Kruk

Blog istnieje, ale nie żyje.

Nagłówek: Līga Kļaviņa.

środa, 27 listopada 2013

Rozdział II (cz. 2)


Nawet, gdyby Nikolai Nikolov, młody czarodziej darzący Sigyn trochę większą sympatią niż powinien, przeszukał wszystkie znane sobie części zamku, nie znalazłby jej w żadnej z nich.
Po krótkiej wymianie zdań z Damonem, udała się do małej izby w południowej części zamku, gdzie dotrzeć mogli jedynie czarodzieje, którym droga została pokazana osobiście. Samo pomieszczenie było szczelnie zabezpieczone zaklęciami przed osobami trzecimi; jeżeli istniało choć jedno bezpieczne miejsce w Durmstrangu, ta mała izba była najlepszą przechowalnią  sekretów.
Bez pukania weszła do środka, nie zastając tam nikogo. Izba była zupełnie pusta, nie licząc potężnego kominka, w którym tańczyły leniwe płomienie ognia, licho oświetlając resztę ponurego pomieszczenia. Odpowiednie zaklęcie wypełniłoby pokój jego stałym wyposażeniem, ale nie było to konieczne w tej chwili.
Sigyn czekała ważna rozmowa. Gdyby nie to, na pewno zostałaby dłużej w podziemiach i skorzystała z oferty beztroskiego spędzenia czasu na wybrykach na miotle. Wszystko byłoby po staremu, rozegraliby szybki mecz, przypomnieli sobie, jak się lata na miotle po takiej przerwie... Ona sama chętnie staranowałaby paru typków (ewentualnie staranowaliby ją), a potem wszyscy spoceni i odstresowani wróciliby do szkolnych obowiązków, szykując się na nadchodzącą lekcję czarnej magii. Tym razem wszystko było inaczej. Kiedy Magnus Walter poprosił ją o spotkanie, przyjemności musiały zejść na dalszy plan. Coś w środku mówiło jej, że już nic nie będzie takie jak kiedyś, że ten rok będzie zupełnie inny niż wszystkie.
Magnus Walter zawsze kalkulował każdy swój ruch z największą przezornością. Wiedział dokładnie, czego chce i nigdy nie odsłaniał wszystkich kart od razu. Jego knowania zawsze pozostawały słodką tajemnicą, a wszystkim i tak w swojej zuchwałości zdawało się, że wiedzą dokładnie, z kim mają do czynienia. Naiwnie oceniali go jedynie po tym, co byli w stanie dostrzec gołym okiem. Przez osiem lat trwania ich znajomości, Sigyn może nie nauczyła się zbyt wiele, ale wiedziała, że jedynie idiota zlekceważyłby Magnusa.
Stała przed kominkiem z rękami skrzyżowanymi na piersiach, w skupieniu obserwując dogasające ognisko. Czekała. Myślała o ich burzliwej korespondencji sprzed kilku tygodni. Wiedziała, czego od niej oczekiwał, nie była tylko pewna, jak to rozegrać. Pech chciał, że w pewnym sensie znał ją znacznie lepiej niż ona znała siebie. Rzadko chcemy poznać prawdę, zwłaszcza o sobie, a kiedy już ją poznamy, nie zawsze potrafimy się w niej odnaleźć; czasami nasi najbliżsi wyświadczają nam przysługę, zatajając pewne fakty przed nami.
– Sigyn – usłyszała za sobą niski, głęboki męski głos, przywodzący na myśl delikatny aksamit.
Zadrżała i natychmiast odwróciła się, by spojrzeć rozmówcy w oczy.
Nie zmienił się odkąd widziała go ostatnim razem. Dalej był tym samym dostojnym czarodziejem o posągowej urodzie, jak zawsze ubrany w elegancką szatę wyjściową – niewątpliwie wybraną spośród tuzina przeciętnych, niegodnych dzisiejszej okazji. Zgrabnie skrojony czarny frak z granatowymi refleksami idealnie spoczywał na niezbyt szerokich barkach, a żółta kamizelka i spodnie z nankinu doskonale przylegały do ciała, uwypuklając jego nieskazitelne proporcje. Głowę zdobił dobrany pod kolor fraku cylinder, dodając smukłemu mężczyźnie kilku centymetrów w wysokości. Obie ręce opierał szarmancko o czubek laski, na twarzy malował się uśmiech, a szare oczy zastygły w bezruchu zwieszone na niej.
– Mag – szepnęła Sigyn. Poczuła przyjemne przeszycie dreszczem po plecach, na które kompletnie nie miała żadnego wpływu.
Walter, z niewymuszoną gracją ściągnął cylinder z głowy, ukazując gęste, kruczoczarne włosy zaczesane do tyłu, i przyłożył go do piersi. Ukłonił się i ponownie założył cylinder na głowę, nie spuszczając wzroku z Sigyn. Nagle obserwowanie własnych butów wydało się wyjątkowo ciekawym zajęciem.
– Wiesz, dlaczego tu jestem – stwierdził beznamiętnie, patrząc na nią z góry.
– Mam swoją teorię – sprostowała bez entuzjazmu, podziwiając podłoże. Te kamienie zawsze były tak nierówno oszlifowane?
– A czy w tej teorii uwzględniłaś swój udział w praktyce?
Złapał ją dwoma palcami za podbródek i delikatnie uniósł głowę do góry, zmuszając, by spojrzała mu w oczy, ale na niewiele się to zdało. Mimo, że ich twarze dzieliły centymetry, Sigyn odwróciła wzrok w zupełnie innym kierunku. Mag uśmiechnął się czarująco, oczekując odpowiedzi.
– Nie – syknęła przez zaciśnięte zęby.
– A to dlaczego?
– Bo nie jestem żadnym... magicznym... obiektem.
– Słodka Sigyn – szepnął Mag z politowaniem. – Przez ostatnie lata korzystałaś ze swojego immunitetu nietykalności tylko dlatego, że nikt z nas tak do końca nie wiedział, co z ciebie za wiedźma. Miałem swoje podejrzenia, ale twoja... nietypowa uroda, odziedziczona po prababce świętej pamięci – wziął w dłoń kępkę jej rudych włosów – rozwiała absolutnie wszystkie moje wątpliwości – dokończył zamyślony, przeczesując palcami jej włosy do samego dołu.
Sigyn prychnęła, z trudem powstrzymując ogromną chęć splunięcia mu prosto w twarz.
– Nietypowa uroda, tak to nazywasz?
– Cóż... „magiczne właściwości” byłoby trochę obraźliwe. Nie uważasz? – spytał przekornie z tajemniczym błyskiem w oku. – Trochę tak, jakbym cię uprzedmiotawiał, a przecież nie jesteś magicznym obiektem.
Zamyślił się na chwilę, obserwując ją w skupieniu. Nawet nie drgnęła.
W sumie nie wiedziała, po co się tak na nią gapi. Że niby co? Ma się ugiąć pod ciężarem jego spojrzenia, czy jak? Zawsze lubił być dramatyczny, czego dowodził za każdym razem zakładając te swoje cudaczne wdzianka, surducik na każdą okazję...
– Nie rozumiem, czego oczekujesz ode mnie. Nie znam się na tym. Nie wiem, jak to robić, nie wiem, co to w ogóle jest. Szczerze mówiąc, to właściwie nie wiem czym jestem. Zacznijmy może od tego, że w tej chwili to nawet nie wiem, kim jestem...
– Jesteś moją ulubioną osobą, Sigyn – przerwał jej, całkiem szczerym wyznaniem. – Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo wyjątkową.
Nawet jeśli przez kilka sekund pozwoliłaby sobie w to uwierzyć, rzeczywistość bardzo szybko sprowadziła ją do pionu. Magnus nie cofnie się przed niczym i powie wszystko, co chce usłyszeć, jeśli to zaspokoi jego zachcianki.
– Tak, proszę, błagam, powiedz mi jeszcze raz, jak bardzo jestem wyjątkowa. Dawno nikt mi tego nie mówił...
Wszyscy wciskali jej ten sam kit od dzieciństwa, tylko coś mało wiarygodnie.
– Zdaje się, że twój znajomy, Nahar Valo, też powoli zaczyna to dostrzegać – zauważył niewinnie. – Rzekłbym, jest zdesperowany, żeby poznać cię bliżej.
– O, zazdrosny?
– Niespecjalnie. Z drugiej strony ciężko go winić. Śmierć w rodzinie to ogromna tragedia, sama zresztą rozumiesz... Eru Valo był nie tylko wybitnym czarodziejem, ale przede wszystkim ojcem. Człowiek ze złamanym sercem jest zdolny do wszystkiego.
– Przyszedł z tym do ciebie – stwierdziła, trochę zakłopotana, trochę zmartwiona.
– Napisał list tuż po fakcie... A nawet kilka – odparł obojętnie. – To musiało nim naprawdę wstrząsnąć.
– Co mu powiedziałeś? – spytała zimnym tonem.
Starała się zachować neutralny wyraz twarzy, chociaż poczuła, jak serce zabiło jej szybciej, a przez plecy przebiegł dreszcz niepokoju. Kiedy się gra z Magnusem Walterem, trzeba być prawdziwym mistrzem blefu albo jest się już z góry na przegranej pozycji.
– Nic takiego – zapewnił beztrosko, a po chwili dodał niby od niechcenia: – Chociaż mogłem wspomnieć coś o historii kryształu z Niflheim i o Grindelwaldzie. Sama wiesz, jak bardzo Nahar go sobie ceni, co akurat dobrze o nim świadczy. Od Grindelwalda wszystko się zaczęło.

~asylum~

Kilka tygodni później pierwszoroczni zaaklimatyzowali się i w jakimś stopniu zdołali przystosować organizmy do rutyny panującej w Durmstrangu. Uczniowie ze starszych roczników na nowo przywykli do nadmiaru zadań domowych, terminów testów i sprawdzianów wiedzy nakładających się na siebie oraz ciągle odczuwanego zmęczenia, pomimo przestrzegania zasad ciszy nocnej. W ciągu tych kilku tygodni nie zdarzył się jeszcze żaden incydent, za który można było odsiedzieć kilka kolejnych nocy w kozie, pokutując za własną niesubordynację. W każdym razie nikogo nie przyłapano na wykroczeniu tego typu.
Przesyt w ilości przyswajanej wiedzy w krótkim czasie nie pochłaniał tyle energii, co zwyczajne przepracowanie organizmów zmuszonych do ciągłego wydzielania ciepła. Na szczęście uczucie zmęczenia po około dwóch miesiącach zaczynało przechodzić, więc wszyscy czekali z wytęsknieniem, aż ciała przyzwyczajały się do górskiego powietrza i niższych temperatur.
Poza tym, poranne rygorystyczne treningi z profesorem Wolffem miały znaczący wpływ na samopoczucie uczniów. Jak mówi stare porzekadło „w zdrowym ciele, zdrowy duch”, którego profesor był zresztą zagorzałym zwolennikiem, dlatego osobiście dbał o to, by wszyscy byli nadzwyczajnie zdrowi – wszyscy, co uczęszczali na treningi nie chorowali. Na pewno nikomu też nie było zimno po przebiegnięciu pięciu mil pod górkę na czas.
I, naturalnie, niezastąpiony quidditch stał się chlebem powszednim nawet dla najbardziej opornych i najmniej skoordynowanych ruchowo uczniów. Regularne rozgrywki, nawet w formie przerwy między zajęciami, na poprawienie krążenia krwi, pomagały w przyroście formy.
Zorganizowane grupki uczniów rezerwowały boisko z kilkudniowym wyprzedzeniem. Mając na uwadze co miesięczne zaliczenia z manewrów u profesora Wolffa, nikt nie chciał ryzykować ośmieszenia się rakiem nieumiejętnym lataniem na miotle. A poza tym – z okazji święta Samhain zapowiedziano pierwszy oficjalny mecz między dwiema najmocniejszymi drużynami.
Co, jak co, ale Czerwoni kontra Niebiescy zawsze wzbudzało wiele emocji, drużyny składały się z uczniów różnych domów i roczników. Najbardziej podekscytowani nadchodzącym meczem byli naturalnie pierwszoroczni, którzy w większości nie mieli jeszcze okazji oglądać quidditcha na żywo. Przed lekcją historii magii w gabinecie profesora Grali wszyscy dyskutowali o potencjale sportowym każdej z drużyn, a niektórzy nawet śmiało przepowiadali wygraną Czerwonym, bazując na wynikach z ubiegłego roku.
Gabinet znajdował się na strychu zamku, tuż nad Salą Zgromadzeń. W środku rozmieszczono dwa rzędy ławek i potężne biurko nauczycielskie na końcu sali. Pięknie ozdobione, z drzewa najlepszej jakości, wyglądało, jakby było zrobione na zamówienie. Połowę miejsca zajmowały regały z różnego rodzaju księgami, a drugą połowę – zaplecze profesora, gdzie ludzka stopa nigdy nie stanęła.
– No, po ostatnim wypracowaniu na temat „skąd wzięły się runy” od razu widać, jakie jest oblicze polityczne waszej klasy – warknął profesor Grala, który oprócz nauczania historii magii, pełnił również funkcję nauczyciela od teorii białej magii i często lubił mieszać te przedmioty ze sobą, zagorzale wierząc, że mają ze sobą wiele wspólnego. – I czy ja wam, kretyni, na czołach muszę zapisać datę upadku cywilizacji magów ze wschodu?! – Rzucił z impetem na biurko teczkę z pergaminami. Sekundę później uniósł ją ponownie do góry i uderzył trzy razy o kant biurka. – To. Jakaś. Kpina.
Wszyscy obecni spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc, co konkretnie tym razem profesor ma na myśli. Czwórka uczniów z Erelheimu wręcz pobladła na myśl, że ich wypracowanie mogłoby w jakikolwiek sposób nie zadowolić nauczyciela.
Profesor Józef Innocenty Horacjusz Grala był człowiekiem nie tylko starej daty, ale także starego systemu nauczania. Doświadczony przez lata spędzone na wygnaniu na Syberii – podobno wydalono go z ojczystego kraju i pozbawiono obywatelstwa za konspiracyjne działania przeciwko Krajowej Partii Magów i Czarodziejów – odnalazł swoje miejsce na nowo jako nauczyciel w Durmstrangu. Oprócz kilkunastu zim spędzonych na wygnaniu, tak naprawdę nie wiadomo, co robił wcześniej. Ale od tego czasu minęło wiele lat i teraz profesor Grala doskonale wiedział, jak należy radzić sobie z uczniami. Miał za sobą w końcu nie tylko życiowy staż, ale też dydaktyczny.
Intrygującą cechą wyglądu niskiego i przeraźliwie chudego profesora były jego dłonie, jakby wiecznie zapuchnięte i tłuste, zupełnie niepasujące do reszty ciała. Włosy miał krótko ostrzyżone „na rekruta” i pomimo okazałej siwizny, wciąż były gęste i mocne, a przystrzyżony wąsik zdobił wiecznie wykrzywioną w dziwnym grymasie twarz.
– To może wam wytatuuje na tych niedouczonych dupskach, że runy to dar od Odyna, a nie kolejny podstępny plan Lokiego przejęcia władzy nad światem?!
Tutaj spojrzał wymownie w kierunku Damona, bardzo wyraźnie sugerując konkretny wątek z jego wypracowania i tym samym sygnalizując, że młody się zaraz doigra. Sam zainteresowany, naturalnie, niespecjalnie się tym przejął. Nie pierwszy, nie ostatni.
– Jak wy możecie mylić Lokiego, nikczemnego drania, co przysporzył światu więcej szkód, niż pożytku, z Odynem? Na litość! – Profesor zarzucił bezradnie rękami i wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało, jak „tracę wiarę w waszą edukację”.
Utkwił swój wzrok w smarkaczu, który nie tylko miał czelność mylić tak kluczowe fakty, ale też wciąż, jak gdyby nigdy nic, kontynuował demonstrację swojej niczym niewzruszonej ignorancji względem nauczyciela.
– Runy zawdzięczamy Odynowi! – Rozwścieczony profesor w desperacji walnął pięścią w biurko, aż po całej sali rozległ się huk uderzenia. Mimo niepozornej budowy, był dość krzepki.
Uczniowie, którzy do tej pory byli zajęci powtarzaniem notatek z ostatniej lekcji, spojrzeli z przerażeniem na nauczyciela. Już dawno nikt go nie wyprowadził aż tak z równowagi.
Osiągając zenit cierpliwości, profesor Grala zaczął rytmicznie uderzać pięścią w biurko, synchronizując każde wypowiedziane słowo z uderzeniem:
– Lokiego. Należy. Potępiać. I. Basta!
Damon i Aleksander próbował z całych sił zachować neutralny wyraz twarzy.
Doskonale wiedzieli, że runy są darem od Odyna, bo boski Odyn ofiarował się jakiemuś tam drzewu życia. I wisiał tam przez dziewięć dni i dziewięć nocy przebity własną włócznią, tylko po to, żeby dzisiaj banda zagorzałych fanatyków kosmogonicznych legend mogła się bezkarnie pastwić nad kreatywnymi inaczej uczniami, którzy akurat tę wersję historii uznali za wyjątkowo nudną.
Naprawdę nie ma nic ciekawego w gościu, który przez kilka dni gnije nabity na kijek, robiąc z siebie męczennika w imię jakiejś wyższej idei (czyli tak naprawdę próbuje sobie podbudować własnego ego i udowadnia wszystkim, jakim to chojrakiem z górnej półki niby jest), a następnie dziesiątego dnia dostaje olśnienia, bo z tych wszystkich halucynacji spowodowanych rzekomo nieludzkim (bo przecież boskim) cierpieniem i dziewięciodniową głodówką, wpada na genialny pomysł, żeby spojrzeć w dół. I oto nagle następuje przełom w historii stworzenia wszechświata, albowiem gdzieś tam w głębi siebie, czy też w głębi korzeni drzew, zauważa runy.
Tak więc, Wielki Odyn postanawia nauczyć się mowy run (jak widać dzisiaj – z powodzeniem), aby w przypływie altruizmu (znalazł się kolejny Prometeusz, zbawca świata) przekazać ten dar run utalentowanej magicznie ludzkości.
Przecież z góry wiadomo, że historia o tym, jak to Loki zeżarł Odyna i spłodził z jego żony trzy ośmio-nożne potwory, które potem przeobraziły się w dzieci-runy galopujące po świecie, będzie ciekawsza, żeby nie powiedzieć bardziej wiarygodna.
– Ludzie, wy jesteście na ostatnim roku! Wy macie Egzaminy Dopuszczające do Używania Klątw Atakujących, Czarów Jawnych i Alchemii [1] za parę miesięcy! Ja was nie dopuszczę! Osobiście was nie dopuszczę do tych egzaminów, jeżeli będziecie mi dalej takie farmazony wypisywać! To, co wy tu bazgrzecie – nerwowym ruchem popukał kilka razy palcem wskazującym w wypracowania spoczywające na biurku – to jest niedorzeczne, niedopuszczalne! To jest... To jest chamstwo i buractwo, a wam się w dupach poprzewracało!
– Profesorze, czy profesor byłby tak miły i wyjaśnił nam ze szczegółami, dlaczego profesor wygląda na cośkolwiek zmartwionego, czy wręcz rozczarowanego naszymi pracami? – zapytał Aleksander Romanow, po czym szybko dodał z komicznym zakłopotaniem: – Jakby profesor spodziewał się po nich czegoś zupełnie innego, niż to, co profesor zastał w tych biednych, wymęczonych zwitkach pergaminu!
– Romanow, idź się potępiać. Za drzwi!
– Ale profesorze, ja żem tylko...
– Won, powiedziałem!
Aleksander, niespecjalnie przejęty całym incydentem, czy wręcz dumny z siebie, zgarnął wielką, umięśnioną ręką podręcznik, kałamarz i wieczne pióro do torby, po czym odwrócił się na pięcie i pewnym krokiem odmaszerował w kierunku drzwi. Mimochodem po drodze napotkał kilka spojrzeń zdumionych, w tym przypadku zażenowanych, uczniów Erelheimu, którzy siedzieli w ławkach za nim. W odpowiedzi posłał im uśmiech pełen współczucia, jakby chciał tym samym wykrzyczeć im w twarz: „nara, leszcze!”
– Nie będzie mi tu gówniarz pyskował... – Grala wymamrotał jeszcze sekwencję bardziej obraźliwych obelg pod nosem w swoim ojczystym języku. Anka Czarnecky, siedząca w pierwszej ławce najbliżej biurka, zaśmiała się, bo jako jedyna zrozumiała tę uroczą wiązankę. – Teraz, gdzie jest ten angielski niedorozwój spod Londynu... DARVELL!
– Tak profesorze?
– Na baczność mi stać, jak do was mówię, kretyni! – zwrócił się do wszystkich. Damon, nie protestując, wstał i lekceważąco spojrzał na nauczyciela. – Co to ma być, do diabła?! – Grala podszedł nerwowym krokiem do ławki Damona z zapisanym w całości pergaminem.
Damon zerknął na akapit, który profesor wskazywał palcem.

Wtem Loki, widząc, jak Odyn powoli zapada po raz kolejny w swój sen, zdecydował się na heroiczny czyn i go pożarł. W całości. Następnie Loki brał Friggę, jak wdowa po Odynie – Frigga, z rodu Azów – została zmuszona do wielkiego poświęcenia, jakim było małżeństwo z Lokim, który przejął władzę w Asgardzie i wreszcie spełnił swoje ambicje aspirującego monarchy. Z tego związku na świat przyszło trzech synów-potworów, którzy urodzili się z ośmioma odnóżami posiadali po osiem odnóży od łeba. Setki wieków później, trzech synów przemieniło się za karę w trzy grupy run znanych nam dzisiaj, gdzie w każdej grupie znajduje się osiem runicznych odnóży znaków, co daje w sumie dwadzieścia cztery znaki alfabetu Futhark. [2]

– Nie bardzo rozumiem, o co konkretnie profesor pyta – stwierdził Damon spokojnym głosem. – Czy chodzi profesorowi o ten kujący w oczy błąd logiczny pojawiający się w ostatnim zdaniu tego akapitu? Nie były to setki wieków, a tysiące?
Damon niekoniecznie miał na celu znieważenie nauczyciela, ale wciąż będąc jeszcze młodym czarodziejem, jak każdy młody chłopak, po prostu lubił się popisywać. Nie widział w tym nic złego, o ile pewna granica nie została przekroczona.
Nauczyciel zasapał kilka razy ze złości, opierając dłonie o ławkę. Po chwili uspokoił się i zaczął mówić łagodniejszym, lecz wciąż nerwowym tonem, jakby kolejny wybuch był tylko kwestią czasu.
– Panie Darvell, albo jest pan idiotą, wysoce prawdopodobne, albo pan robi ze mnie idiotę. W obu tych przypadkach polecam panu udać się dzisiaj po zajęciach na czwarte piętro i potępiać przez następne godziny aż do ciszy nocnej. O której kończy pan zajęcia?
– O czwartej, profesorze! – wyrwała się Anka i uśmiechnęła się do Damona w sposób, jakim sam diabeł by nie pogardził, mówiąc „dobranoc”. Damon odwzajemnił sentyment.
Ani profesor Grala, ani Anka nie pałali do siebie sympatią, ale akurat w tym przypadku ani profesor Grala, ani Anka nie pałali także sympatią do Damona. Można by rzec, że zarówno profesorowi, jak i czarownicy diametralnie poprawił się humor, na myśl o zarozumiałym, aroganckim błaźnie klasowym, który spędzi cały wieczór, zwisając na łańcuchu przykutym do sufitu. Oboje byli też zwolennikami teorii „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, co by tłumaczyło wzajemne obdarowanie się nie do końca szczerym uśmiechem.
– O czwartej – powtórzył enigmatycznie Grala, patrząc młodemu czarodziejowi w oczy z wyższością, jakby chcąc zademonstrować, ile władzy posiada nauczyciel nad uczniem. W razie wątpliwości, posiadał jej dużo. – Do zobaczenia na czwartym piętrze, bezczelny smarkaczu. A teraz won! Idź się potępiać za drzwi.
Damon skinął głową i bez słowa opuścił klasę, unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Nawet jeśli był bezczelny, to na pewno nigdy nie udawał świętego. Arogancja jest cechą młodych czarodziejów, podobnie jak i nienasycona ambicja. Po drugie, życie nikogo tak naprawdę nie rozpieszczało i Damon wychodził z założenia, że nie wszyscy muszą być na tym świecie mili.
– A pan Valo, mimo zadowalającego wypracowania o runach, napisze jeszcze jedno wypracowanie na temat następujący: „istota zadawania się z odpowiednimi jednostkami społeczności magicznej, jako klucz do sukcesu w życiu zawodowym i osobistym” oraz odpowie pan na pytanie „dlaczego moi koledzy z klasy to debile”.
Po klasie przeszedł stłumiony chichot.
– Profesorze, ale dlaczego pan sugeruje, że ja... – zaczął Nahar, nie bardzo wiedząc jak zakończyć to zdanie.
Młody Valo nie chciał tracić ani w oczach nauczyciela, ani w oczach obecnych uczniów, nie tylko dlatego, że do tej pory miał świetne wyniki i nienaganne sprawowanie. Teraz był tutorem. A tutor bez nienagannej reputacji nie miał autorytetu.
– Ja nic jeszcze nie zrobiłem! – oświadczył stanowczo.
„Tonący brzytwy się chwyta”, pomyślał, pukając się w czoło w myślach.
– Na Odyna... – mruknęła Sigyn pod nosem. – Miej swój honor, człowieku!
– Jeszcze nie – zauważył profesor. – Ale wiem, że ten idiota, Darvell, i ten Rusek, to kompani z twojej watahy, a ja profilaktycznie wolę zapobiegać, niż leczyć, więc won z klasy. I wypracowanie mi przynieść na jutro!
– Idź się potępiać – szepnęła zachęcająco Sigyn do Nahara.
– Ktoś jeszcze? – zapytał Grala w głąb klasy, ale nikt nie chciał nadstawiać karku.
Nahar dopadł Damona na schodach i, korzystając z okazji, że oboje zostali wyrzuceni z lekcji i mieli do zagospodarowania całe pół godziny (co później mogło być niemożliwe do osiągnięcia przy nowym rozkładzie zajęć świeżo upieczonego tutora) postanowił mu przedstawić kilka wniosków, do których doszedł po sesjach intensywnego rozmyślania.
– I ty to nazywasz nienaganną reputacją? – zdziwił się Damon, wskazując w kierunku gabinetu Grali.
– Bez komentarza, dobra?
Oboje usiedli na szerokich schodach prowadzących do Sali Zgromadzeń. Nahar wyciągnął z torby wycinek z jakiejś skandynawskiej gazety, którą dostarczyła mu sowa kilka dni temu.
– Co to? – spytał Damon.
– Przeczytaj.
Damon uśmiechnął się ironicznie.
– Po waszemu nie umiem – wyjaśnił z przekąsem, a Nahar westchnął i wywrócił oczami.
– Zaczęli u nas pisać o tym czarodzieju od ciebie, o którym rozmawialiśmy.
– Ta? I co piszą?
– Niby nic konkretnego, ale tutaj... – Wskazał palcem na jakiś wątek, co niespecjalnie przykuło uwagę Damona, bo i tak nic nie rozumiał. – Napisali, że odnotowano kilkanaście morderstw tej samej nocy. Zabito prawie dwadzieścia osób... Miały ze sobą coś wspólnego: liczyły się w naszym świecie. Byli to wykształceni, w większości wpływowi czarodzieje i czarownice. Wszyscy w wieku powyżej dziewiętnastu lat, do czterdziestu sześciu. Dowody znalezione na miejscu zbrodni wskazują, że dokonała ich prawdopodobnie ta sama osoba.
– I ty chcesz podpiąć te wszystkie fakty...
– Pod tego z Wysp, rozmawialiśmy o nim na statku. Jak on ma...?
– Lord Voldemort, ale raczej nie wymawiaj tego imienia na głos.
– To się dodaje – kontynuował konspiracyjnym tonem Nahar. – Druidka, może była z północy, ale nie mówiła o czarodzieju stąd – wyjaśnił cicho, jakby sam do końca niepewny tej teorii.
Damon zastanowił się przez chwilę. Wiedział, dlaczego Naharowi tak bardzo zależy na tym, żeby ten mroczny typ z Wysp był człowiekiem z przepowiedni druidki. Był to ten sam powód, dla którego Nahar tak bardzo nienawidził charłaków i szlam (skąd powstały liczne „Teorie Nahara” na temat tego, kto posiada silniejszą magię), a przede wszystkim, dla którego tak bardzo uwielbiał wszystkie prace Grindelwalda i jego filozofię.
– Nahar, posłuchaj... – zaczął Damon całkiem poważnie. – Dostajesz obsesji na punkcie tej klątwy. Wiem, że Eru nie umarł przez jakiś zbieg okoliczności i robię, co mogę, szukam w każdej księdze czegokolwiek na temat klątw pokoleniowych albo klątw krwi, ale wszystko, co do tej pory udało mi się ustalić, to fakt, że śmierć nie jest procesem odwracalnym, a tej konkretnej klątwy nie można, że tak powiem, cofnąć, chyba, że...
– ...cofnie ją inicjator. Rozmawiałem z Magnusem.
– Tylko, że może to wcale nie klątwa? Niby pasuje w świetle faktów, które przedstawiłeś, ale to wcale nie musi być klątwa krwi. Nie wziąłeś pod uwagę, że ktoś mógł go...
Ugryzł się w język. Nie miał serca dokończyć tej myśli. Widząc minę przyjaciela, poczuł ogarniającą go bezradność, a czarodzieje pokroju Damona, lubiący zgrywać bohaterów za wszelką cenę, bez względu na konsekwencje, bardzo źle znosili takie uczucie.
– To, co mamy... to tylko domysły. Nie możemy tak po prostu sobie wyskoczyć z teorią z przypadku, że ten czarodziej czy ta czarownica są przedmiotem tej przepowiedni. Wszystko, co mamy, jedyne – poprawił się szybko – co mamy, to kilka hipotez, parę założeń warunkowych i może, w sprzyjających okolicznościach, dwa potwierdzone fakty, które też same w sobie niewiele nam dają, bo jeden dotyczy istnienia przepowiedni – istnieje, a drugi – że czarnoksiężnik, potencjalnie pasujący do opisu tego konkretnego czarnoksiężnika, może istnieje. Może. – Tu się zatrzymał na moment, jakby próbował nadać swoim myślom jakiś logiczny, zrozumiały ciąg. – Ty masz teorię, ja mam mózg.
Uśmiechnął się, dodając w myślach „kto powiedział, że życie jest sprawiedliwe”. Uśmiechnął się nawet szerzej, gdy zdał sobie sprawę z własnej próżności .
– I, mając na uwadze ten stan rzeczy – ciągnął dalej pogodnym tonem – obiektywny świadek naszej rozmowy przyznałby rację mnie – nie tobie. Więc kiedy mówię ci, że nic nie wiemy, to znaczy, że dalej nic nie wiemy. Czy może powinienem zdefiniować jeszcze pojęcie niczego dla ciebie, bo mogę?
Nahar zmarszczył czoło, wziął głęboki oddech, policzył w myślach do trzech i przez zaciśnięte zęby zapytał:
– Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego się przyjaźnimy?
Damon zaśmiał się sztucznie i wywrócił oczami.
– My się nie przyjaźnimy. To ty się przyjaźnisz ze mną – wyjaśnił dobitnie.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, o boskie wcielenie życiowej mądrości!
– Albo się przesłyszałem, albo gdzieś tam był komplement – zauważył błyskotliwie Damon i zadziornie spojrzał na Nahara.
– Albo nazywam się Damon, mam wielkie ego i nie potrafię odróżnić kpiny od komplementu – dodał Valo, perfekcyjnie naśladując intonację przyjaciela.
Damon szybko nabrał powietrza i otworzył usta, jakby chciał się odwdzięczyć równie błyskotliwą, co treściwą, ripostą, ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu na rzecz firmowego uśmiechu pełnego politowania, którym najżyczliwiej i najhojniej obdarzył dzisiaj Nahara. Wcześniej tego zaszczytu, jak co dzień, dostąpiła naturalnie Anka.

~asylum~

[1] Egzaminy Dopuszczające do Używania Klątw Atakujących, Czarów Jawnych i Alchemii – chciałam stworzyć coś na wzór SUMów i OWUTEMów, a że powstała durmstrangowa EDUKACJA, to już naprawdę mało kreatywny zbieg okoliczności...
[2] a) Research w poszukiwaniu informacji o legendzie, jak to Odyn podarował ludziom runy dokonany na stronie: http://www.ragnarok.bo.pl/ oraz w "Mitach Skandynawskich" (B. L. Green).
b) Loki i patologia w rodzinie – jestem taka kreatywna :')
A zanim posypią się pytania dlaczego Sigyn z Magiem są "na ty", to powiem, że Nahar z Magiem też są "na ty".  I w zasadzie wszyscy uczniowie starszych klas są z Magiem "na ty". :) 

19 komentarzy:

  1. Normalnie zakochałam się w Magu, to wszystko przez frak, cylinder i laseczkę, ach, klasa!

    Hahaha, Loki i patologia w rodzinie - coś czuję, że zaraz posypią się komentarze na obronę tego pana. Ja jestem trochę out, bo nie oglądałam Avengersów ani Thora, a co do oryginalnego mitologicznego się nie wypowiadam, bo w kwestii mitologii to ja raczej Grecja i Egipt niż Wikingowie. ;)

    Profesor. Grala. Jest. Bezbłędny. "Idź się potępiać", "angielski niedorozwój spod Londynu" (to przede wszystkim!!!), "dlaczego moi koledzy z klasy to debile" - to tylko niektóre przykłady na poparcie tych słów, normalnie uwielbiam gościa, hahahahaha, jeszcze mi się miska cieszy, made my day. :D

    Pozdrawiam serdecznie!
    [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli Mag ogółem pierwsze wrażenie zrobił w miarę dobre, więc pozostaje mi teraz lać wodę, jak zawsze <3

      Nie oglądałaś? Marvel ma świetne produkcje i generalnie polecam, chyba, że ktoś nie lubi tego typu filmów (ja wiem, że taka fantastyka może być ciężka w odbiorze, ale i tak polecam!).

      Postać Grali inspirowana sytuacją życiową, bo życie najpiękniej potrafi inspirować :')

      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Cóż, nie ukrywam, że jednak wolę klasyczną fantastykę w stylu Władcy Pierścieni, no ale o gustach się nie dyskutuje. ;)

      O jaaa, no to musiało być ostro w tej sytuacji życiowej, masakra!

      Usuń
    3. A tak, Władca Pierścieni to coś fantastycznego, niezapomniane widowisko. Swoją drogą, skreślam dni do premiery Pustkowia Smauga. :)

      W gimnazjum moi nauczyciele od historii zmieniali się 3 razy. I ten trzeci był taki właśnie... radykalny.

      Usuń
  2. Jestem zauroczona, naprawdę. Twój styl, postacie (na razie to tylko pobieżna opinia po tym rozdziale, ale jak zapoznam się z resztą, to sobie wszystko konkretniej poukładam), dialogi... Kurczę, nie umiem komentować, bo zwykle pozostaję milczącym czytelnikiem, ale tu musiałam. A umieszczenie akcji w Durmstrangu to dodatkowy plus, bo lubię te "chłodniejsze" klimaty.
    Jak koleżanka wyżej, dołączam do grona fanek Maga. Może nawet doczeka się fanklubu. ;_; Profesor Grala zaś jest uroczy jak moja eks psorka od matmy, także sama nie wiem, czy go lubić, czy nie...
    Oby wena dopisywała! Ja tymczasem pozdrawiam i, jeśli znajdziesz zas, zapraszam do siebie.
    http://another-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak miło czytać taki komentarz, mimo że - podobnie jak ja - jesteś z tych 'milczących' czytelników. Nad stylem pracuję i będę pewnie pracować do końca życia :)

      Chłodniejsze klimaty mają w sobie jakiś taki mroczny polot. Chociaż z drugiej strony, chętnie poczytałabym fanfik do HP, gdzie akcja działaby się na Karaibach czy w innej egzotycznej rzeczywistości.

      Fanklub Maga <3

      Dziękuję i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Podoba mi się sam zamysł, to na pewno. Ma to potencjał i na swój sposób może zostać bardzo ciekawie wykorzystane. Jak idzie na razie? W porządku, choć mogłoby być lepiej. Co do samej historii, faktycznie, widzę kilka naprawdę ciekawych rozwiązań i to się ceni. Masz spore pole do popisu, dobrze że starasz się je wykorzystać. No i wszystko się przyjemnie rozwija, mimo iż sama miałabym co do niektórych spraw zastrzeżenia, to twoja wizja. A teraz minusy! Co do samej historii, a raczej rozdziałów. Jest w nich trochę niejasności. Wiadomo, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do bohaterów co też utrudnia odbiór. Poza tym czasem zwyczajnie czuje, że nie mam pojęcia o co chodzi i nie wiem czy wiedzieć powinnam (przeczytałam to na raz, więc to chyba nie jest kwestia mojej pamięci). Nie wiem czy to celowy zabieg, czy ja jestem debilem. Cóż, nad resztą nie ma się co rozwodzić.
    Mogę tylko wspomnieć coś co do szablonu. Bardzo fajny, to trzeba przyznać. Ale kolumny po prawej i lewej stronie notki... czy to naprawdę musi mieć i pogrubione światło i cień? I to w jednym kolorze? Zdecydowanie przeszkadza w odbiorze, ciężko się to czyta, razi po oczach i odwraca uwagę od tekstu po środku. Może coś z tym pokombinować jakoś, hm?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, no i częstotliwość notek. Wcześniejsza była we wrześniu. Cóż, mam nadzieje, że aż taka nieregularność nie będzie uskuteczniana

      Usuń
    2. Niejasności pewnie są dlatego, że nie chcę podawać wszystkiego 'na dzień dobry' na tacy. Zakładam, że mam takich właśnie czytelników, a wręcz jestem do tego stopnia bezczelna, że mam nadzieję, że czytając, odczuwają w jakimś stopniu irytację z tego powodu, że nie wszystko jest jasne.
      ...to chyba nie najlepiej o mnie świadczy :(
      Ale! Nie robię tego na złość - że tak wolno odkrywam swoje, że tak powiem, karty - raczej walczę z własną chorą ambicją stworzenia 'czegoś', co sama bym chętnie przeczytała, i przedstawienia tego 'czegoś' w sposób mniej oklepany, mniej schematyczny.

      Szablon - jest gotowym produktem, który został wgrany w całości z Szablonownicy. Po prawej stronie są raczej mało istotne informacje, więc hm... Nie przejmuj się. To, co istotne, jest do przeczytania w postach :)

      Przerwy czasowe? Moja zmora! Amatorskie pisanie na blogu to taka przyjemność, na którą nie zawsze mogę sobie pozwolić, zwłaszcza że - można tak to ująć - pracuję na trzy zmiany. ;)

      Dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. http://szlafrok-smierciozercy.mylog.pl/ ocenę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee, mam depresje, jak czytam oceny mojego pseudo pisania :(

      Usuń
  5. Jeśli ktoś ma perfekcyjne wyczucie czasu, to z pewnością jestem to ja. Minął prawie miesiąc, a ja dopiero teraz zobaczyłam, że opublikowałaś nowy rozdział. Nice, sure.
    Ale przybyłam, przeczytałam i muszę stwierdzić, że podoba mi się postać profesora Grali. Walter jest zbyt śliski, a ja nie lubię takich postaci, więc wywołał u mnie niechęć.
    Cóż, widzę że wątki zaczynają się łączyć, pomiędzy Naharem i Sigyn tworzy się tajemnica. Romeczek wciąż cudowny. Dobrych tekstów było tyle, że najpawdopodopodobniej musiałabym przekleic cały rozdział do komentarza.
    Znalazłam parę błędów.
    #"Ruda stała wyprostowana z rękami skrzyżowanymi na piersiach, jakby w ciągłej pozycji gotowości," - totalnie mi nie pasuje ta pozycja do osoby będącej w ciągłej gotowości. Powiedziałabym raczej, że pozycja gotowości to taka, kiedy stoi się dość szeroko, z ugiętymi kolanami, a na pewno nie z rękami założonymi na piersi.
    #"nieco chłodniejszych temperatur." nie jestem pewna, czy to błąd, czy nie, ale czy nie czasem "nieco niższych temperatur"? I nie przesadzajmy z drugiej strony, dla takiego Damona mieszkającego w kraju o klimacie umiarkowanym morskim musi być nieco bardziej niż tylko nieco chłodniej.
    #"kant biórka." - idź się potępić za ten kant biÓrka!
    #"wietrzne pióro do torby" - a nie pszypadgiem wieCZne, jak już coś? :D

    No, generalnie rozdział przypadł mi do gustu, poskarżyłabym się tylko na niedostateczną dla mnie ilość opisów. Więcej bym chciała i pragnęła, WINCEJ!
    A, no i już tradycyjnie, dialogi prześwietne. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może Mag był... ŚLIZGONEM, łuhuhuhu poleciał suchar, aż pójdę się napić :D Dobrze, że Grala trzyma fason, a poza tym Mag nie może mieć samych zwolenników (tak się rodzą sekty...).

      Borze...! Biórko <3 *YEBS* Tak. Idę się potępiać. Zdecydowanie. Right away. Widzisz, co się dzieje z ludźmi, jak nie mają czasu pisać? I pomyśleć, że ja poprawiam maturę z polskiego w tym roku (borze x2).

      Anta, masz refleks szachisty, naprawdę. Mistrzu, ucz mnie. <3 Nic się nie stało, poza tym, ja czekam aż coś na CM się pojawi nowego!


      Dziękuję <3 Opisy, aghshafjapoewijdfake....! Popracuję nad tym. Bardziej.

      Buźka <3


      Usuń
  6. Uwielbiam wpadać na takie perełki, niestety mało ich w blogosferze. Przyznam, że na razie przeczytałam tylko ten rozdział, ale już mnie masz. Zdecydowanie wybijasz się na tle innych autorek. Masz tę lekkość zabawy słowami, której brakuje mi. Poza tym Twoje postacie są po prostu żywe! Już uwielbiam Damona, jego wypracowanie wprost złapało mnie za serce, w szczególności przekreślony fragment :D
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział.

    Pozdrawiam ciepło i w wolnej chwili zapraszam do mnie - Cichy zabójca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak miło :) Cieszę się, że masz takie zdanie o postaciach - marzeniem jest, żeby tworzyć realnych bohaterów, a co dopiero takich, których czytelnik może polubić.

      Dziękuję za ciepłe słowa.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Kiedyś komciałam na starym nicku, a teraz nadrabiam zaległości. Bardziej konstruktywny komentarz pojawi się, jak przeczytam resztę. Aaa. Tak, bo bym zapomniała - te akapity mnie zabijają, naprawdę. Banalnie jest je zrobić w CSSie, wystarczy wkleić ten kod: ".post {text-indent: 30px}", ale żeby się wyświetliły, będziesz musiała usunąć te okropne spacje.

    "Ujrzała dostojnego czarodzieja o posągowej urodzie ubranego w elegancką szatę wyjściową" - posągowy urod był ubrany w elegancką szatę? Nie? To przecinek po "urodzie".
    "Zawsze te kamienie były tak nierówno oszlifowane?" - imho lepsza kolejność: Te kamienie zawsze były tak nierówno oszlifowane?; po kolei po prostu.
    "Mimo, że ich twarze dzieliły centymetry, (...)." - w "mimo że" nie stawia się przecinka.
    "(...) nietuzinkowe wdzianko - „surducik na każdą okazję”..." - ten dywiz wypadałoby zmienić na półpauzę.
    "(...) chociaż poczuła jak serce zabiło (...)." - przecinek przed "jak".
    "Intrygującą cechą wyglądu profesora były jego dłonie, jakby wiecznie zapuchnięte i tłuste, choć sam profesor był niski i przeraźliwie chudy, wręcz wysuszony. Włosy miał krótko ostrzyżone „na rekruta” i pomimo okazałej siwizny, wciąż były gęste i mocne, a przystrzyżony wąsik zdobił wiecznie wykrzywioną w dziwnym grymasie twarz." - były, był, były.
    "W odpowiedzi posłał im uśmiech pełen współczucia, jakby chciał tym samym wykrzyczeć im w twarz: „nara, leszcze!”." - bez tej kropki na końcu, wykrzyknik w cudzysłowie wystarczy.
    "(...) jakby kolejny wybuch był tylko kwestią czasu." - dwie spacje.
    "– Pod tego, o którym mi mówiłeś – dokończył konspiracyjnym tonem Nahar. – To się dodaje, Damon. Druidka, może była z północy, ale mówiła o czarodzieju, który nie pochodzi stąd – wyjaśnił cicho, jakby sam do końca nie był pewny tej teorii.
    Damon zastanowił się przez chwilę. Wiedział, dlaczego Naharowi tak bardzo zależy na tym, żeby ten mroczny typ z Wysp był człowiekiem z przepowiedni druidki. Był to ten sam powód, dla którego Nahar tak bardzo nienawidził charłaków i szlam (skąd powstały liczne „Teorie Nahara” na temat tego, kto posiada silniejszą magię), a przede wszystkim, dla którego tak bardzo uwielbiał wszystkie prace Grindelwalda i jego filozofię.
    – Nahar, posłuchaj... – zaczął Damon całkiem poważnie. – Dostajesz obsesji na punkcie tej klątwy. Wiem, że Eru nie umarł przez jakiś zbieg okoliczności, w który wierzy twoja matka." - w całym tym fragmencie aż roi się od powtórzeń słowa "który".
    "(...) obiektywny świadek naszej rozmowy przyznałby rację mi (...)." - MNIE.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nudne. Za przeproszeniem: nudne. Mam wrażenie, że opowiadanie bazuje na Harry'm Potter"że, przy czym... ja jako czytelnik mam się domyślać, co dzieje się w tamtej opowieści, aby móc się conieco zorientować w tej. Nie pomagają zdania nie po polsku napisane (dziewczyny w komentarzach podają przykłady). Ja rozumiem, że chcesz się pomysłem pochwalić, nic nie mówię o stylu pisarskim itd. - blog jest niedopracowany. Tak, niedopracowany! Przede wszystkim nie zależy Ci, by opowieść była czytelna, pokazujesz nam, że w dupie masz czytelnika. Tyle mogę powiedzieć, po przeczytaniu tych kilku stron. Gdybyś pisała "dla siebie", można by to jeszcze zrozumieć. Masz naprawdę super koleżanki, że mimo wszystko doszukują się tego, co można pochwalić, i ponad miarę wychwalają. Czy to się to opowiadanie "uratować"? Da się. A przyłożysz się?

    OdpowiedzUsuń