– Mój syn, mój biedny synek... Mój
biedny synek... – powtarzał obsesyjnie zrozpaczony mężczyzna.
Stopniowo
popadał w obłęd. Ciemność ogarnęła go ze wszystkich stron - najukochańsze
dziecko leżało teraz blade i martwe na jego kolanach. Przytulił bezwładne ciało
mocniej do siebie, wciąż popłakując cicho.
Nahar
obserwował tę scenę w pełnym skupieniu i opanowaniu. Nie pozwolił sobie na
najdyskretniejszy gest. Nawet nie drgnął, gdy usłyszał przeszywający krzyk
zdesperowanego ojca, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, co takiego zrobił.
Wszelkie obawy, przeszkody czy mentalne bariery zostały pokonane dokładnie w
momencie, kiedy wycelował różdżką w charłaka. Teraz mógł się tylko przyglądać.
Brudne
szczenię nie było godne nosić takiego nazwiska, ale czy zakończenie jednego
życia automatycznie czyni czarodzieja Panem Śmierci? Czy jedynie kolejnym
mordercą-fanatykiem, którego największym przewinieniem była wiara w czystość
krwi?
– Nahar... – Coś nim szturchnęło. –
Nahar, wróć do nas!
– Co? – Kolejny raz ta sama wizja w
środku dnia, zastanawiał się, czy to się kiedyś skończy.
Po
chwili dotarło do niego, gdzie jest i co robi.
Główny
korytarz, idzie w stronę północnej wieży. Podziemia, quidditch. Ma kilka godzin
wolnego od pierwszorocznych. Przed chwilą spytał Sigyn, czy zagra z nimi. Chyba
się zgodziła. Chyba...
– ...na twoim miejscu uważałabym, w co
się pakuję. W każde gówno można wdepnąć, ale niekoniecznie z niego wyleźć.
Nahar
jakby otrzeźwiał.
– Nie brzmisz wiarygodnie, Sig.
– Ja akurat nie muszę, co innego ty.
– Uprzywilejowana, bo ruda? No tak,
jakoś musieli ci to zrekompensować.
Zaśmiała
się sztucznie, mrużąc oczy.
– Jeśli masz jakiś ukryty kompleks
związany z moimi włosami, to myślę, że szybka runda Bez Zasad rozwiąże
wszystkie twoje problemy.
– To wyzwanie?
– Skoro tak to nazywasz – przytaknęła
bez większego entuzjazmu.
– Właśnie o tym mówiłem, Sig. Tracisz na
wiarygodności coraz bardziej.
Zatrzymała
się i szarpnęła go za ramię, by mógł patrzeć jej prosto w oczy. Nigdy nie była
delikatna, jeśli chodziło o kontakty fizyczne, a już sama myśl o tym, by
zachowywać się „jak na kobietę przystało” przyprawiała ją o mdłości.
– Tylko, że ja, w przeciwieństwie do
ciebie, nie mam żadnych ukrytych motywów, powodów, idei - jak zwał, tak zwał -
dla których coś robię. Nie potrzebuję ani usprawiedliwienia, ani tym bardziej
przebaczenia – oznajmiła dobitnie, a Nahara niespecjalnie to wyznanie zdziwiło.
Za
każdym razem, kiedy Sigyn się w coś pakowała, grzecznie odsiadywała swoje w
kozie, ale nigdy nie czuła na sobie winy. Nigdy. Wszystkie kary traktowała jak
czystą formalność, którą trzeba wypełnić, bo co, jak co, ale poczucie obowiązku
miała wysokie.
– Ty nie jesteś taki – kontynuowała. –
Ty potrzebujesz jakiegoś osobistego odniesienia, potrzebujesz, żeby coś cię
usprawiedliwiało. Znam cię, Nahar, i wiem, kiedy wdepłeś. Nie mówiłam tego
wcześniej, ale twoja fascynacja Grindelwaldem nie przyniesie nic dobrego. Już
nie przyniosła, co najwyżej kilka trupów. – Patrzyła mu prosto w oczy, jakby
szukała w nich potwierdzenia swoich słów.
– Nie zaprzeczę, że chętnie zabiłbym
parę szczeniąt, najlepiej dziewięć – przyznał się bez wahania, nie przerywając
kontaktu wzrokowego.
– Udajesz, że nie wiesz, o czym mówię i
jeszcze myślisz, że ci to wychodzi. Amator! – Otworzyła szerzej oczy i
pokręciła głową. W jej głosie dało się słyszeć ogromne politowanie zmieszane z
podziwem. – Robisz dobrą minę do złej gry, Naharku.
– Bo nie wiem, o czym mówisz!
– Dlaczego mnie to nie dziwi... –
Westchnęła zrezygnowana i spojrzała ostentacyjnie na sufit. – Powiem tak,
możesz sobie być tutorem, możesz nawet być pupilkiem Vasileva, ale nawet to ci
nie pomoże w zagłuszeniu wyrzutów sumienia. Mówię, jesteś typem, który
potrzebuje usprawiedliwienia. Będziesz miał wyrzuty sumienia, będziesz chciał
to ukryć... Ale, hej, co mi do tego, powodzenia! – Wzruszyła ramionami.
– Tyle, że ja akurat nie mam nic do
ukrycia.
– Hm... Może dlatego, że żadna z tych
spraw akurat nie próbowała wydostać się na jaw? Jeszcze.
Nahar
pokręcił głową.
– Sigyn, kobieta-zagadka!
– Dobre, wykorzystam to w mojej
autobiografii. Spokojnie, wspomnę o tobie, jako mojej osobistej inspiracji. –
Uśmiechnęła się do niego w najbardziej uroczy sposób, a następnie zmieniła ton
głosu na jadowicie złośliwy: – Długo będziesz zmywał te ręce.
– Że co?
Nahar
autentycznie poczuł, jak jego mózg najpierw topi się do postaci lepkiej,
rozmiękczonej substancji, a następnie samoistnie doprowadza do wrzenia i
wyparowuje do atmosfery z powodu nadmiernego przegrzania. Sigyn widząc to
ogromne zakłopotanie, spojrzała na niego ze zdziwieniem - przecież oboje
doskonale wiedzieli, o czym jest ta rozmowa. Jak długo Nahar zamierzał wypierać
się prawdy, o której jego zdesperowane oczy wręcz krzyczały?
– No, wiesz... – zaczęła od niechcenia.
Uniosła wyżej dłoń, rozcierając wyimaginowaną maź palcami tak, aby Nahar
widział dokładnie, co robi. – Czerwony to wyjątkowo upierdliwy kolor.
– Zwłaszcza na włosach – zauważył
cynicznie.
– Zwłaszcza na rękach – poprawiła go
zarozumiałym tonem.
Przez
chwilę wymieniali spojrzenia. Nahar odezwał się pierwszy.
– Sigyn, naprawdę nie wiem, w jaki
sposób udzielić ci satysfakcjonującej odpowiedzi.
– Najlepiej udziel takiej...
– ...którą byś się zatkała, dziękuję –
wtrącił despotycznie Damon, który nagle wyrósł spod ziemi i szarpnął
Nahara za ramię, odciągając go jak najdalej od rudej.
Sigyn
przez chwilę wpatrywała się w plecy Damona, licząc w duchu na to, że się
odwróci i napotka jej zabójczy wzrok, w najlepszym wypadku od niego zginie. Nie
doczekała się.
– Jaka ona jest męcząca czasami... –
Nahar wywrócił oczami. – Lubię ją, ale jest męcząca. Dzięki.
Damon
tylko przyglądał się mu uważnie, gdy przemierzali kolejne odcinki drogi w
kierunku północnej wieży.
Czerwony
to wyjątkowo upierdliwy kolor. Zwłaszcza na rękach.
Nahar,
mimo całego wysiłku, jaki wkładał w wyrzucenie z pamięci słów Sigyn, nie mógł
się ich pozbyć. Dręczył go fakt, że ktoś może wiedzieć więcej niż powinien, a
co gorsza – tym kimś była Sigyn. Niby skąd wiedziała? Ktoś jej powiedział? Nie
było żadnych świadków, nikt nic nie widział, nikt nic nie wie...
Ale
skoro nikt nie wie, to dlaczego ona wie?!
Poczuł
narastający niepokój i częściowo irytację, która pojawiła się zaraz po tym, jak
stwierdził, że nie jest do końca spokojny na myśl o Sigyn, która przejrzała go
na wylot. A być może robi to nadal.
– Damon, kim jest Sigyn? – spytał w
końcu dziwnie rozdrażniony, po chwili wewnętrznej walki.
– To podchwytliwe pytanie – zauważył
sceptycznie.
– Ech, Damon... – Otworzył ogromne drzwi
wieży agresywnym machnięciem różdżki. Ich oczom ukazało się ciemne przejście ze
spiralnymi schodami. Bez zastanowienia ruszyli w dół, nie pamiętając nawet o
oświetleniu sobie drogi. Znali każdy szczegół tej trasy na pamięć.
– Nie wiem, o co pytasz.
– Jest jasnowidzem? Telepatą?
– Poltergeistem? – wtrącił Damon,
przedrzeźniając Nahara.
– No... z nią nigdy nic nie wiadomo –
przyznał po chwili. – Ale rozumiesz, do czego zmierzam?
Damon
zastanowił się przez chwilę.
– Wspominała kiedyś o dziwacznych
zwyczajach jej prababki, nie wiem, czy to pamiętasz... eee, ale jak na moje
oko, babka miała już swoje lata. Trochę sobie pobredziła o zaświatach, drugie
tyle popiła Północnym Koniaczkiem.
– A możesz jaśniej?!
– Jej się pytaj – burknął i dodał z
wyrzutem: – Czy mnie to obchodzi?
Zbiegli
po schodach w milczeniu, trwało to chwilę, zanim dotarli na sam dół. Było tam
mokro, cicho i ciemno. Do tego zimno, ale nie tak zimno, jak na wyższych
kondygnacjach zamku. Temperatura tutaj panowała taka sama przez cały rok.
Przeszli
kilka kroków przed siebie, nie widząc kompletnie nic. Po chwili poczuli, jak w
ich płuca wdziera się więcej chłodnego powietrza, a w nozdrza zapach wilgotnego
kamienia.
– Dobra, odpalaj fajerwerki. Oświeć nas.
– Damon wyczuł, że Nahar się uśmiecha. Wyciągnął różdżkę.
– Lacarnum Inflamarae – wyszeptał w ciemość z pewną
satysfakcją.
W
niedużej odległości od nich pojawił się ogień, który błyskawicznie rozrastał
się do gigantycznych rozmiarów. Strzeliste, wysokie płomienie zaczęły
rozchodzić się w dwóch różnych kierunkach, wciąż równolegle do siebie, aż
utworzyły ogromny owalny kształt, oświetlając wszystko, co do tej pory ukrywał
mrok podziemii.
Wielkie
boisko do quidditcha było teraz otoczone potężnymi płomieniami. Od strony
dłuższych boków stały trzy wysokie, masywne wieże wykute w skale – trybuny.
Czwarta wieża, niższa i szersza od pozostałych, znajdowała się bliżej schodów
do zamku – znajdował się tam schowek na miotły oraz szatnie. Strop podziemnej
pieczary osadzony był bardzo wysoko w górze, a przestrzeń za boiskiem wypełniał
krajobraz labiryntu skał.
– Pierwszoroczni pewnie się zsikali,
kiedy pierwszy raz to widzieli, co? – zagaił Damon.
– Nie, już sam sfinks skutecznie ich
spacyfikował.
– Co za strata! – zaśmiał się. – Chodź,
trzeba ogarnąć miotły.
Weszli
do najmniejszej wieży. Wewnątrz przypominała najzwyklejszą szatnię z dwoma
pomieszczeniami, przygotowaną dla dwóch drużyn. W każdym z pomieszczeń
znajdował się osobny schowek na miotły z pełnym wyposażeniem.
Nahar
i Damon sprawdzali stan szkolnego sprzętu i naprawiali ewentualne usterki. Nie
trwało to długo, ale Nahar zdążył już wygłosić większość swoich żali na temat
pierwszorocznych i ogólnej niesprawiedliwości świata.
– ...nie, Damon, nie zrobiłem się
bardziej marudny przez to, że zostałem tutorem. Uważam tylko, że czarodzieje
nie powinni się łączyć ze szlamami, mugolami ani tym bardziej charłakami.
Jeszcze ścierwo zacznie się rozmnażać – warknął z obrzydzeniem, oglądając
uważnie kafla z każdej strony. – Wyobraź sobie, co by było, gdyby nasi przodkowie
łączyli się tylko z kimś równym sobie statusem... Nasza magia byłaby
silniejsza, nic by jej nie osłabiało. Żaden charłak nie splugawiłby
szlachetnego domu swoją nędzną egzystencją, żadna szlama nie podniosłaby na
ciebie różdżki, bo bałaby się, że twoja magia ją rozniesie w drobny pył...
Damon
jednak słyszał zupełnie co innego. Odnosił wrażenie, że Nahar paplał w kółko to
samo, używając jedynie zamienników na słowa o tym samym znaczeniu, cały czas
mówił o Jennie: ojciec – charłak, matka – szlama, Jenna – żałosna hybryda dwóch
wybryków natury.
– Damon? – szturchnął go Nahar, chcąc
ponownie skupić uwagę na sobie.
– Tak – zgodził się grzecznie, jakby
naprawdę słuchał wcześniejszego wywodu na temat czystości krwi.
Uspokojony Nahar kontynuował wygłaszanie swoich radykalnych światopoglądów, ale
Damon myślami wciąż był gdzie indziej.
Jenna,
gdziekolwiek teraz jest, czy jeszcze pamięta o nim? Czy zdążyła już o nim
zapomnieć? On prawie zapomniał...
~asylum~
Nahar
wrócił na górę po kilku sportowych napaleńców, którzy chwilowo, tak, jak on,
nie mieli zajęć.
Damon
oczekiwał samotnie na schodach. Cieszyło go, że Naharowi w końcu udało się
wyrwać od obowiązków – pierwszorocznych czekały trzy godziny upadlania się nad
sobą na zajęciach z Magnusem Walterem, co gwarantowało względny spokój na
dłuższe kilka chwil. To ostatni rok, kiedy będą mogli grać razem...
Był
całkowicie pogrążony we własnych myślach, a atmosfera panująca dookoła wręcz
sama wprawiała w refleksyjny nastrój. Gdzieś głęboko w sobie odczuwał strach,
nie potrafił tego wyjaśnić, ani tym bardziej zrozumieć. Nigdy niczego się nie
bał, a teraz każda pojedyncza myśl, zwątpienie, przyspieszały bicie serca i
zapierały dech w piersiach. Nie lubił niepewności.
Historia
już niejednokrotnie potwierdziła, że wybór między dobrem a złem nigdy nie był
łatwy, ale patrząc przez pryzmat potencjalnych strat i zysków, pewne decyzje
podejmowano z mniejszym trudem. Prosta logika nakazywała, by nie popierać tych,
którzy nie stali u władzy.
Ten
wybór czekał też jego i pozostałych, którzy mieli to nieszczęście urodzić się w
niewłaściwym czasie. Pogłoski o niewyjaśnionych incydentach i przejawach
wielkiej, straszliwej mocy pochodzącej z tego samego źródła wskazywały na
jedyne wyjście z tej sytuacji. Wszystkie myśli biegły w kierunku pewnej postaci
ówczesnego magicznego świata, która za jakiś czas mogłaby bez trudu obalić cały
system.
Lord
Voldemort, bo podobno właśnie takie imię nosiło to źródło mrocznej potęgi, kim
właściwie był i czego naprawdę chciał – tego nie wiedział nikt. W plotkach
notorycznie powtarzano informacje z drugiej ręki, że idzie śladami
Grindelwalda, ale jest bardziej chciwy i zdeterminowany.
Co
wzbudza tak wielkie podekscytowanie, kiedy ktoś wymawia jego imię? Co takiego
może mieć do zaoferowania?
Damon,
ani nikt z jego znajomych, nie spodziewał się, że ten potężny czarnoksiężnik
tak po prostu któregoś dnia zapuka do drzwi ich domów i każe się jednoznacznie
określić, ale w powietrzu od dłuższego czasu można było odczuć grozę.
Systematycznie narastającą, pełną stresującego napięcia grozę, która z każdym
dniem zbliżała wszystkich do jakiegoś punktu kulminacyjnego w historii. Nikt
nie wiedział, co będzie tym punktem, ale oczekiwanie w zawieszeniu na pewno nie
działało uspokajająco na nerwy.
– Kontemplujesz firmament, obieżyświecie?
– usłyszał za sobą drwiący, dziewczęcy głos, który wyrwał go z głębokiej
zadumy. Szybko odwrócił głowę.
– Sigyn. – Uśmiechnął się ironicznie,
kiedy zobaczył jej podejrzanie wesołą twarz. – Jakich ty trudnych słów używasz
– dodał wrednie, kompletnie już zapominając o sprawach, które jeszcze chwilę
temu zaprzątały jego myśli.
– Znam trudniejsze, ale mógłbyś nie
zrozumieć. Nie chcę ci sprawiać przykrości.
– Nie tylko dobroduszna, ale też
wspaniałomyślna – skomentował z wymuszonym uśmiechem.
– Nie podlizuj się. I tak cię nie lubię.
Damon
wzruszył obojętnie ramionami.
– No tak. – Westchnęła zrezygnowana. –
Wiem, że oprócz Jenny, to my, zwykli śmiertelnicy, nie mamy co liczyć na
względy u ciebie. Po prostu jesteśmy niegodni twej uwagi.
Spojrzał
na nią z politowaniem. Nie mógł być bardziej oziębły, zresztą poruszyła
drażliwy temat.
– Uuu... Kłopoty w raju?
– Zamknij się, Sigyn – syknął przez
zaciśnięte zęby.
– Słyszałaś pana, Sigyn - zamknij się! –
powiedziała do siebie groteskowym tonem.
Damon
zignorował to i ponownie wpatrywał się w ciemną przestrzeń poza oświetlonym
boiskiem.
Wiedział,
że była tuż obok niego i to wystarczyło. Nie musiał patrzeć i nie chciał. Jej
obecność sama w sobie była już wystarczająco irytująca, a kątem oka, jak na
złość, i tak widział jej postać. W szczególności te wściekle rude, długie,
proste, sztywne włosy wypełniające zdecydowaną większość kadru.
Stali
w ciszy. Sigyn zerkała na Damona od czasu, do czasu, wodząc wzrokiem z góry na
dół, jakby liczyła na to, że w końcu i on spojrzy na nią, ale po kilkunastu
minutach bezsensownego sterczenia po prostu odeszła.
Po
jakimś czasie Aleksander i Nahar wrócili z grupką napaleńców z różnych
roczników, którzy nie mogli się doczekać, aby ponownie wzbić się w powietrze i
skopać parę tyłków.
– Nahar, brakuje nam szukającego –
stwierdził Nikolai Nikolov, Bułgar z czwartego roku. – Gdzie Sigyn?
– Poszła mordować ludzi – odpowiedział
Damon.
– Czy coś – podpowiedział teatralnym szeptem
Aleksander.
– Czy coś – powtórzył głośno Damon.
Trzy
szesnastoletnie czarownice z trzech różnych domów: Victoria Larsson, Maddie
Madland i Ingrid Hedman, grające w składzie Tuomasa Hahto na pozycji
ścigających, spojrzały po sobie bardzo wymownie i oblały się rumieńcem, kiedy
Damon niechcący zatrzymał na nich wzork.
Uczniom
Durmstrangu na ogół nie przeszkadzał żaden podział, gdy chodziło o quidditch.
Nawet Erelheim chował wtedy swoją dumę do kieszeni, choć mimo wszystko
przychodziło im to z trudem. Do szkoły uczęszczało zbyt wielu pasjonatów, by
coś tak trywialnego, jak z góry narzucona przynależność mogła ich poróżnić.
Poziom
gry naturalnie był zróżnicowany, ale z racji obowiązkowych treningów nie było w
Durmstrangu czarodzieja, który nie dawałby sobie rady na boisku. Profesor
Heinrich Wolff osobiście zadbał o obowiązkowe zaliczenia z latania na miotle, a
także z konkretnych sytuacji w grze. Nie było mowy, żeby uczeń zaliczył semestr
bez spełnienia określonych norm, a jak na Durmstrang przystało – normy były
wysokie.
Na
oficjalnych spotkaniach rozgrywano nie tylko mecze między oficjalnymi
reprezentacjami domów, ale tworzono też bardziej towarzyskie drużyny bez
ograniczeń podziałowych. Zazwyczaj to ich mecze były ciekawsze i bardziej
ekscytujące, chociażby dlatego, że dwaj najlepsi gracze z jednego domu, którzy
do tej pory działali wspólnie w jednej drużynie, mogli stanąć w walce przeciw
sobie.
– Eee... To może ja ją poszukam? –
zaoferował ochoczo Nikolai, szczerząc zęby.
Nahar
zmarszczył brwi z niedowierzania i machnął ręką. Że niby Sigyn miałaby opóźniać
grę? Nie w tym stuleciu.
– Olać ją, gramy. – Ruszył przed siebie,
a reszta instynktownie podążyła za nim. – Młody – zwrócił się do Nikolaia – ty
się zajmiesz zniczem. Zagramy na dwóch ścigających. Tuomas, twoje laski będą
się wymieniać, co?
– Tak, żeby tylko dwie były na boisku? –
upewnił się Tuomas, nie kryjąc zdziwienia. – Taa... Nie ma problemu.
Wszyscy
ruszyli w kierunku szatni, wymownie patrząc po sobie. Oprócz Nahara nikt nie
był zachwycony perspektywą grania w okrojonym składzie.
– Valos za dwie godziny wraca do
niańczenia pierwszorocznych, okażcie trochę zrozumienia, no – skomentował
Aleksander, a następnie dodał głośniej, tak, aby Nahar, który szedł z przodu
usłyszał: – Co za desperacja! Żeby na dwóch ścigających grać... Do czego to
doszło!
Nahar
wywrócił tylko oczami, a dziewczyny nerwowo zachichotały.
– Romeczku, przecież to nie jego wina,
że Vasi przechodzi kryzys wieku średniego i przydziela etaty komu popadnie –
powiedział Damon z najszczerszym współczuciem. – Weźmy taką Ankę na przykład.
– No tak, to jest bardzo dobry
przykład...
– Fatalnej selekcji naturalnej –
dokończył Damon, wszyscy parsknęli śmiechem.
Tylko
Nahar był myślami gdzie indziej.
Nigdy
nie podejrzewał, że uśmiercenie kogoś zupełnie bezbronnego będzie tak proste.
Błahostka. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnych wątpliwości. Wypowiedział
zaklęcie, a reszta była już historią. Nic prostszego.
~asylum~
No
tak, rozdział adekwatny do mojego życia teraz: wtf?!
Szczerze mówiąc... ja też nie wiem, co się dzieje, ale w sumie nie jest mi z tym źle. :D Wiadomo, każdy czasem ma jakieś chwile słabości, więc spokojnie. Jedyne, co w sumie nasuwa mi się na myśl, to naturalność dialogów, nawet jeśli czasami chodzi tylko o to, że nie wiadomo, o co chodzi. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[konFEDORAcja]
No mi tez niekoniecznie jest z tym źle, a w sumie to nie wiem. Stosunek chwilowo neutralny.
UsuńDobrze, ze chociaż dialogi naturalne, to chyba dobrze. Pozostaje mi czekać na baty od innych.
Pozdrawiam i bardzo dziekuje :)
Doczekałam się ;).
OdpowiedzUsuńAff, powiedzieć o Twoich dialogach "naturalne", to powiedzieć mało, zbyt mało! W rzeczywistości są wręcz do bólu (czyli mojej zazdrości) naturalne i, co najważniejsze, zróżnicowane. Myślę, że nie miałabym większego problemu, by przypisać część postaci do wypowiedzianych kwestii - właśnie ze względu na to zróżnicowanie. Imho - największa zaleta tego tekstu.
A mój stosunek do Sigyn wciąż się zmienia, nie potrafię się określić. Taki love-hate relationship.
Przepraszam, że tak długo, ale wiesz jak jest...
UsuńAleż dziękuję, czasami mam wrażenie, że te dialogi, to jedyne, co mnie ratuje.
Ach, Sigyn, co to jest za stworzenie, że takie skrajne emocje wzbudza. Nie wiem czemu, ale cieszy mnie to, zresztą idealnie to ujęłaś "love-hate relationship". Cieszę się, że taka reakcja :)
Pozdrawiam
>"Ciemność ogarnęła go ze wszystkich stron - najukochańsze dziecko leżało teraz blade i martwe na na jego kolanach." - się wtryniło drugie "na".
OdpowiedzUsuń>"– Uprzywilejowana, bo ruda? No tak, jakoś musieli ci to zrekompensować." - no przecież to oczywiste, że rudzi nie mają dusz. Dlatego Sigyn musi mieć coś ekstra, żeby
ten brak jej wynagrodzić.
>"grzecznie odsiadywała swoje w kozie, ale nigdy czuła na sobie winy." - zabrakło "nie" po nigdy.
>"– Zwłaszcza na palcach – poprawiła go zarozumiałym tonem." - jest poprawnie, ale jakoś bardziej by mi pasowało, "zwłaszcza na rękach", bo osłuchana jestem z tą
wersją i dlatego skłaniam się ku niej. Grymaszę, nieprawdaż?
>"Dręczył go fakt, że ktoś może wiedzieć więcej niż powinien, a co gorsza – tym kimś była Sigyn. Niby skąd wiedziała? Ktoś jej powiedział? Nie było żadnych świadków,
nikt nic nie widział, nikt nic nie wie..." - i mnie tu złapało takie wielkie WTF? No bo skąd Sigyn wiedziała to wszystko? Wspominasz coś później w rozmowie Nahar-Damon
o jej babce, ale te informacje od Sigyn są tak konfundujące, że początkowo nie zrozumiałam.
>"Tylko Nahar był gdzie indziej.
Nigdy nie podejrzewał, że uśmiercenie kogoś zupełnie bezbronnego będzie tak proste. Błahostka. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnych wątpliwości. Wypowiedział zaklęcie,
a reszta była już historią. Nic prostszego." - nie wiem czy taki był cel takiej konstrukcji, ale po przeczytaniu tych zdań wydaje mi się, że to wcale nie było aż takie
proste. Być może jest to moje błędne wrażenie, ale brzmi to trochę tak, jakby Nahar miał wątpliwości, mimo tego że skutecznie się uniewinnia.
Och, rozdział 2, no wreszcie! Bardzo mi się podoba sposób, w jaki opisujesz świat Durmstarngu. W Hogwarcie sprawa była prosta - nawet, jeśli nie opisywało się
konkretnej sali, można było ją sobie wyobrazić na podstawie chociażby filmu. Z Durmstrangiem jest nieco trudniej, bo przecież nie wiadomo, jak wyglądała ta szkoła,
dlatego twórz i umieszczaj w swoim fiku jak najwięcej opisów otoczenia (ta, jakbym ja to robiła na umyśle, prawda?).
Dialogi jak zwykle są naturalne, ale to już twój znak rozpoznawczy i bardzo dobrze. Mogłabym się wreszcie czegoś od ciebie nauczyć.
Kim jest Jenna? Opowiesz o niej więcej? Mam nadzieję, że nie rzuciłaś jej sprawy na chwilę, tylko po to, żeby coś "wepchnąć" do historii. Chciałabym dowiedzieć się o
niej więcej.
Początkowo myślałam, że skupisz się głównie na postaci Damona, tymczasem Damon pojawia się, to znika. Może to i dobrze, bo wtedy historia ma szansę być pełniejszą,
bogatszą o niektóre przeżycia i sytuację.
Podoba mi się. O.
A ja, tak zupełnie dla odmiany, polubiłam Sigyn. Jest w niej coś takiego, co sprawia, że można się z nią zgodzić. W pewnych momentach podczas jej rozmowy z Naharem
stoję za nią. Sam Nahar natomiast jakoś mnie tak odpycha. Romeczek jest słit! <3
Mam nadzieję, że ten komentarz wreszcie się doda, bo jak nie to... zezłoszczę się i zzielenieję!
całuski. ;*
No w końcu, czekałam na Twoją opinię, albowiem cenię ją sobie bardzo!
UsuńBłędy zaraz poprawię, tylko Ci odpiszę. :3
Opisy, opisy, opisy... Tak, zdecydowanie nad tym popracuję. Jeszcze eksperymentuję tutaj trochę z formą tego wszystkiego, bo i mieszam czasy, jak widać mamy piękną mieszankę wybuchową czasu przeszłego z teraźniejszym, jak i również niewiadomo-co pisane kursywą, smacznego. I do tego mowa pozornie zależna, ajaj.
O Jennie wspomniałam nie bez powodu, jej wątek się rozwinie w dalszych rozdziałach, naturlich. Ale nie odkrywam wszystkich kart na raz, powolutku, bo wszystko to ciężko ogarnąć na raz (tak slyszałam :D).
Wydaje mi się, że chwilowo dominuje Nahar, ale ogólnie uważam, że święta trójca Nahar-Damon-Sigyn będą mieli po równo wątków. Nie chcę się skupiać tylko na jednym bohaterze, tak szczerze się przyznam, bo trochę się napracowałam nad każdym z nich i chcę opowiedzieć ich historię, bo są tak zupełnie różni od Hogwartczyków! (ta moja próżność... :3)
Sigyn <3
Borze, nie wiem, o co chodzi. Jedni kochają Ankę, drudzy nienawidzą. To samo z Sigyn. To samo z Naharem (btw, jesteś chyba pierwszą osobą, która przyznała się do niechęci względem Nahara i za to dzięĸuję <3)
Ja się pytam: co ja takiego zrobiłam tym moim postaciom?!
Dziękuję Anta! Jak już mówiłam - zawsze czekam na Twoją opinię, albowiem jest szczera. I dobre rady zawsze biorę do serducha, więc będę się starać bardziej z tymi opisami, dziękóweczka <3
Jejuniu <3 Durmstrang i Bułgaria, i poprawne zdanie po bułgarsku, i styl ładny i ciekawe po dwóch rozdziałach, Szaman będzie czytać!!!
OdpowiedzUsuń