Salę Zgromadzeń błyskawicznie wypełnili uczniowie ubrani w
odświętne szkarłatne szaty. Każdy szybko dołączył do swojego rocznika i
oczekiwał na sygnał dyrektora, stojąc na baczność. Pierwszorocznych ustawiono z
przodu, na wprost mównicy, a za nimi rozciągały się równe rzędy ośmiu kolejnych
klas.
Mistrz Ognian Vasilev, wysoki, smukły, siwiejący jegomość o
wielkiej charyźmie, przemawiał do nich z wyczarowanego wcześniej podwyższenia,
z zaangażowaniem gestykulując i wykrzywiając twarz pokrytą bliznami i
zmarszczkami w każdy możliwy grymas. Garstka grona pedagogicznego, ustrojona w
eleganckie szaty wyjściowe przywodzące na myśl garderobę pogrzebową, stała tuż
za Mistrzem, przysypiając z nudów. Naturalnie starali się to dyskretnie
zamaskować, by nie dawać złego przykładu młodszym pokoleniom.
Rozpoczęcie roku szkolnego w Durmstrangu nie należało do
uroczystości, których wyczekuje się z niecierpliwością przez całe wakacje. Kto
by chciał dobrowolnie sterczeć na przygnębiającym apelu, słuchając usypiającego
głosu podstarzałego dyrektora w ponurej sali, gdzie odczuwalna temperatura była
wprost proporcjonalna do entuzjazmu zgromadzonych? Wielkie przemówienia
Vasileva, choć zwykle pełne życiowej mądrości i inspiracji, wygłaszane w
monotonnych melodiach nie zarażały pasją. Kominek w głębi sali nie grzał
wystarczająco mocno, by przebić się przez chłód bijący od kamiennych
ścian. Uczniowie pierwszego roku, nieprzyzwyczajeni do niskich temperatur
cierpieli najbardziej.
Vasilev w przypływie fali natchnienia mawiał, że chłód
kształtuje temperament i hartuje ducha. (A tak naprawdę sam wyklinał ten
cholerny ziąb i jak tylko nadarzyła się okazja, wracał czym prędzej do
ciepełka, jakie można było znaleźć jedynie w gabinecie dyrektora.) Ogrzewano
tylko sale wykładowe i dormitoria, cała reszta zamku wprawdzie posiadała
kominki, ale ogień w nich ledwo się tlił. W perspektywie zamarznięcia żywcem,
noszenie grubych futer i kożuchów nie było więc wyborem estetycznym, a
surwiwalową koniecznością.
– ...i ze względu na zróżnicowanie narodowościowe, na
terenie zamku obowiązuje Mowa Wspólna. – Dyrektor kontynuował swój monolog
niewzruszony brakiem poruszenia na sali. – Zaklęcie działa dla waszej wygody,
ale naturalnie zdajemy sobie sprawę z tego, że są rzeczy, które wolelibyście
przedyskutować w waszym ojczystym języku, dlatego tutorzy, których za
chwileczkę przedstawię, wyjaśnią wam, jak działa Mowa Wspólna i jak można się
nią posługiwać... Następną kwestią, która wymaga poruszenia, są wytyczne
dotyczące godzin, w których bezwzględnie zabrania się opuszczania domów. Mówię
teraz w szczególności do Wilków, których nocne wycieczki w zeszłym roku… –
Zakasłał znacząco. Odszukał w tłumie Sigyn i posłał jej karcące spojrzenie. –
Powiedzieć, że były skandaliczne, to niedopowiedzenie. O północy wszyscy
bezwzględnie mają obowiązek znaleźć się w domach i pozostać tam przez następne
sześć godzin. Nieprzestrzeganie wyżej wymienionych imperatywów będzie surowo
karane. O zmianach w systemie kar i nagród, poinformują was opiekunowie domów,
dla przypomnienia: profesor Magnus Walter, profesor Samson Sigurvin i Wróżka
Stella. Pierwszoroczni, tutorzy, którzy będą waszymi przewodnikami przez
najbliższe kilka miesięcy są uczniowie ostatniego roku...
Aleksander Romanov, umięśniony blondyn z Rosji, o jasnych
oczach i nieco krzywym nosie, przybliżył się do stojącego obok Damona.
– Kto miał pecha? – spytał półgębkiem.
– Valo – Damon z trudem powstrzymywał szyderczy rechot.
W tym miejscu warto wspomnieć, że gdyby ktokolwiek
zasugerował osiem lat temu, że Nahar Valo – najmniej prawdopodobny materiał na
czarodzieja – zostanie mianowany tutorem, wzięto by go za czubka.
Aż do minionego roku szkolnego nauczyciele nie uważali
Nahara za specjalnie uzdolnionego. W zasadzie został przyjęty do Durmstrangu
tylko ze względu na pozycję, jaką cieszył się jego ojciec, Eru, w Magicznym
Kręgu Północy. Wszyscy zgodziliby się, że był najmniej prawdopodobnym
materiałem na czarodzieja (a co dopiero tutora, oficjalnego zastępcę opiekuna
domu!). Przez pierwszy rok nauki różdżka służyła mu raczej jako rekwizyt niż niezbędne
narzędzie do pracy.
Mimo starań, godzin spędzonych na ćwiczeniu, nieprzespanych
nocy, mógł tylko z zazdrością spoglądać na kolegów, którzy potrafili już rzucić
najprostsze zaklęcia, podczas, gdy jego różdżka nie reagowała w żaden sposób na
jakiekolwiek komendy. Ucieszyłoby go wtedy nawet milimetrowe przesunięcie
gęsiego piórka albo chociaż najmniejszy niekontrolowany przejaw magii, rozbicie
wazonu, podpalenie firanki, cokolwiek, ale różdżka milczała, a to było znacznie
gorsze od próby zakończonej niepowodzeniem. Brak reakcji jest znacznie gorszy
od porażki, którą można było zobaczyć, poczuć, doświadczyć.
Aleksander z niedowierzaniem przekręcił głowę w prawo, gdzie
stała reprezentacja Lykanooru w pełnym składzie. Nie dostrzegł tam znajomej
twarzy, więc z przerażeniem spojrzał do przodu. Pod ścianą stali tegoroczni
tutorzy – Nahar Valo, Estēe Frey i Anka Czarnecki – ubrani w odświętne stroje:
futro przewieszone przez lewe ramię, krwistoczerwony mundur zapinany na czarne
guziki, brunatne spodnie i wysokie skórzane buty. Srebrne odznaki wielkości
dłoni przypięto do prawej piersi, dumnie błyszczały na szkarłatnych mundurach,
każda w kształcie pyska zwierzęcia reprezentującego dom.
– Nie, żeby coś, ale z taką obstawą to ja też mógłbym być
tutorem, a nawet bardzo mógłbym być – stwierdził rozmarzonym głosem i
uśmiechnął się łobuzersko.
– Żeby być tutorem, najpierw musiałbyś mieć przynajmniej
poziom czwarty drugiej klasy z historii magii. A z tego, co pamiętam, to wciąż
strzeżesz swojego zaszczytnego ostatniego miejsca na poziomie trzecim. Romanow,
idź się potępiać.
Aleksander parsknął cicho. Nauczyciel historii magii niespecjalnie
za nim przepadał.
– Czyli nie dostanę dodatkowych punktów za osiągnięcia
sportowe?
– Hm. Popatrz na Ankę i sam sobie odpowiedz na to pytanie.
– Ale Estēe Frey...
– Romeczku – Damon spojrzał na niego rozczulony – co najwyżej mógłbyś jej zapleść warkoczyki. –
Zmarszczył czoło i mruknął do siebie: – Co i tak byłoby dość imponujące, biorąc
pod uwagę okoliczności…
– To była opinia czy krytyka?
– To było stwierdzanie faktu. Ona to Estēe Frey, złote dziecko
Erelheimu, orlęcia perełka, a ty… – Damon zmierzył go wzrokiem i przygryzł
wargę. – No… Ty, to ty. Z tym się już nic nie da zrobić.
Na sali nagle rozległy się gorące oklaski dla nowych
tutorów. Brawa trwały trochę za długo, jak na rutynowe powitanie trójki
przewodników; na pewno miało to jakiś związek z chęcią rozgrzania się na
przydługawej mowie dyrektora.
– Przynajmniej nie mam pretensjonalnego nazwiska jak ty – skwitował
Aleksander, przekrzykując oklaski.
Damon wyglądał na zmieszanego.
– Jest ładne.
– Tak. Bardzo ładne. Zero presji ze strony rodziców.
Prychnął w odpowiedzi i szturchnął go łokciem, trochę
mocniej niż planował. Aleksander z trudem zachował równowagę.
– Stary, takiego przyłożenia to żem się nie spodziewał. –
Złapał przyjaciela za ramię i zacisnął palce na jego bicepsie. Pod opuszkami
wyczuł twardy jak stal, pokaźnych rozmiarów mięsień. – Co żeś pan robił w te
wakacje?!
– No panie, nie ma spania – Damon uśmiechnął się szerzej,
zadowolony z siebie. – Jest trening.
– Szanuję!
– …proszę zauważyć, że w tym roku wprowadzono jeszcze kilka
zmian w systemie oceniania uczniów. Egzaminy będą się odbywać pod koniec
każdego semestru. Uczeń zobowiązany jest do podjęcia się pięciu obowiązkowych
egzaminów z wiodących przedmiotów – zaklęcia i uroki, czarna magia, historia
magii, teoria białej magii, podstawy uzdrawiania – a także minimum dwóch
egzaminów na poziomie zaawansowanym z dowolnego przedmiotu profilowanego, czyli
alchemia, hodowla magicznych zwierząt, eliksiry, klątwy, astrologia, magia
bezróżdżkowa i tak dalej. Uczniowie ósmego roku, jeżeli chcecie zostać
tutorami, wymagane minimum to poziom czwarty pierwszej klasy ze wszystkich
zdawanych przedmiotów.
Damon zwrócił się do Aleksandra:
– O widzisz, właśnie dlatego twoja kandydatura na tutora
została odrzucona.
Na wieść o egzaminach wszyscy uczniowie spojrzeli
rozpaczliwie po sobie, a wyrazy ich twarzy jednoznacznie sugerowały, że
dyrektor musiał postradać zmysły. Po prostu nie było innego wytłumaczenia na
taką rewelację.
– Siedem egzaminów! – dało się słyszeć rozwścieczoną Sigyn
Sigrún, która stała pomiędzy dwoma dryblasami z Lykanooru. – Co jest, kot mu
zdechł w te wakacje?!
– Ale to jeszcze nie wszystko! – dodał rozentuzjazmowany
Vasilev.
– To może żona zdradziła...
– Ta informacja dotyczy ostatniego roku. – Po tyłach sali
przeszła fala znużonych, poirytowanych głosów. Sigyn zaklęła tak siarczyście,
że aż kilkoro uczniów z pierwszych rzędów odwróciło głowy w jej stronę. – Ze
względu na to, co dzieje się ostatnio w Europie, to jest szeroko pojmowany
kryzys, brak odpowiednio wykwalifikowanych czarodziejów i ogromne
zapotrzebowanie na rynku… W tym roku kilku wizytatorów z różnych części kontynentu
będzie się wam przyglądało. Poszukują nie tylko jednostek wybitnych, ale też
nieoszlifowanych diamentów. Zasady są proste: zrobicie dobre wrażenie, po
ukończeniu szkoły macie szansę na dobrą pracę. Dotyczy to także aktywności
pozalekcyjnej, więc przestrzeganie regulaminu szkoły jest w tym wypadku… wysoce
wskazane. Wizytatorzy oceniają was nie tylko ze względu na talent czy
umiejętności, ale także jako potencjalnych pracowników. Tak, od tej chwili
jesteście pod stałą obserwacją. Zostaliście ostrzeżeni.
Aleksander i Damon popatrzyli na siebie.
– Wiedziałeś o tym? – zapytał ten pierwszy i zaraz dodał
zaczepnie: – Aaa... To stąd ten bicepsik?
Damon skinął głową i powiedział stanowczo:
– W tym roku wygrywamy wszystkie mecze. Muszę się zaciągnąć
do któregoś z klubów.
– W Anglii? – wtrącił Aleksander, a na jego twarzy pojawił
się kpiący uśmieszek.
Anglia od kilku sezonów wiernie broniła zaszczytnego
ostatniego miejsca w klasyfikacji generalnej europejskich drużyn. Potencjalni
gracze, którym marzyła się wielka kariera sportowa, raczej liczyli na angaż w
zagranicznych klubach.
– Chyba nie... – W spojrzeniu Romeczka niedowierzanie
mieszało się z najszczerszym podziwem. – Ożeż ty, panie... Bułgaria?
– Numer jeden na świecie od tego sezonu – skwitował,
wzruszając ramionami.
Aleksander jeszcze chwilę wpatrywał się w przyjaciela jak w
obrazek, po czym podsumował:
– Ambitny Damon? Dawno tego nie grali.
Za ten komentarz ponownie oberwał w żebra łokciem.
Damon, pół-Bułgar, pół-Anglik, od zawsze marzył o graniu w
bułgarskiej reprezentacji narodowej. Oczywiście zarobki i prestiż na ten moment
kolosalnie przewyższały rangą brytyjskie standardy, ale nie to było jego
motywacją. Chciał coś udowodnić, sobie i wszystkim dookoła, a przede wszystkim
swojej mamie. Norah Darvell pochodziła z Bułgarii, gdzie ukończyła Wyższą
Bałkańską Szkołę Alchemii w Sofii. Nigdy nie była specjalnie zadowolona z
życiowych wyborów Damona, który wiązał swoją przyszłość ze sportem, nie z
nauką. Sama była autorką kilku podręczników o alchemii, po cichu żywiła
nadzieje, że syn pójdzie w jej ślady albo chociaż poświęci jedną wolną
chwilę na którąś z jej prac naukowych, ale uwaga Damona zawsze była skupiona
gdzieś indziej.
– ...yyy, tak. Teraz… uczniowie pierwszego roku – zwrócił
się do nich Vasilev. – Na podstawie odpowiedzi na zagadkę sfinksa w podziemiach
zostaliście przydzieleni do odpowiednich domów. Pozwolę sobie przedstawić wam
uzasadnienie naszego wyboru...
– Dobranoc – mruknęła Sigyn do siebie.
– …Erelheim, Lykanoor i Pegarius, trzy domy o odmiennych
charakterach, historiach i tradycjach, zjednoczone w jednym celu: dobra
Durmstrangu, jego owocności, jego osiągnięć. Chcę wam coś uświadomić… mimo
różnic między wami, tworzycie jedność… Jedność Instytutu Magii Durmstrang.
Kiedy za kilka lat opuścicie tę szkołę, nie będziecie postrzegani przez pryzmat
przynależności do któregoś z domów, ale będą was oceniać jako absolwentów
Durmstrangu. Nie zapominajcie o tym. Przez kolejne lata będziecie się uczyć nie
tylko standardowego programu przeznaczonego dla czarodziejów w waszym wieku.
Domy pomogą wam rozwijać się w kierunkach, do których wykazujecie
predyspozycje, a także w dziedzinach, do których żywicie szczególne
zamiłowanie. Lykanoor, pod opieką Magnusa Waltera, jest domem, który...
– Facet ma gadane – skomentował Aleksander.
– Da, dlatego jest dyrektorem – odparł Damon.
– Da? Serio, da?!
– Vsichko, za da vi draznya. [1] – Uśmiechnął się
zadziornie.
Aleksander przyglądał mu się przez chwilę z odrazą, po czym
wymamrotał jakąś wiązankę w swoim języku. Damon parsknął cicho. Nie zrozumiał
ani słowa, ale nie trzeba było mówić biegłym rosyjskim, by się domyślić, o co
chodziło.
– …to Erelheim pozwoli wam na rozwinięcie skrzydeł w
dziedzinie zaklęć, uroków, widzenia przyszłości i odczytywania starożytnych
run, ale nie tylko. Zahartuje przez nieustanną dyscyplinę, wyuczy ambicji i pokonywania
własnych słabości.
Dyrektor odetchnął z ulgą. Miał za sobą naprawdę
wyczerpującą mowę.
– Na koniec dodam, że tradycją szkoły są także święta, więc,
jak co roku, trzydziestego pierwszego października będzie obchodzony Samhain,
czy, jak kto woli, Noc Duchów, oraz kilka innych...
Zgromadzonych przebiegł dreszcz ekscytacji. Bardziej z
powodu słów „na koniec”, niż z Nocy Duchów.
– Tak. Wygląda na to, że to wszystko. Pierwszy rok,
podejdźcie do swoich tutorów – zaprowadzą was do nowych domów. Możecie się
rozejść.
Starsi uczniowie niemalże wybiegli z Sali Zgromadzeń w
obawie, że Vasilev mógłby sobie jeszcze o czymś przypomnieć i tym samym
zatrzymać ich na kolejne pół godziny. Dyrektor był niewątpliwie światłym,
doświadczonym czarodziejem o tęgim umyśle i zjawiskowej znajomości zaklęć.
Niestety miał tendencję do przydługawych przemówień.
Trzech tutorów spojrzało po sobie porozumiewawczo, a na ich
twarzach pojawił się dziwny grymas, jakby szczerze chcieli sobie powiedzieć
„powodzenia”, tylko w najmniej motywujący sposób. Po chwili stali już przy
pierwszorocznych, wyjaśniając im, dokąd zaraz pójdą, na co powinni uważać po
drodze, a na co zwrócić uwagę, a gdzie zdecydowanie pod żadnym pozorem
się nie pakować.
Dziewczęta i chłopcy z pierwszego roku ustrojeni w szkolny
mundurek wyglądali jak przerośnięte, wystraszone króliki. Futrzany płaszcz,
choć pogrubiał drobne sylwetki, to niemalże szorował po ziemi – żaden z
pierwszorocznych nie miał więcej niż półtora metra wzrostu. Szaty przewiązane
czarnym skórzanym pasem zwisały z nich jak ogromne krwistoczerwone worki,
spodnie luźno opadały do kolan, gdzie zaraz zaczynały się skórzane oficerki,
które, w odróżnieniu do reszty, idealnie przylegały łydki.
Magnus Walter, opiekun Lykanooru i specjalista w dziedzinie
czarnej magii, udzielił kilku wskazówek Naharowi Valo odnośnie bezpiecznego
poruszania się po zamku z grupą jeszcze nieutemperowanych małolatów, po czym
sam zniknął w przejściu dla nauczycieli.
– To był wasz opiekun, profesor czarnej magii, Magnus
Walter. A ja jestem Nahar… Valo… Możecie się do mnie zwracać per tutorze… eee…
albo po prostu mówcie mi Nahar. – Poczuł się trochę zakłopotany, kiedy
zauważył, że Estēe i Anka już dawno opuścily Salę Zgromadzeń, a on został sam
na sam z dziewięciorgiem szczeniąt.
Dziewczyny miały o wiele lepsze podejście do dzieci, a on
sam nie miał pojęcia, który geniusz wybrał go na tutora – nie żeby się nie
nadawał, przeciwnie, ale po prostu nie przepadał za dziećmi, a ubiegając się w
zeszłym roku na to stanowisko, nie do końca wierzył w powodzenie swojej
aplikacji. Zdziwił się, że w przypadku Lykanooru nie wybrano również
dziewczyny, na przykład Sigyn, ale zaraz doszedł do wniosku, że Sigyn w roli
tutora to nie byłby najlepszy pomysł. Ostatecznie pretensje mógł mieć tylko do
siebie, pokarano go za nienaganne
sprawowanie i wzorowe wyniki w nauce.
– Czy długo będziemy tak tu stać? – zapytała dziewczynka
stojąca najbliżej Nahara.
– Eee… Dobra, słuchajcie. Pójdziemy teraz do Wilczej Nory w
podziemiach. Idźcie za mną i nie rozchodźcie się.
Stwierdził, że jak na pierwszy raz poszło mu całkiem nieźle.
Kiedy wyszli z Sali Zgromadzeń skręcili w lewo i przeszli
szeroki, ciemny Korytarz Główny do samego końca. Nahar wyciągnął różdżkę i
powolnym ruchem odsunął kawałek ściany, w głębi której zaraz ukazały się
spiralne schody prowadzące do podziemi.
– Uważajcie, schody są bardzo śliskie.
– Nahar, a co to jest? – chłopiec o kruczoczarnych włosach i
wyłupiastych oczach wskazał na ścianę obok przejścia.
Podążył wzrokiem za palcem chłopca, chociaż przewidywał, co
mogło wzbudzić jego zainteresowanie. To będzie długi rok.
– To jest znak wielkiego czarodzieja, Gellerta Grindelwalda
– oznajmił nieco rozmarzony, ale zaraz się opamiętał i dodał poważnym tonem: –
Dobrze zrobicie, jeśli nie będziecie się z nim obnosić po szkole. Mogłoby to
zostać źle odebrane.
Sam był pod wrażeniem swoich całkiem dojrzałych,
inteligentnie brzmiących zdań. Chciał już schodzić w dół, kiedy inny chłopiec
się odezwał:
– Dlaczego?
– Ponieważ Grindelwald był potężnym czarodziejem i pewnie
obraziłby się, gdyby znak symbolizujący jego potęgę i geniusz, był noszony
przez młodych czarodziejów, którzy nawet nie wiedzą, jak wyczarować sznurówkę –
wyjaśnił z wymuszonym uśmiechem.
– Ja umiem wyczarować sznurówkę! – Zgłosiła się ochoczo
dziewczynka, która ponownie stała najbliżej swojego tutora.
Nahar westchnął ciężko i powiedział do siebie: to będzie
bardzo długi rok.
~asylum~
[1] Vsichko, za da vi
draznya, to po bułgarsku: Wszystko, żeby cię wkurzyć.
A przynajmniej tak twierdzi googletranslate. Przyznaję się
bez bicia, sama nie mówię w tym języku, a lubię elementy lingwistyczne, więc
chciałam je jakoś wprowadzić do fika. (Wstyd.)
Ano, długo czekałam na rozdział tutaj. Tak długo, że jeszcze wczoraj tu wlazłam, żeby popatrzeć, czy może blog umarł, a ja o niczym nie wiem, ale spotkała mnie miła niespodzianka, bo napisałaś, że powinnaś coś opublikować przed końcem lipca. No i moje szczęście, akurat dziś opublikowałaś ^^'.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że chociaż w prologu chyba nie było nic na temat domów w Durmstrangu (a przynajmniej niczego takiego nie pamiętam), wtedy przejrzałam zakładkę i pomyślałam "eee, to będzie łatwe do zapamiętania!", ale jednak musiałam sobie pomagać zakładką. Podobały mi się dialogi między Damonem a Aleksandrem, były naturalne, ale zabrakło mi gwiazdki przy tych obcojęzycznych wyrażeniach. Gdybyś wstawiła gwiazdkę, od razu zjechałabym na koniec rozdziału w poszukiwaniu wyjaśnień, a tak sama sobie goglałam i tłumaczyłam, co mnie trochę wytrąciło z lektury. Ciekawi mnie ten "rozmarzony" ton Nahara Valo, gdy mówił o Gallercie :P. Trochę brakowało mi ogólnego opisu Sali Zgromadzeń.
Ale jakim językiem posługują się oficjalnie w szkole? Bo tak z tekstu pozwalam sobie wnioskować, że ani rosyjskim, ani bułgarskim.
PS: weryfikacja obrazkowa trochę irytuje, przyznam. Czwarty raz wpisuję kod, uwaga!
Blog nie umarł, ja - tak, ale jakoś temu zaradzimy. Także generalnie bardzo mi miło, że wpadasz tak często.
UsuńZ tymi domami, to nie chcę wywalać wszystkiego na tapetę od razu (a gdzie element zaskoczenia?!), ale ta zakładka jednak musi być.
Wiedziałam, że o czymś zapomniałam, kiedy wpisywałam te teksty bułgarsko-rosyjskie. Gwiazdki, no tak. Dziękuję.
Opis Sali Zgromadzeń - się załatwi w następnych postach, nie ma sprawy.
Co do języka szkolnego - Mowa Wspólna. Ja to widzę tak, że nie mówią ani bułgarskim, ani angielskim, ani rosyjskim, ani norweskim, tylko na szkołę jest rzucone zaklęcie Wspólnej Mowy. Jakby to po naszemu: Ruski otwiera gębę, a Niemiec go rozumie, i odwrotnie. Więc nie myślałam o żadnym konkretnym języku.
To ja mam weryfikację obrazkową włączoną? Już się tym zajmuję!
Pozdrawiam :)
Mowa Wspólna? Ale jak wytłumaczysz to, że Damon nie zrozumiał tego, co powiedział Aleksander? :>
UsuńOdpowiedź jest prosta: bo magia!
UsuńA nie zauważyłaś, że przy każdym zaklęciu jest jakieś 'ale'? Na przykład: Alohomora otwiera wszystkie drzwi, tylko nie te, do których akurat chcesz się dostać. Przypadek? Nie sądzę. :D Jedyne zaklęcie, które nie ma jakiegoś 'ale' to chyba uśmiercające, a i na to pewnie by się coś znalazło, bo ja wiem... :)
Nooo, powiedzmy, że rozumiem o co Ci chodzi. Z drugiej strony Alohomora jest łatwym zaklęciem i działa tylko wtedy, gdy drzwi są chyba zamknięte kluczem albo jakimś innym banalnym zaklęciem, które umie rzucić pierwszy lepszy czarodziej, a nie działa wtedy, kiedy na drzwi jest rzucone bardziej potężne zaklęcie, które wymaga większych umiejętności magicznych, by działało. Przykładem mogłyby być drzwi gabinetu Umbridge w Hogwarcie (była wzmianka, że zostały zaczarowane tak, by nie dało się ich otworzyć Alohomorą) no i drzwi w ministerstwie, gdzie nie zadziałała Alohomora i gdzie Harry'emu w dziurce od klucza stopił się scyzoryk od Syriusza.
UsuńTo jest moim zdaniem w pewnym stopniu rozbrojone "ale" Alohomory - czyli podstawy ma, a nie tylko dlatego, że drzwi strzelają focha, bo chce się przez nie przejść. Po prostu Alohomora jest banalnym zaklęciem, którego uczą się dzieciaki w szkołach, więc logiczne, że "ale" pojawia się wtedy, kiedy nie może się równać z innym silniejszym zaklęciem. Więc pozwolę sobie podtrzymać swoje zdanie, że jednak przydałyby się jakieś podstawy też w kwestii Mowy Wspólnej, jakieś uzasadnienie poza "bo magia" ;), ale to w sumie tylko moje fanaberie.
No tak, faktycznie. Zły przykład podałam.
UsuńNie no, ja nie myślę, że to fanaberia, tylko całkiem uzasadniona dociekliwość. ;)
Tak myślę... Istnieją sposoby, żeby obejść pewne zaklęcia. Trochę jak w kanonie, tam uczniowie jakoś radzili sobie albo robili coś nielegalnie, a i tak uchodziło im to na sucho.
Znowu nie wiem, czy trafny przykład, ale: kiedy Riddle był w Hogwarcie, otworzył komnatę tajemnic i nasłał bazyliszka na Martę. Moim skromnym zdaniem - Hogwart, jako poważna placówka edukacyjna, powinien mieć na sobie jakieś "zaklęcia bezpieczeństwa", aby nie dochodziło do tego typu rzeczy. A jednak doszło. Albo - teoretycznie nie można szwędać się po zamku w nocy, a Huncwoci znaleźli multum 'tajemnych przejść' i wymykali się.
Nie mówię teraz, że rozmowa w innym języku to złamanie regulaminu. Będąc uczniem ostatniego roku potrafi się to i owo, więc pewne zasady można obejść.
Nie wiem, czy to satysfakcjonujący wywód na temat, ale chyba trochę lepszy niż 'bo magia'. ;))
Masz łatwość pisania, której zawsze szukam w ff. Wszystko czytało sie szybko i płynnie, a sam temat wydaje się ciekawy, chociaż te wszystkie nazwy i imiona są dla mnie nie do pojęcia i chyba żadnej nie zapamiętałam. Ciekawi mnie jak pociagniesz opowieść, bo Durmstrang to oryginalny pomysł i bedę śledzić.
OdpowiedzUsuńNa początku znalazłam coś, co mi zazgrzytało: "by nie dawać złego przykładu młodszym pokoleniom". Bardziej pasowałoby "roczników". Pokolenie to nie było, pokolenie to dziecko - rodzic - dziadek. Trzy pokolenia. Nie 1992, 1993 i 1994 rok :)
Fakt, ilość tych nowości w nazwach i imionach może przytłaczać. Ale dlatego m. in. są zakładki, co by można było szybko się odnaleźć.
UsuńJuż się zajęłam pokoleniami... Po prostu wykreśliłam, bo idzie się domyślić, że złego przykładu nie daje się uczniom.
Dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam!!!
Codziennie wchodziłam na TD z nadzieją na pierwszy rozdział i wreszcie moja nadzieja się spełniła.
OdpowiedzUsuńAle zanim o rozdziale, to słówko o tym co jest w ramce obok. Naprawdę? xBC, NAPRAWDĘ, ocena wstrząsnęła Tobą aż do tego stopnia? Świeże spojrzenie jest potrzebne, ale błagam, skończ to angstowanie i zbierz się do kupy, allrighty then?
TD nigdy nie będzie taka jak inne fiki, bo innych jest tyle, co kot napłakał. Amen.
Teraz przyjemniejsze rzeczy! Od czego by zacząć ten komentarz? Hmm, może od błędów i nie-błędów, ale tego, co mi jakoś nie grało.
# a za nimi chronologicznie starsze klasy - czy chronologicznie nie powinno być oddzielone przecinkami? znaczy przecinek po nimi i po chronologicznie? Ja jestem na bakier z tym, jak sama wiesz, przecinki wciągam nosem, ale... Mogę się mylić.
# o twarzy porytej bliznami i zmarszczkami - tu mi nie pasuje twarz poryta bliznami. Bo o ile zmarszczkami to ok, bo to bruzdy, rowki, o tyle blizny są zazwyczaj wypukłe. No nie wiem.
# Garstka grona pedagogicznego ustrojona w eleganckie szaty wyjściowe przywodzące na myśl garderobę pogrzebową stała tuż za Mistrzem - hmm, znów przecinki. Mogę się mylić, ale czy po pedagogicznego, wyjściowe i pogrzebową nie powinno być przecinków?
Teraz reszta.
Mowa Wspólna - Anta approves i to jak najbardziej. Ciekawy pomysł, translacja na bieżąco. Nie mam pojęcia, jak miałoby to działać w rzeczywistości, ale fuck this and belive in magic!
Podoba mi się zafascynowanie Nahara Grindelwaldem. Snuję przypuszczenia, że ta fascynacja przeniesie się również na Czarnego Pana.
Pomysł z tutorami również przypadł mi do gustu. Sygin zapowiada się na ciekawą postać, ciekawą przynajmniej w moim odczuciu. Romeczek jest uroczy. Jejku, nie wiem co mam mówić. Podoba mi się, ale chcę więcej i więcej! Chcę opisu Sali Zgromadzeń, klas, zajęć, pojedynków Bez Zasad, grupy Mort Noir i nie wierzę, że piętnaście rozdziałów to wszystko, w czym streścisz swoją historię. No bo jak to tak? Tyle rzeczy? Ja to widzę co najmniej na trzy długie części. Chcę wiedzieć jaki Damon będzie miał stosunek do tego wszystkiego, chcę poznać jego myśli i sekrety.
Komć jest do niczego, jest bełkotem i głupstwem. Mam oczekiwania i wiem, że im podołasz. Ale proszę o trochę ogarnięcia się.
Całuski, xBC ;**
Nie, Anto, to nie tylko ocena. Mam kryzys w domu, przez co czuję się źle, a to przekłada się na moje granie - nigdy w życiu nie sprawiało mi to tyle bólu, a nie mam gdzie odreagować swojej frustracji.
UsuńPoza tym hejting wszystkiego mam we krwi!
Już się zajmuję błędami, dziękuję! Oczywiście, przecinki, no tak...
Nie mam pojęcia, jak miałoby to działać w rzeczywistości, ale fuck this and belive in magic!
Anta, powiedzieć Ci coś lepszego? Rozkmina mojej przyjaciółki H.: Jakim cudem ojciec Hagrida i matka Hagrida spłodzili Hagrida, skoro matka była olbrzymką, a ojciec człowiekiem?
Fuck logic. Twój argument jest inwalidą, bo magia.
Tak, przypuszczenia jak najbardziej słuszne. Nahar ma swoje ciągotki, ale generalnie jest wciąż uroczym nastolatkiem. Sama bym się w nim zakochała (ta moja wrodzona skromność).
Te rozdziały hm... Niczego nie obiecuję, niczemu nie zaprzeczam. Pisz, pisz czego chcesz, bo to, że ja mam pewne rzeczy w głowie, nie oznacza, że przelałam je na papier, a wręcz mogłam nawet zapomnieć to zrobić. A potem jest tylko: ale o so chozi, jak tego nie było wcześniej.
Oj, Damon ma swoje za uszami. Ale więcej ma za uszami jeszcze... No nie będę psuła niespodzianki przecież.
Komć nie jest do niczego, lubimy chaos, ja przynajmniej się tam najlepiej odnajduję.
Buźka i dzięki za rozpisanie się! :*
Eee, spłodzili dziecko bo magia. I to chyba musi być jakiś kompleks, bo z olbrzymką, która z gadki nie ten teges. Może miała ładne łydki, symbolizujące seks, witalność i siłę? xD Mój argument nie może być już większym inwalidą.
UsuńA ja jestem debilem, bo teraz patrzyłam kiedy dodałaś rozdział i zorientowałam się, że kłamię, bo, uwaga, mówię, że wchodzę codziennie, ale ostatnio zapominałam.
Uff, to dobrze, że to nie tylko ocena, bikoz, bałam się bardzo i chciałam wesprzeć. I wsparłabym, gdybym mogła, ale nie mogę niestety. :( Na pocieszenie mogę dodać, że wiele wielkich dzieł wychodziło z bólu, także tego, jestem optymistką, fuck me, right?
Jakbyś miała ochotę, to wbijaj na Krejny, bo tam nowości, że dwie minuty i poczytane.
Jeśli mogłabym się do czegoś przydać, pisz. :*
Cześć, jestem tu pierwszy raz, trafiłam na Twojego bloga przez Rejestr, przeczytałam obie notki i... zakochałam się. Nigdy wcześniej nie czytałam żadnego ficka o Durmstrangu, ogromny plus za oryginalność. Już teraz wiem, że zostanę na dłużej. Zachwyciła mnie Twoja kreatywność przy tworzeniu domów tej szkoły, multilingualność (chyba tak się to pisze?), wstawki w oryginalnych językach, no i przede wszystkim wyrazistość postaci. Co prawda jeszcze nie do końca się orientuję, who is who, ale tekst "może kot mu zdechł albo żona go zdradziła?" (wybacz, że nie zacytowałam idealnie) mnie zniszczył. :D
OdpowiedzUsuńObserwuję, czytam, linkuję, jestem. :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
[diamond-fair]
Jest mi niezwykle miło, że jak dotąd udało mi się stworzyć coś, w czym można się zakochać. Po to się pisze! :)
UsuńMultilingualność - dobry termin, muszę to sobie gdzieś zazpisać.
Dziękuję za wizytę i komentarz, naprawdę jest mi bardzo miło wiedzieć, że fanfik sobie tak radzi.
Pozdrawiam i dziękuję!
Podoba mi się. Rzadko się spotyka, aby akcja działa się w Dumstrangu. Chociaż raz się spotkałem z opowiadaniem, gdzie to właśnie w tej szkole było umiejscowione miejsce akcji. Ale tam to przyjechali Hogwarczycy... Zresztą nieważne. Heh.
OdpowiedzUsuńOryginalny pomysł, to na pewno. Pewnie się nie będę pierwszy, jak napisze, że świetnie wymyśliłaś nazwy domów. No i tutorzy (prawie jak aurorzy, ale to szczegół :D) odpowiednicy prefektów.
Jeśli dobrze myślę, dzieje się to jeszcze przed narodzinami Harry'ego?
Trzeba przyznać, że dyrektor ma gadanego i jest zupełnym przeciwieństwem Dumbledore'a, jeśli chodzi o mowy.
A no i Dumstrang ma swoją przepowiednie. Świetnie.
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam.
http://pieczecie--magii.blogspot.com/
Hogwartczycy w Durmstrangu, no tak, oczywiście. Ciężko uciec od kanonu :)
UsuńTutorzy prawie jak aurorzy - nawet o tym nie pomyślałam! 'Tutor' wzięłam z łaciny i ze względu na deklinację, mamy odmianę tutora przez przypadki.
Tak, dobrze myślisz, przed narodzinami Harry'ego.
No właśnie starałam się, żeby dyrektorzy nie wypadli zbyt podobnie.
Jest mi bardzo miło, że wpadłeś i miło spędziłeś czas, a przynajmniej tak wydedukowałam ;)
Pozdrawiam!
"Krwistoczerwone szaty zapinane na guziki, przewiązane czarnym skórzanym pasem, ciemne, obwisłe spodnie i skórzane oficerki, a do tego futrzany płaszcz, który ściągano tylko [w] salach, gdzie znajdowały się kominki – wszystko to w zestawieniu z miną wystraszonego królika, która gościła na twarzach pierwszorocznych, wyglądało naprawdę komicznie."
OdpowiedzUsuńOjacie, xBC, odwaliłaś kawał naprawdę dobrej roboty! Realia wyglądają na mega przemyślane i czytając, czuję się zupełnie bezpieczna, świetne opisy, które bardzo dokładnie wprowadzają mnie w realia. Nutka charakterystycznego dla Ciebie humoru, która wprowadza lekkość. I bohaterowie! Widać różnorodność, widać charaktery, a jednocześnie każdy ma choćby odrobinkę tego xBCowego temperamentu, który sprawia, że są tak dynamiczni i żywsi. Łatwiej ich też polubić. No właśnie - Sigyn. Po niej tak czuć, że jest ruda, że każdy ślepiec by to zauważył, właśnie zagwarantowała sobie miejsce w mojej loży ulubieńców i spogląda z satysfakcją na zdobne krzesła obite niedźwiedzią skórą. ;)
Twój Durmstrang taak mi się podoba i te korytarze i ten chłód i to przemówienie, które jest takie sensowne i dyrektorskie, a jednocześnie w żadnym stopniu nudne. Czuć w tym Durmstrangu taką trochę rodzinną atmosferę, jakby wszyscy się tam znali i podgryzali sobie w każdej sytuacji, a dyrektor spogląda na uczniów trochę jak na swoje rozkapryszone dzieci, na które na pewno narzeka co nie miara, ale jakby przyszło co do czego, to można na niego liczyć... do pewnego stopnia. ;)
Wiem co jeszcze mi się podoba - dbałość o szczegóły. To, że chłopiec miał wyłupiaste oczy, mundurki na dzieciach wisiały, sfinks zagadkami je sortował, no i zakładam, że każdy dom-zwierzę ma swoją siedzibę w tam, gdzie miałoby to zwierzę właśnie. I to też jest fajne, bo w sumie oczywiste, ale daje to takie drobne coś.
Także ten, jestem oficjalnie i głośno zachwycona i chcę dużo, dużo więcej i to zaraz, teraz! Czyta się fantastycznie, naprawdę, tak płynnie i taką satysfakcją, bo w każdej literce widać, że tekst jest napisany albo na fali potężnej weny, albo wypieszczony do najmniejszej kropki. I to mi się ogromnie, ogromnie, podoba!
Pozdrawiam przeserdecznie i bardzo niecierpliwie czekam na ciąg dalszy!
Miękko
Ojacie, Miękko, tyle tekstu i tylko jeden błąd? Zjadłam "w"? IMPOSSIBRU!
UsuńUwielbiam komentarze od Ciebie, nie wiem, czy to już mówiłam, ale w razie czego powtarzam. Dlaczego? Są rzetelnie napisane i wiem, w którą stronę pójść dalej z fikiem, bo wiem, co się może spodobać wymagającemu czytelnikowi. Tak więc jestem Ci ogromnie wdzięczna, że zawsze tyle napiszesz na temat ^___^
To porównanie ojciec-rozkapryszone dzieci... Trafione w sedno, cieszę się, że to napisałaś. Ja wiem, że to Durmstrang i tak dalej, ale mimo wszystko, musi być jakaś więź między tymi, którzy tam uczęszczają/pracują. To nie Hogwart, ale te relacje muszą być.
Ja jestem głośno zachwycona, poniekąd może dumna, że czyjąc to, tekst sprawia przyjemność. Przynajmniej jeszcze, bo nie wiadomo co będzie dalej.
Dziękuję Ci, Miękko!
Ściskam!!!
Tak, ja, maniaczka poznawania magicznych szkół od podszewki, wreszcie może się nasycić. Zazwyczaj o Durmstrangu się zapomina. Często przewijają się w opowiadaniach postacie, które przenoszą się Beauxbatons do Hogwartu, ale Durmstrang? Jest. I tyle.
OdpowiedzUsuńSama miałam zamiar opisania polskiej szkoły magii (bo, oczywiście, jak Polacy mieliby się podporządkować innym narodom? :D), stworzenia czegoś - tak jak ty - nowego, nigdzie nie opisanego, a jednak w świecie tych czarodziei z HP. Bo magia ujęta w taki sposób bardzo mi się podoba. Bardziej niż buchające promienie z rąk albo cudowne moce wampirów.
Jeszcze to wszystko poprzetykane złośliwymi uwagami uczniów, co uwielbiam. I jeszcze przejścia Nahara z pierwszoroczniakami - takie... naturalne.
Błędy może były, ale koledzy i koleżanki powyżej już się tym zajmowali.
Z pewnością zaletą tego opowiadania jest klimat - lekko mroczny, skandynawski (^^), z dużą dozą czarnej magii. A wbrew pozorom takie czarniejsze charaktery, gdy zajmują główne role, to ciężki orzech do zgryzienia... do opisania, znaczy.
Czekam na dalszą część i kolejną wycieczkę do Norwegii :)
[krwawa-szarlotka]
Miło poznać maniaczkę, którą właśnie OBCHODZĄ te szczegóły! :) Nie wiem, co tam słychać u innych fanfików, bo jeśli chodzi o tę dziedzinę, to jestem strasznie wybiórcza, ale jeśli chodzi o polską szkołę magii, to natknęłam się na ciekawy całkiem jej obraz tutaj: http://czwarte-insygnium.blogspot.com/
UsuńCałkiem fajna historia, przyjemnie się czyta. ;)
Klimat musi być, a jak! Przykładam się do tego, aby był, bo wtedy znacznie lepiej się czyta, wiadomo. A czarne charaktery - no właśnie, w końcu chciałabym się z nimi zmierzyć i dlatego piszę tego fika ;)
Tour-de-xBC zaprasza na wycieczki po Skandynawii!
Pozdrawiam