierzcie mi, nie istnieje taka rzecz na tym świecie, którą moglibyście mnie zaskoczyć – zapewnił." - który, którą.

    "Vasilev, ponieważ nie był jasnowidzem, naturalnie na tym etapie swojego życia nie mógł przewidzieć, że dokładnie za rok o tej porze poda się do dymisji, ponieważ jednak pojawi się rzecz, którą będzie wstrząśnięty.
    – ...ani galaretowate ciała pozbawione kości w wyniku wyjątkowo wstrętnego uroku, ani dziura w suficie, która wygląda jak fatalna pamiątka po uderzeniu ogromnego meteortytu. Durmstrang jest szkołą, w której dozwolone jest używanie czarnej magii, w której dozwolone są czary bez udziału nauczyciela." - którą, która, w której.

    "żebyście porzucili poszukiwania nowej magii. magii, której jeszcze nie znacie" - co to za kropka w samym środku zdania? ^^

    "A wiele z tych pytań było niewłaściwych i dlatego ówczesna dyrekcja nie pozwoliła mu kontynuować jego podróży do świata, którego istnienie on dopiero odkrywał - świata nowej magii, magii, której jeszcze nie znał... Pamiętam, że odkrywał rzeczy niezwykłe... potężne...
    Na chwilę zapadła cisza. Vasilev przymknął oczy, jakby zbierał myśli i szukał odpowiednich słów. Nie wiedział, jak przedstawić uczniom fakty, które przez tyle lat wzbudzały kontrowersje w świecie magicznym, a bardzo chciał je przedstawić." - którego, której, które... Źle się to czyta.

    "(...) ponieważ istnieją odpowiednie zaklęcia chroniące szkołę i wasza ciekawość mogłaby zadziałać w tym wypadku przeciwko wam." - "wasza" jest niepotrzebne, bo przecież to logiczne.

    "(...) ale jednego była pewna - przyznanie jej racji (...)." - znów dywiz.
    "(...) Mort Noir - nie przejął się (...)." - dywiz.
    "(...) że Damon zaatakował Sigyn i prawdopodobnie ona mu odda równie pięknym zaklęciem w odwecie." - prawdopodobnie ona, czyli prawdopodobnie Sigyn? No chyba nie o to chodziło, więc trzeba zmienić kolejność słów w zdaniu na poprawną.

    "(...) przeszywający na wskroś ból, który początek swój miał w pogruchotanych żebrach i promieniował na całe ciało.
    Przeniosła spojrzenie na Damona, od którego wręcz odbijał się blask satysfakcji, a na twarzy gościł niepozorny uśmiech, za którym naprawdę kryło się poczucie wyższości i ogromna ironia." - który swój początek miał. Który, od którego, za którym.

    "(...) wynikało z - jak przypuszczała – jego uzależnienia (...)." - dywiz.

    "Czasami traktował ją, jak równego sobie, godnego przeciwnika (...)." - bez przecinka przed "jak", przecież masz porównanie.

    Co do niepoprawnie użytych dywizów - na początku masz ich dość sporo, więc po prostu wyszukaj je CTRL + F, bo znudziło mi się wklejanie każdego przykładu, a jakichś mogłam nie zauważyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Niebo jest limitem" - rzecze dyrektor. Czy Vasilev słucha O.S.T.R.? : D

    OdpowiedzUsuń
  6. @Neifile
    Haha, nie podejrzewam go o to, ale kto wie, kto wie... :D

    OdpowiedzUsuń